Św. Paweł zaleca, byśmy badali wszystko, zachowywali jednak tylko to, co dobre: „Omnia autem probate, quod bonum est tenete” (1Tes 5,21). Trzymając się liturgii łacińskiej Kościół katolicki znajdował się – posługując się dość kolokwialnym określeniem – „na właściwej drodze”. Było to szczególnie prawdziwe w krajach anglojęzycznych, gdzie przed soborem świątynie w niedziele były pełne, uczestnictwo we Mszy stale rosło, a do Kościoła nieustannie powracali konwertyci. W przypadku denominacji protestanckich było odwrotnie, pomimo posiadania pięknych niekiedy liturgii w językach narodowych, znajdowały się one w stanie stagnacji lub rozkładu. W świecie biznesu za przejaw szaleństwa uznano by, gdyby prosperujące i rozwijające się dobrze przedsiębiorstwo przejmowało metody od swych chylących się ku bankructwu konkurentów. Nikt nie zdziwiłby się, gdyby w takim przypadku również ono stanęło w obliczu podobnych problemów. A z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia od czasu, gdy Kościół katolicki poszedł za przykładem sekt protestanckich wprowadzając liturgię w językach narodowych. „Musimy przyznać – pisał Dom Prosper Gueranger – że wypowiedzenie przez protestantyzm wojny językowi sakralnemu było z jego strony mistrzowskim posunięciem. Gdyby kiedykolwiek udało się mu go zniszczyć, znalazłby się na prostej drodze do zwycięstwa”[1].
Książka dra Nicholasa Gihra The Holy Sacrifice of the Mass jest z pewnością jedną z najwybitniejszych klasycznych analiz rytu rzymskiego. W swej wspaniałej apologii języka łacińskiego Gihr pisał on:
„Starożytna praktyka, wedle której Kościół na Zachodzie celebrował Mszę nie w językach poszczególnych krajów, ale w języku martwym, tj. po łacinie, w języku w dużym stopniu niezrozumiałym dla ludu, była od XII wieku aż po czasy nam współczesne przedmiotem wielokrotnych ataków. Ataki te były wyrazem heretyckiego, schizmatyckiego, przepojonego dumą narodową ducha wrogiego wobec Kościoła, bądź też produktem powierzchownego i fałszywego oświecenia, płytkiego i jałowego racjonalizmu, nie rozumiejącego sensu i istoty katolickiej liturgii, a zwłaszcza stanowiącej niezgłębione misterium Ofiary. W swych dążeniach do zaniechania używania w liturgii łaciny i zastąpienia jej językami narodowymi, stanowiły one mniej lub bardziej świadomą próbę podkopania katolickiej jedności, osłabienia więzi z Rzymem, osłabienia ducha katolickiego oraz zdeprecjonowania pełnego pokory i prostoty podejścia do wiary. Dlatego Stolica Apostolska zawsze stanowczo opierała się takim innowacjom, gdyż niezmienną zasadą Kościoła jest nigdy nie zmieniać starożytnego języka liturgicznego, ale trwać przy nim niewzruszenie pomimo faktu, że nie jest on już językiem żywym, używanym powszechnie i zrozumiałym. Podobnie, zaprowadzając liturgię rzymską wśród nowo nawróconych ludów, Kościół zezwalał na posługiwanie się w niej wyłącznie językiem łacińskim. Wyłączano ze wspólnoty wiernych wszystkich, którzy odważyliby się głosić, że używanie języków narodowych jest konieczne, lub nawet dopuszczalne[2], piętnowano jako przejaw zuchwałości i pychy zabiegi tych wszystkich, którzy zakazywali czy zwalczali stosowanie języka łacińskiego w kulcie Bożym. Było to postępowanie jak najbardziej zasadne, gdyż – jak pisze św. Augustyn – «kwestionowanie tego, co jest praktyką całego Kościoła, jest przejawem najbardziej bezczelnego szaleństwa». We wszystkich mających uniwersalne zastosowanie dekretach dotyczących kultu, sam Duch Święty prowadzi Kościół i strzeże go przed popełnieniem szkodliwych dla wiary błędów. Zamiast krytykować Kościół katolicki za praktykę posługiwania się w liturgii językiem martwym, praktykę która przetrwała ponad tysiąc lat, powinniśmy docenić i podziwiać jego nadprzyrodzoną mądrość, mierzy on bowiem swe doświadczenie wiekami, podczas my sami liczyć je możemy jedynie na dni”[3].
Za jednego z najbardziej uczonych brytyjskich prałatów obecnego wieku uważany jest biskup J.C. Hedley. W swej książce The Holy Eucharist podkreśla on wartość łaciny liturgicznej, nazywając ją bastionem katolickiej ortodoksji. Prawdziwości tej tezy dowodzi chociażby ICEL-owskie tłumaczenie liturgii Mszy. Hedley pisze:
„Jedną z najbardziej wyróżniających cech sprawowanej na Zachodzie liturgii Mszy jest posługiwanie się językiem łacińskim. Zasada ta, o czym nie trzeba przypominać, bierze swój początek z praktyki starożytnego Kościoła Rzymskiego, mistrzyni i – w wielkim stopniu – założycielki Kościoła Zachodniego (…).
Dla każdego, kto spokojnie podchodzi do tej kwestii, oczywistym jest, że używanie w liturgii języka niezmiennego i powszechnego było moralną koniecznością w przypadku Kościoła, mieniącego się Powszechnym. Obrzędy i modlitwy liturgiczne są ściśle związane z wiarą. Kanony i definicje Kościoła muszą być wyrażane w języku oficjalnym, niezmiennym wobec wszystkich przeobrażeń, jakim podlegają z czasem języki pisane i mówione, tak więc jego liturgia, obejmująca wielkie prawdy dogmatyczne, które muszą być znane i wyrażane w każdym czasie i miejscu, powinna sprawowana być w języku, któremu nie grozi ciągła zmiana. Gdyby od swych początków Kościół przyjął zasadę posługiwania się językami narodowymi w liturgii, od tego czasu nieuchronnie zdarzyłaby się jedna z dwóch rzeczy: albo początkowe formy liturgiczne stałyby się przestarzałe i równie trudne do zrozumienia dla ludu jak dla współczesnych angielski z czasów Alfreda czy francuski z epoki Normanów, albo też w każdym stuleciu musiałyby pojawić się stosowne zmiany i adaptacje. Biorąc pod uwagę możliwość zmian i rozwoju języków Europy, zachowanie ich pierwotnych form byłoby moralnie niemożliwe, natomiast ciągła ich adaptacja byłaby bez wątpienia przedsięwzięciem zbyt uciążliwym i trudnym do przeprowadzenia. Pomyłki, heterodoksja, herezje wynikające z niekompetencji lub złej woli tłumaczy oraz ludzi zajmujących się uwspółcześnianiem wymagałyby takiej czujności ze strony pasterzy Kościoła, że tylko cud mógłby zapobiec katastrofie. Duch nacjonalizmu, który zawsze jest jednym z najpoważniejszych zagrożeń dla jednego powszechnego Kościoła, znalazłby w możliwości manipulacji liturgią sprawowaną w językach narodowych nieskończone sposobności do zerwania więzów jedności. Łacina jednoczy Kościół Zachodni w jedno katolickie Ciało więzami równie silnymi, jak rodzina czy dom. Katolik może czuć się jak w domu w każdym kościele na całym świecie. Łacina jednoczy również cały Kościół z Kościołem Rzymskim, źródłem i zasadą katolickiej jedności. Wielkie dogmaty, na których wspiera się liturgia, a które wplecione są w samą jej istotę, pozostają dla wszystkich pokoleń w tej postaci świętych słów, które autoryzowało nauczanie Kościoła. Jedność wiary oraz stałość wyrazu muszą zawsze iść razem”[4].
