Przyznam szczerze, że obawiałem się o treść wystąpień przedstawicieli państw zachodniej Europy w trakcie warszawskiego szczytu.
Obawy wynikały z wieloletniego wysłuchiwania mów, w których gotowość do obrony przed agresją była tak dalece relatywizowana, że praktycznie oznaczała zachętę dla agresora.
Na całe szczęście program i wypowiedzi były dość konkretne i mogłyby służyć za wzorzec dla tego typu konferencji, gdyby nie idiotyczny wtręt Obamy o TK i „demokracji”.
Szkoda, że nie zgaszono go natychmiast pytaniem, a czy w Stanach Zjednoczonych taka instytucja mająca świadczyć o demokracji w ogóle istnieje?
A jak wiemy nawet z obsadą sądu najwyższego są tam kłopoty, nie mówiąc już o tym, że nie leży w obowiązkach prezydenta amerykańskiego troska o demokrację w Polsce tylko w USA i niech tym się zajmuje, jeżeli go to bawi do końca swojej kadencji.
Przy okazji można wspomnieć, że zalega on w stosunku do Polski ze znacznie gorszą sprawą „polskich obozów”, za które nigdy w satysfakcjonujący sposób nie przeprosił.
Dla mnie szczyt NATO wiąże się z pamięcią o sojuszniczych zobowiązaniach w stosunku do Polski przed wybuchem II wojny światowej.
Pamiętam ten entuzjazm, jaki wywołały zarówno „gwarancje” brytyjskie i oba traktaty z Francją i Wk. Brytanią.
A trzeba wiedzieć, że Francja uchodziła za największą potęgę wojskową na lądzie, a Anglia na morzu.
Potraktowanie na serio tych traktatów musiało powstrzymać chęć do ataku na Polskę, co zresztą stało się 25 sierpnia 1939 roku, kiedy Hitler na wieść podpisaniu w Londynie paktu wojskowego między rządem polskim i brytyjskim powstrzymał niemieckie wojska będące już w marszu do ataku o świcie 26 sierpnia.
Niestety Beck popełnił błąd ufając bez zastrzeżeń Anglikom, a należało dla „jasności sprawy” zażądać, jako nieodzownego elementu paktu, natychmiastowej /26 sierpnia/ wizyty ambasadorów Polski, Francji, Wk. Brytanii i ewentualnie Belgii u Hitlera, lub przynajmniej Ribbentropa z notą o bezwarunkowej wojnie ze wszystkimi tymi krajami na wypadek zaatakowania któregokolwiek z nich.
Anglicy, bowiem mając już Polskę „załatwioną” rozpoczęli akcję dającą wyraźnie Hitlerowi do zrozumienia, że chcą się z wojny wykręcić.
Był to wystarczający sygnał do podjęcia decyzji o zaatakowaniu Polski będąc przekonanym, że ani Anglia ani tym bardziej Francja nie pójdą na wojnę z powodu Polski.
To, co zostało powiedziane w Warszawie nie powinno budzić wątpliwości, że atak na jednego z sygnatariuszy NATO będzie traktowany jak atak na wszystkich.
Problem leży w czymś innym, a mianowicie – jakimi realnymi siłami rozporządzają ci sygnatariusze?
Wprawdzie budżety wojskowe krajów NATO wynoszą łącznie bilion dolarów, czyli dwie trzecie światowych wydatków, ale w tym z kolei dwie trzecie to budżet Stanów Zjednoczonych, które są zaangażowane również i na innych kierunkach traktowanych jako pierwszoplanowe.
Pozostali członkowie mimo 300 mld. dolarów wydatków prezentują się dość cieniutko w aktywach wojennych. Obecnej Anglii i Francji daleko do ich pozycji w 1939 roku, Niemcy, które formalnie należą do NATO dystansują się wyraźnie od wszelkich akcji, które mogą być odczytane, jako skierowane przeciwko Rosji.
Czy ma to oznaczać, że Niemcy wbrew swojej przynależności do UE i NATO wyżej cenią dobre stosunki z Rosją przynoszące wymierne korzyści gospodarcze, a przede wszystkim zyski niemieckiemu biznesowi?
Żeby wyjaśnić ten problem należałoby sięgnąć zarówno w głąb historii, jak i przeanalizować współczesne relacje Niemiec i Rosji.
W nowoczesnej historii Rosji wpływy niemieckie datują się od początku wieku XVIII, a szczególnie panowania cesarzowej Anny i Piotra III. Efektem tych wpływów był między innymi traktat ”trzech czarnych orłów” skierowany przeciwko Polsce i zaoferowanie przez Katarzynę II „protektorkę” Polski udziału Prus i Austrii w rozbiorze Polski.
