Podatek Tobina w UE?
04/10/2011
429 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
Po latach oporów i niechęci Komisja Europejska proponuje wprowadzenie słynnego podatku Tobina. Czy słusznie?
Pogrążająca się w kryzysie Unia Europejska desperacko szuka nowych źródeł finansowania swego przepastnego i coraz bardziej dziurawego budżetu. 28 września Komisja Europejska formalnie zaproponowała wprowadzenie pomysłu, którego przez długie lata nawet nazwy wzdragano się wspominać i który budzi grozę wśród finansowych spekulantów na całym świecie. Chodzi o podatek od transakcji finansowych (Financial Transactions Tax, FTT) znanego wśród tych, którzy chcieliby użyć przychodów z tego źródła na pomoc społeczną jako „podatek Robin Hooda” (w Polsce powiedzielibyśmy raczej „janosikowe”), od dawna bardzo popularnego zwłaszcza w kręgach lewicy jako podatek Tobina. Jego nazwa pochodzi od nazwiska amerykańskiego ekonomisty Jamesa Tobina z Princeton, który opracował i zaproponował tę koncepcję dla rynków finansowych (sugerował 0,5% od transakcji) zaraz po Bretton Woods w 1971 roku, kiedy to zarzucono zasadę utrzymywania pokrycia dla walut w złocie. Powodem pomysłu Tobina była troska o stabilność rynków finansowych i chęć ograniczenia łatwej do przewidzenia tendencji do spekulacyjnego przeskakiwania z jednej waluty w drugą. Wprawdzie w rok później (1972) Tobin dostał Nobla z ekonomii, ale o jego podatku kazano zapomnieć. Nie po to wielcy spekulanci wywalczyli sobie swobodę manipulacji walutą, aby dać sobie nałożyć taki kaganiec.
Jeżeli pomysł zostanie przyjęty, wejdzie w życie w UE od 1 stycznia 2014 roku. Wszystkie transakcje na papierach wartościowych zdenominowanych w Unii Europejskiej (nie tylko w euro) będą obciążone podatkiem 0,1%, a wszystkie obroty instrumentami pochodnymi w wysokości 0,01% według sumy nominalnej, na której się opierają. Będą oczywiście wyjątki, jak np. pierwsze emisje akcji i obligacji, prosta umiejscowiona wymiana walut, oraz transakcje z udziałem centralnych instytucji rozliczeniowych. Wyłączone będą również bankowe produkty detaliczne, jak np. pożyczki mieszkaniowe i hipoteczne. Ogółem jednak Komisja liczy, że podatek obejmie ok. 85% wszystkich transakcji między dealerami w Europie i przyniesie w sumie ok. 55 miliardów euro do kas państw członkowskich a zatem i Unii jako całości.
Największym zarzutem jaki wysuwają przeciwnicy tego podatku jest to, że bezpośrednim jego efektem będzie masowa i bardzo łatwa ucieczka większości łatwych do opodatkowania kapitałów i transakcji poza Unię. Wprawdzie Komisja EU przedstawia swą inicjatywę jako początek globalnej reformy, którą podchwycą inni i głosi, że wszyscy pójdą jej śladem, ale raczej trudno będzie o międzynarodowy entuzjazm w tej sprawie. Bardziej prawdopodobne jest, że znajdzie się wielu chętnych na to, aby przywabić do siebie tych, którzy z Unii będą uciekać i można nawet już dziś pokazać paru kandydatów na „kraje taniej bandery finansowej”. Nawet obliczenia samej Komisji przewidują, na podstawie nieudanego eksperymentu, jaki z podatkiem Tobina przećwiczyła Szwecja w latach 1984-95, że 90% obrotów derywatywami (tj. instrumentami pochodnymi) zostanie przeniesione do stref pozapodatkowych, których przecież nikt zakazać nie może.
Wątpliwe jest jednak, czy sam pomysł przejdzie. W szczególności Londyn, który jest największym centrum finansowym Europy, nie będzie miał powodów, aby go poprzeć. A wprowadzenie podatku Tobina wymagać będzie jednomyślności. Ministrowie finansów strefy euro, która najbardziej rozpaczliwie szuka nowych źródeł dochodu i którzy najgorliwiej popierają ideę FTT, już zapowiedzieli, że w razie brytyjskiego veta wprowadzą ten podatek po prostu u siebie. Oznacza to jednak tylko tyle, że w praktyce Londyn umocni swą pozycję jako światowe centrum spekulacji finansowych i przechwyci dużą część obrotów np. z giełd Paryża i Frankfurtu.
Mimo, że w tej perspektywie cały pomysł zaczyna wyglądać zgoła groteskowo, jego zwolennicy nie dają za wygraną. Jednym z ich argumentów jest ten, że FTT będzie sprawiedliwym sposobem odzyskania przynajmniej części kosztów ratowania skóry bankierom i instytucjom finansowym przez finanse publiczne w czasie spazmów kryzysu przez ostatnie trzy lata. Wierzą oni również, że ucieczka najbardziej gorącego pieniądza spekulacyjnego, a zwłaszcza ultraszybkich transakcji zautomatyzowanych da się jakoś przeboleć, ponieważ z definicji i tak są to transakcje z bardzo znikomą marżą do opodatkowania. Sama Komisja zakłada, że wprowadzenie tego podatku na dłuższą metę obniży PKB w Europie o 0,5 do 1,8%. Jak na inicjatywę, która ma być nowym źródłem przychodów budżetowych w czasach rosnącego kryzysu, wprowadzenie podatku Tobina zakrawa w tej sytuacji na perwersję. Chyba, że pomysłodawcy z Brukseli uważają, że spadkiem PKB nie warto się przejmować, bo przecież i tak jest to sztuczne i fałszywe kryterium wzrostu gospodarczego.
Bogusław Jeznach