Ks. Fortescue przypisuje zachowanie liturgii łacińskiej konserwatywnemu instynktowi, który jest czymś naturalnym dla religii:
„Liturgia Rzymska sprawowana jest zasadniczo po łacinie. Powód, dla którego język liturgiczny zaczął być używany i utrzymał się [po dziś dzień] musi być w badaniach liturgicznych oddzielony od pewnych teologicznych czy mistycznych przesłanek, wyjaśniających czy usprawiedliwiających jego stosowanie. Każdy język liturgiczny został początkowo wybrany, ponieważ był to język używany przez lud. Języki jednak podlegają zmianom, a wiarę szerzy się w krajach, których ludność posługuje się innymi dialektami. W takim przypadku albo władze posiadają zmysł praktyczny i po prostu tłumaczą modlitwy na nowy język, albo też dzięki instynktowi konserwatywnemu, zawsze silnemu w religii, zachowuje się dla liturgii język stary, nie używany już w danej chwili. Instynkt ten posiadali Żydzi, którzy choć po niewoli babilońskiej hebrajski był już językiem martwym, w dalszym ciągu używali go w świątyni i synagogach w jeszcze czasach Chrystusa – i nadal używają go do swych nabożeństw. Muzułmanie, równie konserwatywni, czytają Koran w klasycznym języku arabskim, niezależnie od tego, czy są Turkami, Persami czy Afgańczykami. Tłumaczenie liturgii Kościoła komplikuje fakt, iż trudno jest określić kiedy język, w jakim została spisana – łacina na Zachodzie, a hellenistyczna greka na Wschodzie – przestał być językiem narodowym. Choć liturgie bizantyjskie tłumaczone były na języki narodowe ludów słowiańskich, ta forma języka (starocerkiewnosłowiański) nie jest już używana w mowie potocznej i stała się równie niezrozumiała jak używana pierwotnie greka. Protestanci przykładają wielkie znaczenie do posługiwania się językami ‘«rozumiałymi dla ludu», jednak język Biblii Lutra czy anglikańskiej Book of Common Prayer już w tej chwili jest całkowicie archaiczny”[5].
Wykorzystywanie języków sakralnych do użytku liturgicznego stało się przedmiotem dogłębnych studiów prof. Christine Mohrmann, która jest prawdopodobnie najwybitniejszym żyjącym autorytetem w tej dziedzinie. W swych książkach wyjaśnia ona m.in. źródła pewnego nieporozumienia, mającego fundamentalne znaczenie dla kwestii liturgii w językach narodowych – zagadnienie natury języka. Jak wyjaśnia, w obecnych czasach dominuje przekonanie, że główną funkcją języka jest prosta i skuteczna wymiana informacji. Od czasu opublikowania jej książki w roku 1957, stanowisko to stało się jeszcze powszechniejsze po tym, jak świat wkroczył w epokę komputeryzacji i mikrotechnologii. Prof. Mohrmann pisze:
„Jesteśmy zmuszeni przyznać, że pod wpływem pozytywizmu ludzie, zwłaszcza laicy, mają skłonność do postrzegania języka wyłącznie jako narzędzia komunikacji umożliwiającego interakcje społeczne, jako języka par excellence i traktowanie tej jego funkcji jako jedynej. Innymi słowy, każda lingwistyczna forma wyrazu analizowana jest i osądzana wedle jej użyteczności społecznej i łatwości, z jaką może być zrozumiana. W ten sposób ideałem staje się mowa kolokwialna, a koncepcja języka jako środka komunikacji dominuje nad ideą języka jako fenomenu ludzkiego”[6].
Prof. Mohrmann wyjaśnia, że język odgrywa również rolę środka wyrazu:
„Forma lingwistyczna nie jest już wówczas wyłącznie narzędziem komunikacji, ale raczej środkiem wyrazu grupy żyjącej wedle pewnej tradycji. Formy lingwistyczne podlegają w takich przypadkach często celowej stylizacji, stąd sam język jak i formy wyrazu przekazywane są z pokolenia na pokolenie, a ludzie rozmyślnie odchodzą od języka służącego do komunikacji w codziennym życiu, aby osiągnąć pewien skutek artystyczny, religijny czy duchowy. Mamy wówczas do czynienia z przeciwieństwem powodowanego względami praktycznymi rozwoju języka jako środka komunikacji, które to zjawisko zwłaszcza w naszych czasach postępuje szczególnie gwałtownie”[7].
W dalszej części Mohrmann zachęca zwolenników języków narodowych do zastanowienia, czy „(…) w czasach obecnych [1957] wprowadzenie do liturgii języków narodowych nie przyniosłoby w istocie więcej szkody niż pożytku”. Jak wyjaśnia, tzw. języki zachodnie dążą do jak największej efektywności przekazu:
„Nie ma wątpliwości, że podnosi to efektywność naszych języków jako środka komunikacji w codziennym życiu, równocześnie jednak czyni je mniej odpowiednimi do stylizacji sakralnej. Musimy zdawać sobie sprawę, że stylizacja sakralna stanowi zasadniczy element każdego oficjalnego języka modlitewnego i że nigdy nie powinno się rezygnować z tego sakralnego, kapłańskiego charakteru. Biorąc pod uwagę powszechny rozwój języków Zachodu – nie mówiąc już o problemach, jakie stwarzają języki z innych części świata – obecne czasy nie są z pewnością najlepszym momentem na odejście od łaciny.
Gdyby jednak nawet udało się znaleźć rozwiązanie problemu języka sakralnego w liturgii, wciąż jeszcze pozostawałaby kwestia, czy nie wynikłoby z tego więcej szkody niż pożytku. U schyłku starożytności, gdy nowe ludy przyjmowały chrześcijaństwo, Kościół Zachodni nie tylko zachował łacinę jako język swych obrzędów religijnych, ale też posługiwał się nią dla przekazywania kultury młodym ludom germańskim. Dzięki temu możliwe stało się zachowanie więzi z chrześcijańską starożytnością, ze światem, w którym miały miejsce historyczne fakty Odkupienia i głoszenia Ewangelii przez pierwszych uczniów Chrystusa, i z którym chrześcijanie pozostają związani, niezależnie od tego, czy tego chcą czy nie i jakim językiem się posługują. Chrześcijaństwo bowiem nie jest ponadczasowym mitem, zbudowane jest na fakcie historycznym, umiejscowionym w czasie i historii. Łacina jest więc vinculum unitatis, nie tylko w wymiarze horyzontalnym, ale też wertykalnym, a łacina liturgiczna jest niejako żywym elementem, dzięki któremu możliwe jest utrzymanie owej wertykalnej więzi. Można wyrazić tę ideę w sposób prostszy i bardziej konkretny. Gdyby liturgia miała być sprawowana w językach różnych krajów, a modlitwy Brewiarza odmawiane przez każdego kapłana w jego własnym języku, łacina liturgiczna umarłaby w sposób samoistny, a ostatnie ogniwo łączące nas ze starożytnymi źródłami zostałoby definitywnie rozerwane. Uczeni z pewnością kontynuowaliby studia nad pismami pochodzącymi z pierwszych wieków, tam jednak, gdzie sami uczeni ustanawiają tradycję, nie ma kultury ani duchowości. Sama gleba uczoności nie wystarcza dla wykarmienia żywej rośliny.
Nie zamierzam mówić o więzi horyzontalnej, vinculum unitatis, która zespaja w liturgii liczne ludy Matki Kościoła poprzez używanie jednego języka. Argument ten jest powszechnie odrzucany jako wyraz «sentymentalizmu». Nie wydaje mi się jednak sentymentalizmem spostrzeżenie, że w obecnych czasach istnieje na całym świecie ruch, którego celem jest znoszenie granic i wzajemne zbliżenie ludzi. Czyż nie jest godnym zastanowienia, że właśnie w tym czasie każe się nam zrezygnować z vinculum unitatis, które istniało przez XV stuleci?”[8]
Dr Gihr tak pisze o wpływie łaciny na otaczającą Mszę atmosferę sacrum:
„Jako, że język łaciński przestał być używany w życiu codziennym, znikł z normalnych relacji międzyludzkich, ponieważ nie słyszy się go już na naszych ulicach i targowiskach, posiada on w oczach wiernych charakter święty, czcigodny i mistyczny. Z tych samych względów nadaje się on znakomicie do celebracji Najświętszej Ofiary Mszy, która sama w sobie zawiera wiele tajemnic. Celebracja tej mistycznej Ofiary domaga się używania języka wzniosłego, majestatycznego, dostojnego i uświęconego, wymaga tego sam instynkt religijny – a język łaciński spełnia bez wątpienia wszystkie te wymagania. Podobnie jak ciche odmawianie Kanonu, tak również posługiwanie się uświęconym językiem liturgicznym, różnym od mowy potocznej, wskazuje na niezgłębioną i niewysłowioną głębię Tajemnicy Ołtarza, oraz chroni ją przed lekceważeniem i profanacją”[9].
Podobne odczucia wyraził T.S.Gregory w liście opublikowanym na łamach „The Tablet” 6 stycznia 1968 r. Konwertyci, do których zaliczał się sam Gregory, wycisnęli silne piętno na obliczu Kościoła katolickiego w Anglii w XX stuleciu. Przed swym nawróceniem na katolicyzm Gregory był przez ponad dwadzieścia lat duchownym metodystycznym, nabywając w ten sposób w kwestii języka liturgicznego doświadczenie przewyższające kompetencje większości duchownych nadgorliwców oraz członków komisji, którzy stali się fanatycznymi orędownikami liturgii w językach narodowych po doświadczeniu nie przekraczającym dwudziestu miesięcy. Z pewnością nie jest dziełem przypadku, że tak znaczny odsetek członków Latin Mass Society stanowią konwertyci – m.in. sir Arnold Lunn, Hugh Ross Williamson, Robert Speaight, Evelyn Waugh i Freda Bruce Lockhart. Mieli oni wszyscy doświadczenia z liturgią sprawowaną w językach narodowych i dobrze zdawali sobie sprawę z iluzoryczności jej rzekomych zalet. Gregory, podobnie jak inni konwertyci z tej grupy, świadomy był faktu, że Msza nie jest spotkaniem dyskusyjnym czy rodzajem studiów biblijnych, formą spotkania towarzyskiego. Jej istotą jest akcja, akcja Chrystusa, actio Christi, w której mamy przywilej uczestniczyć z uczuciem czci, trwogi i świętej bojaźni. Jak pisał:
„Chodzi tu przede wszystkim o znajdującą się w centrum Tajemnicę, tak wzniosłą i przytłaczającą, że niemal nie sposób o niej mówić, niezależnie od tego czy po łacinie, czy po angielsku. Zaletą liturgii łacińskiej – choć być może najmniej znaczącą – jest fakt, że nie usiłuje ona zmusić wszystkich obecnych do mówienia: jest to język Kościoła Świętego, język kapłana Boga, a nie «nasz własny» język. Jest to przy tym język, który narzuca sama Tajemnica, język Poncjusza Piłata i tych z jego współczesnych, którzy ukrzyżowali Wcielone Słowo jako nasi przedstawiciele, język skruszonych pogan. Wyrywa nas on z naszego beztroskiego angielskiego podwórka i z naszej chlubiącej się samowystarczalnością epoki i przenosi w czas, w którym człowiek po raz pierwszy uznał Boskiego Zbawiciela, Syna Boga Żywego.
Stosowanie języka narodowego odwraca ten proces. Zmiana ta oznacza w istocie ustępstwo wobec nas samych. Język narodowy jest językiem naszych osobistych modlitw, naszego prywatnego życia. Owej zmianie języka towarzyszy głęboka i potencjalnie niebezpieczna zmiana mentalności, której wyrazem są słowa, jakie wielokrotnie słyszałem z ust kapłanów powtarzających: «My jesteśmy Kościołem». Posługując się podobną logiką moglibyśmy zastąpić kołnierzyk, krawat oraz garnitur ornatem i albą, kielich szklanką, hostię zwykłym chlebem, ołtarz stołem, a klęczenie siedzeniem wokół niego lub staniem. Wielu katolików mogłoby na pewien czas ulec tej pokusie, a nawet twierdzić, że nowa liturgia bliższa jest Ostatniej Wieczerzy. Na pewien czas. Jednak nasze serca wiedzą lepiej.
Nie udajemy się do kościoła po to, by zadowolić, zainspirować czy wyrazić samych siebie, kościół nie jest nam do tego potrzebny. Udajemy się tam, by być obecnym podczas akcji samego Boga, którą dokonuje On dla swego Kościoła, w nim i poprzez niego”.
Jak na ironię – jak to już pokazałem w rozdziale X – nadużycia, o których wspomniał Gregory jako o potencjalnych logicznych konsekwencjach kampanii na rzecz stosowania języków narodowych w liturgii, znajdują się obecnie na porządku dziennym. W czasie pisania swej książki autor w sposób oczywisty nie traktował ich jako realnego zagrożenia.
Brytyjski premier, walijski nonkonformista David Lloyd George, powiedział kiedyś podczas przemówienia wygłoszonego w zborze kalwińskim:
„Niekiedy bardzo surowo krytykujemy Kościół katolicki, nie ma jednak Kościoła, którzy dokonałby dogłębniejszej i pewniejszej niż on analizy natury ludzkiej. Katolicy sprawują swój kult w języku liturgicznym. Ich Kościół wykorzystuje wszelkie środki, by wynieść swych członków ponad ich codzienne troski, język handlu i codziennych zajęć pozostawia się na zewnątrz, lud zaś nauczany jest w języku kultu. Jest to przejaw głębokiego zrozumienia ludzkiej natury”[10].
Dyrektor szkoły w Rugby dr Thomas Arnold był typowym przykładem wiktoriańskiego antykatolika. Nadaje to dodatkowej wagi wrażeniom, jakie wyniósł on z Mszy sprawowanej w katedrze w Chartres 15 sierpnia 1837 r.:
„Niezależnie od tego, jak niechrześcijańskie było samo nabożeństwo, do którego trudno odczuwać sympatię, trudno nie zauważyć jak wielki kontrast stanowi zatłoczone wnętrze tej wielkiej budowli, pełnej uczestniczącego w kulcie ludu, z nagością naszych własnych katedr, gdzie wszystko poza chórem jest jedynie pomnikiem architektury”[11].
Przed II Soborem Watykańskim trudno było znaleźć w krajach anglojęzycznych katolickiego zwolennika używania języków narodowych w liturgii. Byli oni – tak duchowni jak i świeccy – postrzegani jako pomyleńcy, i to pomyleńcy wyjątkowo niebezpieczni. Nawet podczas soboru nieprawdopodobieństwem wydawało się, by idee ich mogły kiedykolwiek zwyciężyć. Na stronie 84 przytaczałem świadectwo ks. Francisa Ripleya w tej kwestii. Podobny brak zainteresowania używaniem języków narodowych w liturgii wykazywali świeccy, co przyznawał sam fanatyczny zwolennik tej nowinki ks. Clifford Howell (ss. 84-85).
Nie ma wątpliwości że w momencie zamknięcia soboru większość katolików w krajach anglojęzycznych podzielało opinię bpa Hedleya o stosowaniu łaciny w liturgii:
„Nie ma powodu, dla którego kult sprawowany w językach innych niż narodowe miałby stanowić nieprzezwyciężoną przeszkodę dla pobożnego uczestnictwa w liturgii przez lud. Liturgia jest aktem kultu. Z jednej strony polega ona na wykonywaniu pewnych czynności przez kapłana, a z drugiej na inteligentnym i emocjonalnym uczestnictwie w tych aktach ze strony reszty zgromadzonych wiernych. Nie ulega wątpliwości, że kapłan powinien rozumieć wszystko, co czyni i mówi. Jednak nawet kapłan mógł wykonywać swe liturgiczne obowiązki i sprawować kult bez rozumienia wszystkich szczegółów należących do jego urzędu. Kult, obejmując czynności i słowa które go uwznioślają, wykracza i wznosi się poza nie, a sprawowany w sposób gorliwy traci niejako kontakt z czynnościami i słowami z których bierze swój początek i kierunek. Słowo następuje po słowie – jednak poruszenie serca, które może zainspirować jedno słowo, jest często zbyt silne, by przykuć uwagę do samego słowa, które je wyzwoliło. Czynność następuje po czynności – serce jednak pojmuje znaczenie całej serii aktów, i pobudzone przez następujące kolejno obrazy wznosi się do Boga, wyzwolone przez tkwiącą w nich duchową siłę. Jeśli człowiek uczestniczy w kulcie poprzez psalmy czy hymny, nie skupia się nad każdym słowem, nie musi go nawet rozumieć. Jeśli wznosi ręce do swego Niebieskiego Ojca czy pomaga nieść Arkę Przymierza, nie potrzebuje myśleć o każdym kolejnym geście, czy nawet rozumieć znaczenia złotych dzwonków i tyczek z cedru, z których korzysta. Podobnie jest w przypadku kapłana. Może on rozumieć dobrze wszystkie zasadnicze punkty Mszy, nie będąc równocześnie w stanie wytłumaczyć każdego słowa i gestu. Kapłana obowiązują jednak pewne prawa i Kościół Święty słusznie każe mu poznać zarówno język jak ceremoniał Mszy.
Co do ludu, ma on w pełni możliwość rozumienia i uczestniczenia we Mszy bez znajomości łaciny czy posiadania znikomej choćby znajomości obrzędów. Msza posiada wyraźne rysy, które łatwo mogą zostać zrozumiane przez najmniej nawet wyrobione umysły. Łatwo można uświadomić wiernych, co stanowi centralny element Mszy – Ofiarowanie Ciała i Krwi Zbawiciela. Łatwo jest pouczyć ich, że pewne czynności poprzedzają ten moment, a pewne następują po nim. Modlitwy u stopni ołtarza, oracje i czytania z Pisma, Sanctus oraz Kanon – wszystkie te elementy, po uprzednim pouczeniu, łatwo śledzić można za pomocą mszalika lub nawet bez niego. Nie sposób nie rozpoznać Pater noster, Agnus Dei i Komunii. Każdy katolik poznaje te rzeczy od dzieciństwa. Jak już wykazaliśmy, Kościół stara się, by w każdą niedzielę uwaga wiernych skupiała się na jakiejś konkretnej tajemnicy Mszy lub którymś z jej obrzędów. Cały ryt i układ Mszy został ponadto przetłumaczony i wyłożony jest w książkach o różnych poziomach przystępności. Nie może więc być wątpliwości, że najmniej nawet wykształceni katolicy potrafią rozpoznać i rzeczywiście śledzą z łatwością obrzędy Mszy oraz z nabożeństwem w niej uczestniczą”[12].
Dwa obszerne cytaty z powieści Newmana Loss and Gain przytoczone w rozdziale VI pokazują, że idea liturgii wyrażona przez bpa Hedleya rzeczywiście znakomicie funkcjonowała w praktyce. Potwierdzają to również Lloyd George i dr Arnold.
Dyskusje na temat stosowania języków narodowych w liturgii opisałem szczegółowo w książce Pope John’s Council. W tym miejscu ograniczę się jedynie do powtórzenia kilku punktów, które zostały tam w pełni udokumentowane:
- Ojcowie soboru nie mieli intencji, by cała liturgia sprawowana była w językach narodowych i nie wyobrażali sobie, by liturgia taka mogła kiedykolwiek zostać wprowadzona (Pope John’s Council, s. 223).
- Nigdy nie planowano, by w językach narodowych odmawiane były modlitwy należące do kapłana (Pope John’s Council, ss. 222 i 223).
- Intencji, że łacina miała pozostać normą, dowodzi treść art. 35 Konstytucji o liturgii, który zezwala na używanie języków narodowych w pewnych częściach rytu – na zasadzie koncesji. Nie ma obowiązku wprowadzania języków narodowych do jakiejkolwiek części Mszy. Gdyby sobór zamierzał uczynić stosowanie języków narodowych normą, zostałoby to odpowiednio wyartykułowane i uzupełnione wzmiankami o używaniu łaciny na zasadzie koncesji (Pope John’s Concil, ss. 251-252).
- Nawet w roku 1965 Consilium stanowczo twierdziło, że nigdy nie powinno się udzielać zgody na odmawianie Kanonu w językach narodowych (Pope John’s Council, s. 227).
Konstytucja o liturgii nie wykluczyła jednak rozszerzenia stosowania języków narodowych na całą Mszę, nie da się też zaprzeczyć, że celem autorów nowej liturgii było, by sprawowana była ona w całości w językach współczesnych. Ojcowie soboru nie podejrzewali nawet, że Konstytucja mogłaby by zostać wykorzystana w taki sposób, gdyż sama idea Mszy odprawianej w całości w językach narodowych wydawała się im całkowicie absurdalna (Pope John’s Council, s. 223). Kard. Heenan zaświadczył, że papież Jan „nie podejrzewał, co w istocie planowali eksperci liturgiczni” (Pope John’s Council, s. 223). Nie może być wątpliwości co do tego, że ojcowie soboru zostali rozmyślnie wprowadzeni w błąd, a metody, jaką się w tym przypadku posłużono, można domyślić się na podstawie artykułu francuskiego liturgisty o. P.M.Gy OP. Wyjaśnia on, że ogólne propozycje reformy liturgii zawarte w schemacie Konstytucji o liturgii uzupełnione zostały o komentarze wyjaśniające, tzw. Declarationes. Nie były one jednak wiążące dla komisji posoborowych. Z tego powodu ojcowie przekonani byli, że udzielają zgody na używanie języków narodowych jedynie w pierwszej części Mszy (Liturgii Słowa) i to przede wszystkim w krajach misyjnych, jednak Declarationes, dzięki którym odnieśli takie wrażenie, nie wiązały w żaden sposób tych, którzy wdrażali w życie postanowienia Konstytucji o liturgii – a byli to w dużej mierze ci sami ludzie, którzy komentarze te stworzyli! (Pope John’s Council, s. 42). O. Gy pisze:
„Pojawiło się pytanie, czy schemat powinien obejmować szczegóły [reformy liturgicznej]. Z jednej strony korzystne było mieć program reformy na tyle precyzyjny, by być pewnym jego późniejszego wdrożenia. Gdyby przedstawiane postulaty były zbyt niejasne, ojcowie soboru odnieść mogli wrażenie, że prosi się ich o zaaprobowanie reformy liturgicznej niejako «w ciemno». Z drugiej strony przedstawianie szczegółowego programu reformy nie odpowiadało godności soboru powszechnego, nie wypadało wręcz, by zajmował się on takimi kwestiami. Ostatecznie w schemacie Konstytucji przedstawiono jedynie ogólne zasady reformy, które Jan XXIII nazywał w odniesieniu do Brewiarza «zasadami wyższymi» «altiora principia», opatrzone one zostały jednak Declarationes, komentarzami wyjaśniającymi przeznaczonymi dla ojców soborowych. Podczas dyskusji mających miejsce w październiku i listopadzie 1962 wyrażano wielokrotnie zastrzeżenia, że Declarationes nie zostały w dostatecznym stopniu upublicznione – ostatecznie jednak problem ten do pewnego stopnia rozwiązano. Declarationes stanowią fundament schematu, to one nadają mu wewnętrzną spoistość. Przypominają niższą część góry lodowej, część najważniejszą, gdyż pozostaje ona ukryta pod powierzchnia wody – nie są jednak w żaden sposób wiążące dla komisji posoborowych”[13].
Członkiem zaaprobowanego przez papieża ruchu liturgicznego, którego dziełem była w znacznym stopniu soborowa Konstytucji o liturgii, był ks. Louis Bouyer. W roku 1964 opublikował on stanowiącą optymistyczną ocenę Konstytucji książkę The Liturgy Revived – przepowiadając w niej wielką odnowę liturgiczną. W kwestii używania języków narodowych w liturgii poczynił jednak ważne rozróżnienie pomiędzy modlitwami skierowanymi do Boga a czytaniami -mającymi stanowić pouczenie dla ludu. „Sam zdrowy rozsądek podpowiada – pisał – że zawarte w liturgii czytania, których głównym lub wyłącznym celem jest pouczenie ludu, powinny być przedstawiane w języku dla niego zrozumiałym”[14].
Również prof. Mohrmann czyni rozróżnienie pomiędzy tekstami o charakterze czysto modlitewnym oraz tymi, które mają być czytane wiernym. Rozróżnienie to jest całkowicie uzasadnione[15]. W sposób oczywisty celem Lekcji i Ewangelii jest pouczenie wiernych i zakładając, że czytania te oparte są na zatwierdzonych tłumaczeniach, nie można znaleźć uzasadnienia dla czytania ich po łacinie, podobnie jak dla używania języków narodowych w Mszach cichych. Osobiscie jednak jestem zwolennikiem pozostawienia czytań łacińskich podczas Mszy śpiewanej – ze względów natury estetycznej. Ludzie, którzy zadają sobie trud uczestnictwa we Mszy śpiewanej, wykazują zazwyczaj ponadprzeciętne zainteresowanie liturgią i dlatego nie powinni mieć kłopotu ze śledzeniem odpowiednich czytań w swych mszalikach.
Tak jak zasadnym wydaje się być czytanie [Lekcji i Ewangelii] w językach narodowych, tak też rozumnym jest zachowanie części stałych Mszy w języku łacińskim. Ponieważ części stałe w poszczególne dni nie różnią się (poza kilkoma wyjątkami, jak drobne różnice w Kanonie w Boże Narodzenie czy Wielkanoc), wierni nie będą mieli trudności z zaznajomieniem się z tymi przynajmniej aklamacjami, które należą do ludu. Osoba, która nie jest w stanie posługiwać się dwujęzycznym mszalikiem, nie odniesie również prawdopodobnie żadnych korzyści z czytań w językach narodowych. O wiele łatwiej jest śledzić i zrozumieć teksty Gloria, Sanctus i Agnus Dei po łacinie, niż pojąć zawiłości typowego listu św. Pawła. Dlatego pozostawienie części stałych rytu rzymskiego w języku łacińskim umożliwia wiernym łatwe uczestniczenie w kulcie w każdym kraju świata, wzmacnia jednolitość liturgiczną, buduje atmosferę sacrum, a przede wszystkim zabezpiecza czystość doktryny zagrożonej przez heterodoksyjne tłumaczenia. O. Bouyer pisze:
„Całkowite odejście od używania łaciny w liturgii oznaczałoby dla księży, którzy mają obowiązek posiadać znajomość wczesnej tradycji chrześcijańskiej, bardzo poważną stratę, gdyż odrywałoby ich od wszystkich źródeł chrześcijańskiej kultury Zachodu.
Zasadność odejścia od łaciny nie jest jednak tak oczywista, jak niektórzy zdają się wierzyć, nawet w przypadku celebracji na poziomie parafii. Wielka Modlitwa Eucharystyczna, która w tradycji zachodniej pozostaje zawsze zasadniczo ta sama, przy pomocy odpowiednich tłumaczeń musi i może stać się dobrze znana każdemu chrześcijaninowi. Wielką korzyścią będzie dla nich z pewnością śledzenie najważniejszego aktu kultu Kościoła, sprawowanego przy użyciu tych samych słów, którymi posługiwali się nasi praojcowie od co najmniej III wieku. To samo, jak to wyraźnie podkreśla sobór, powiedzieć można o pięciu wielkich hymnach z części stałych Mszy. Nawet ludziom posiadającym bardzo ograniczone wykształcenie łatwo jest poznać je i zrozumieć, a szkoda byłaby, gdyby nie mogły one być już śpiewane w świątyniach katolickich w swej tradycyjnej postaci jako chorał gregoriański, podczas gdy pewne zbory luterańskie po dziś dzień je zachowują w ich starożytnej formie (…).
Z tego powodu nie powinniśmy zapominać, że rytuał nigdy nie powinien być siłą dostosowywany do sztywnych reguł narzucanych przez współczesność. Elementem chrześcijańskiego rytuału, podobnie jak wszelkich innych rytuałów jest, że łączą nas one z wielowiekowym doświadczeniem – a odrzucając tę zasadę musielibyśmy zrezygnować nie tylko z wszystkich praktycznie elementów naszych obrzędów, ale nawet z posługiwania się Biblią. Często zapomina się, że sam Zbawiciel uczestniczył w kulcie wedle obrzędów synagogi palestyńskiej, w których jedynie czytania i kilka modlitw bezpośrednio z nimi związanych, występują w języku narodowym. Najważniejsze i nie podlegające żadnym zmianom modlitwy, jak Szema, Osiemnaście Błogosławieństw czy berakah odmawiana przy końcu posiłku (będące trzema głównymi źródłami naszych modlitw eucharystycznych) odmawiane były po hebrajsku, w języku w podobnym stopniu martwym, jak obecnie łacina. Gdyby Chrystus, który bezkompromisowo napiętnował formalizm faryzeuszy, uważał taką praktykę za niedopuszczalną, z pewnością nie przyjąłby jej w sposób bezkrytyczny”[16].
Podczas dyskusji nad kształtem Konstytucji o liturgii kard. Feltin z Paryża podkreślał, że liturgia Mszy była w pełni zrozumiała dla niewierzących. Wyraził też wielkie zaniepokojenie wrażeniem, jakie mogłaby wywrzeć Msza sprawowana po łacinie „gdyby znalazł się na niej niedostatecznie pouczony katolik czy nawet niekatolicki świecki”[17]. Zarówno uwagi Lloyda George’a, dra Arnolda, jak i moje własne doświadczenie świadczą dobitnie o bezpodstawności tych obaw. O. Bouyer wskazuje, że usiłowania, by Msza stała się zrozumiała dla niewierzących, przyniosłyby w istocie więcej szkody niż pożytku:
„Szczególny nacisk kłaść trzeba na fakt, że liturgia przeznaczona jest dla wiernych, a nie dla tych, którzy pozostają poza Kościołem. Mówiąc dokładniej, liturgia odsłania przed nimi swe tajemnice dopiero po tym, gdy przenoszeni są oni przez próg Kościoła podczas obrzędów przygotowawczych liturgii chrzcielnej. Oznacza to, że szkodliwe pod względem duszpasterskim byłyby próby dostosowania liturgii w taki sposób, by niewierzący mogli łatwo śledzić ją i rozumieć. Skutkiem nie byłaby zdrowa adaptacja liturgii, ale jej zniszczenie. Należy o tym przypominać, gdyż wiele zamieszania w umysłach zasiano już i wiele nieporządków wprowadzono do celebracji, usiłując zniekształcić liturgię wedle błędnych wyobrażeń o tym, jak powinna ona rzekomo wyglądać. Niektórzy usiłowali nawet zastąpić tradycyjną liturgię (jedyną, która ma prawo do tego miana) mniej lub bardziej dziwaczną ‘«liturgią przyszłości»”[18].
Skumulowana na przestrzeni wieków mądrość Kościoła została jednak przez Kościół soborowy odrzucona na rzecz praktyki liturgicznej sekt – czego skutki okazały się oczywiście tragiczne. Nie sposób o bardziej wyrazisty objaw zbiorowego szaleństwa niż widok adeptów tego Kościoła, a przecież przed soborem co najmniej 90% duchowieństwa bez zastrzeżeń przyjmowało pogląd na łacinę wyrażony w tym rozdziale przez tak wybitnych uczonych jak Dom Gueranger, ks. Fortescue i Gihr, bp Hedley, prof. Mohrmann i T.S. Gregory. Jak zobaczymy w dodatku do niniejszego rozdziału, przekonanie to zgodne było również ze stałym nauczaniem papieży. Obecnie przynamniej taki sam procent duchownych potraktowałby jako szaleńca każdego, kto wierzyłby, że stanowisko zajmowane przez tych uczonych zasługuje na jakąkolwiek uwagę. Oddajmy głos drowi Gihrowi:
„Jedność w kwestii języka liturgicznego i konsekwentnie jednolitość kultu Bożego tworzy silną więź jednocząca w sposób trwały Kościoły [partykularne] rozproszone po całym świecie, z nimi samymi nawzajem oraz z ich wspólnym centrum – Kościołem Rzymskim, ich Matką i Głową. Więź wytwarzana przez uniwersalny język kultu, spajająca Głowę i członków Kościoła Świętego, umacnia wszędzie jedność i życie wspólne oraz wspomaga dzieło Kościoła. Historia to potwierdza, dowodzi bowiem, że różnice w liturgiach częstokroć stwarzały niebezpieczeństwo schizmy czy herezji, lub wręcz do nich doprowadzały. Wystarczy wspomnieć o narodach Wschodu, które w większej części posiadają własne obrzędy, a w liturgii posługują się językami innymi niż łacina.
Tak więc, gdy używanie różnych języków współczesnych do kultu Bożego charakterystyczne jest dla sekt i kościołów narodowych, posługiwanie się łaciną jako wspólnym językiem liturgii harmonizuje doskonale z istotą i misją Kościoła katolickiego. Zgromadzeni na jego łonie obserwujemy, jak Duch Święty «połączył ludzi ze wszystkich narodów i języków w jedności wiary». Złożony z ludzi «wszystkich narodów, ludów i języków» Kościół stanowi jedną rodzinę Bożą, jedno Królestwo Chrystusowe, Królestwo, które nie jest z tego świata, ogarnia jednak wszystkie narody ziemi. Dlatego właśnie stosowne jest by Kościół, podczas sprawowania kultu Bożego i składnia Bogu ofiary, posługiwał się przy tym nie językiem jakiegoś pojedynczego kraju czy narodu, ale językiem uniwersalnym i świętym. Zgromadzony wokół ołtarza jest on figurą Niebieskiego Jeruzalem, gdzie wszyscy aniołowie i święci śpiewają wspólnie una voce: Sanctus oraz Allleluja”[19].
Dr Gihr słusznie przypisuje zachowanie liturgii łacińskiej opatrznościowemu kierownictwu Ducha Świętego. Gdyby nie miał racji, oznaczałoby to, że Duch Święty opuścił Kościół na ponad tysiąc lat, zanim powrócił w XVI wieku by natchnąć protestanckich rewolucjonistów, a następnie zstąpił raz jeszcze na członków Consilium, każąc im iść za przykładem XVI-wiecznych herezjarchów. Choć kwestia języka liturgicznego nie jest dogmatem, liturgia zajmuje w życiu Kościoła rolę tak kluczową, że trudno zrozumieć, jak Kościół katolicki mógłby być prowadzony przez Ducha Świętego, jeśli odprawianie Mszy po łacinie byłoby tak szkodliwe jak się nas obecnie o tym zapewnia – a jednak sprawowano ją w tym języku ponad tysiąc lat po tym, jak posługiwanie się łaciną wyszło z użycia nawet na terenie obecnych Włoch.
W Biblii szaleństwo wiązane jest często z opętaniem diabelskim – i zaprawdę opętanie wydaje się być jedynym wyjaśnieniem bezbożnego zapału, z jakim łacińskie dziedzictwo Kościoła Rzymskiego odrzucane zostało w latach następujących po Vaticanum II. Nie będę tu rozwodził się tym procesem, gdyż omawiam go szczegółowo w rozdziale II. Powtórzę jedynie, że odrzucenie łaciny było z pewnością decydującym etapem całej rewolucji liturgicznej. Skoro cel ten został osiągnięty, nic już nie można było zrobić. Wprowadzenie klaunów, tańce w kościołach, akrobatyka przed ołtarzem, wjeżdżanie Volkswagenem między nawami, podskakujące cheerleaderki, wszystko to znacznie łatwiej zaakceptowane mogło zostać przez wiernych, którzy pogodzili się już ze zniszczeniem swego najcenniejszego dziedzictwa, łacińskiej liturgii. Była ona – jak zauważa dr Gihr – czymś tak cennym, że wierni nie wyrzekliby się jej za żadną cenę. Odebrano im ją jednak w jednak XVI wieku, a następnie w wieku XX. W każdym z tych przypadków skutki tego były identyczne. Dr Gihr pisze:
„Język łaciński uświęcony został przez tajemniczą inskrypcję przytwierdzoną do drzewa Krzyża, oraz poprzez nieprzerwane używanie go przez niemal 2 tysiące lat, jest on więc najściślej związany z wczesną rzymskokatolicką liturgią Najświętszej Ofiary. Inskrypcja na Krzyżu: „Jezus Nazareński, Król Żydowski” wypisana była w języku hebrajskim, greckim i łacińskim (J 19,19-20). Były to trzy główne języki tej epoki, a poprzez ich związek z Krzyżem zostały one niejako z rozporządzenia Bożego uświęcone i przeznaczone do liturgicznego użytku Kościoła. Poprzez inskrypcję przytwierdzoną do Krzyża głosiły one całemu światu wielkość, chwałę i moc Odkupiciela, wieściły panowanie łaski, którą wysłużył nam On przez swą okrutną śmierć. Używane przy ołtarzu pozostają wciąż żywe, służąc głoszeniu oraz celebrowaniu do końca czasów podjętej dla naszego odkupienia Męki Chrystusa, dzięki czemu królestwo łaski rozszerza się i utwierdza, podczas gdy stopniowo przybliża się do nas królestwo pokoju. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa w liturgii używane były przeważnie, jeśli nie wyłącznie, te właśnie trzy języki.
Spośród nich stosunkowo wcześnie pierwszeństwo zyskała łacina, gdyż – będąc językiem świata rzymskiego – stała się ona na Zachodzie wraz z ekspansją chrześcijaństwa również językiem liturgii. Opatrzność Boża wybrała Rzym na centrum Kościoła katolickiego, to z Rzymu głosiciele Ewangelii wysyłani byli we wszystkie strony świata, by nieść światło Ewangelii. Wraz z łaską chrześcijaństwa, razem z wiarą katolicką i jej kultem, również ludy Zachodu przyjęły łacinę jako język Kościoła, gdyż w tym właśnie języku sprawowane były zawsze Święte Tajemnice, choć świeżo nawrócone narody mówiły innymi dialektami i łaciny nierzadko nie rozumiały. Dlatego język naszej Świętej Matki – Kościoła Rzymskiego – stał się wspólnym językiem kultu wszystkich jej dzieci, Kościołów partykularnych Zachodu. Początkowo łacina używana była i rozumiana we wielu miejscach, jednak językiem liturgicznym nie przestała być nawet wówczas, gdy wyparły ją z powszechnego użycia inne języki i gdy przestała być mową konkretnego ludu i kraju. Na całe stulecia wyszła z codziennego użycia i przestała być narzędziem komunikacji, pozostanie jednak aż do końca czasów żywa – jako język Kościoła oraz w język sanktuarium. Najbardziej święte wspomnienia, historia i dzieła Kościoła katolickiego są z nią związane w sposób najściślejszy. W tym właśnie języku od początków chrześcijaństwa sprawowana była wzniosła Tajemnica Mszy, rozdzielane były sakramentalne środki łaski, wielbiony był Bóg, a ludzie uświęcani i prowadzeni do zbawienia. Bez wątpienia czymś budującym i inspirującym jest składanie Ofiary i modlitwa w tym samym języku i tych samych słowach, których mocne lecz równocześnie słodkie brzmienie słyszeć można było z ust pierwszych chrześcijan i naszych praojców w mrokach katakumb, w złoconych wnętrzach starożytnych bazylik i we wspaniałych katedrach średniowiecza. W języku łacińskim składała Ofiarę i modliła się niezliczona liczba świętych, biskupów i kapłanów, wyśpiewujących w nim najwspanialsze pieśni, jakie kiedykolwiek zostały ułożone przez człowieka – modlitwy o niezrównanym pięknie i «wspaniałe hymny, odbijające się echem pod sklepieniami kościołów, rozbrzmiewające zachwytem lub niosące łagodne dźwięki pełnej słodyczy radości, w innych zaś chwilach przepełnione żalem i łkaniem, zawodzeniami wyrażającymi współczucie dla cierpień Chrystusa». Czyż ów używany w kulcie Bożym starożytny język łaciński, tak czcigodny i uświęcony swym pochodzeniem i historią, nie powinien być i dla nas na tyle drogi i cenny, byśmy za żadną cenę nie wyrzekli się go ani nie odeszli od niego w sprawowaniu Mszy świętej?”[20]
Cóż, wierni zostali przygotowani do wyrzeczenia się liturgii łacińskiej, lub przynajmniej nie byli przygotowani do oporu, gdy zażądało od nich tego wyrzeczenia ich duchowieństwo. A co z rzekomymi korzyściami ze sprawowania liturgii w językach narodowych? Okazały się być one równie krótkotrwałe, jak za czasów reformacji. Ostatnie słowo w kwestii używania łaciny pozostawiamy najwybitniejszemu świeckiemu w historii Anglii, człowiekowi, który okazał się na tyle mądry, by nie iść za przykładem ówczesnego duchowieństwa. Oto, co miał do powiedzenia św. Tomasz More o skutkach wprowadzenia języków narodowych do liturgii w XVI-wiecznej Europie. Słowa jego odnieść można również do porzucenia łaciny i zmian we Mszy po II Soborze Watykańskim.
„Początkowo na wielu miejscach odprawiali oni nabożeństwa w swym rodzinnym języku, (…) i przez pewien czas wszyscy byli ukontentowani. Wkrótce jednak po wprowadzeniu tej nowinki przestała ich ona zadowalać, zaprowadzili zatem coś jeszcze prostszego, mniej jeszcze skomplikowanego niż pieśni śpiewane na trzy głosy. Zmienili również Mszę i wkrótce potem wielu z nich całkiem ją porzuciło”[21].
Michael Davies
tłum. Scriptor
[1] Patrz The Anti-liturgical Heresy – dodatek VII w M. Davies Pope John’s Council.
[2] Kanon 9 XXII sesji Soboru Trydenckiego mówi: „Jeśli ktoś twierdzi, że liturgiczne zarządzenie Kościoła rzymskiego, według którego część kanonu i słowa konsekracji odmawia się po cichu jest godne potępienia albo że należy Mszę św. Odprawiać tylko w języku narodowym, albo że nie należy dodawać wody do wina przy ofiarowaniu kielicha, jakby to było przeciwne ustanowieniu Chrystusa – niech będzie wyklęty”. Kanon ten nie dopuszcza używania języków narodowych ani wypowiadania głośno słów Konsekracji.
[3] N. Gihr, The Holy Sacrifice of the Mass, ss. 319-321.
[4] J.C.Hedley, The Holy Eucharist, ss. 197-200.
[5] Catholic Encyclopedia, Nowy Jork 1913, s. 68.
[6] C.Mohrmann, Liturgical Latin, ss. 7-8.
[7] Ibid. ss. 8-9.
[8] Ibid. ss. 76-78.
[9] N. Gihr, The Holy Sacrifice of the Mass, s. 324.
[10] W.F.P.Stockley, Newman, Education and Ireland, s. 165.
[11] Za T. Charles-Edwards It Seems to Me.
[12] Ibid. ss. 201-202.
[13] A. Flannery, Vatican II: The Liturgy Constitution, s. 22.
[14] L. Bouyer, The Liturgy Revived, ss. 93-94.
[15] C.Mohrmann, Liturgical Latin, s. 75.
[16] L. Bouyer, The Liturgy Revived, ss. 95-97.
[17] X.Rynne, Letters from Vatican City, s. 100.
[18] L. Bouyer, The Liturgy Revived, ss. 77-78.
[19] N.Gihr, The Holy Sacrifice of the Mass, s. 328.
[20] N.Gihr, The Holy Sacrifice of the Mass, s. 322-323.
[21] Complete Works of Thomas More, t. VIII, cz. 1, The Confutation of Tyndale’s Answer, s. 126.