Przewaga polityczna i militarna Rosji w stosunku do jej niemieckich kontrahentów okazała się mniej skuteczna od niemieckich wpływów na carskim dworze.
Zaznaczyło się to i w XIX wieku, kiedy zwycięski Aleksander I okazał się bardzo łaskawy wobec niemieckich byłych sojuszników Napoleona w wyprawie na Moskwę i pozwolił im na powrót na zagrabione polskie ziemie.
W konsekwencji okazało się to śmiertelnym niebezpieczeństwem dla samej Rosji.
Wprawdzie jeszcze za Bismarcka podtrzymywana była linia współpracy z Rosją, ale zarówno I jak i II wojny światowe wykazały jakim zagrożeniem dla Rosji są potężne Niemcy.
Nie bacząc na te doświadczenia zarówno Stalin jak i jego następcy dążyli do odbudowy wielkich Niemiec. Dał temu wyraz szczególnie Chruszczow proponując Adenauerowi połączenie Niemiec za neutralność, wprawdzie wtedy nic z tej transakcji nie wyszło, ale posiew został dokonany i jego skutki zrealizowano w 1990 roku tylko że na nieco innych warunkach.
Zmieniły się relacje i to Niemcy przejęły inicjatywę w kształtowaniu wzajemnych stosunków.
Jak na razie niemieckie zaangażowanie w układ z Rosją jest hamowane koniecznością utrzymywania swojej pozycji w UE, ale dalszy rozwój wypadków nie jest pewny i dlatego ze strony polskiej wymagana jest wyjątkowa aktywność gdyż każdy sojusz niemiecko rosyjski jest z reguły antypolski.
Mamy zatem do czynienia z oczywistym brakiem solidarności na głównym kierunku zagrożenia, dla którego powołano NATO.
Ponadto żenujące jest słabe zaangażowanie w działania obronne ze strony wszystkich uczestników paktu poza Stanami Zjednoczonymi.
Niezależnie od wypowiedzi Trumpa, nie można ciągle liczyć na to, że USA będą bronić Europy.
Amerykanie już raz wycofali się z Europy po I wojnie światowej i to spowodowało wybuch drugiej wojny, dzisiaj też obecna sytuacja jest rezultatem znacznego obniżenia poziomu ich zainteresowania naszym kontynentem.
W trakcie warszawskiego szczytu zgłoszone zostało amerykańskie zwiększenie aktywności w Europie, ale w ślad za tym powinno pójść znacznie większe zaangażowanie faktyczne amerykańskich sił zbrojnych, żeby chociaż odzyskać wiarygodność.
Całe to przedsięwzięcie należy traktować, jako wzmocnienie pozycji negocjacyjnej i to zarówno na kierunku rosyjskim jak i na innych.
Z Rosją musi być rozszerzony front negocjacyjny i to w różnych dziedzinach.
Po pierwsze bilateralne stosunki Niemiec z Rosją muszą być zastąpione postawą całej zbiorowości, po wtóre z tej postawy musi wynikać nieopłacalność dla Rosji tworzenia sytuacji konfliktowych i dzielenia partnerów.
Najważniejsze jest jednak wypracowanie nowej formuły wzajemnych stosunków włącznie z gospodarką i uwzględnieniem korzyści dla obu stron, a szczególnie poprawy nędznego poziomu życia mieszkańców Rosji i ochronienia jej przed nieuchronnie grożącą ekspansją chińską, co może stać się znakomitym kanałem do opanowania pozostałej Europy.
Jeżeli Rosja nie zgodzi się na nowe ułożenie stosunków z Europą to nie pozostanie nic innego jak tylko spisanie jej na straty i budowanie silnej zapory w samej Europie z Polską, jako zwornikiem nowego układu.
Nadzieję na zmianę stosunków we wschodniej Europie należy widzieć nie w wyścigu militarnym, ale przede wszystkim w stworzeniu takiego wzorca organizacji życia w Europie, który okaże się szczególnie atrakcyjny dla ludności wschodniej Europy, która prędzej czy później upomni się o swoje prawa i przynależność do chrześcijańskiej europejskiej kultury.
Jak na razie w UE robi się wszystko żeby odstręczyć od tego, co się w niej dzieje.
Ratunkiem dla niej może być tylko zasadnicza zmiana idei zjednoczonej Europy.
W przeciwnym wypadku nie pomogą żadne układy militarne, które też muszą wiedzieć, czego bronią, bo to, czego mają bronić obecnie jest dalece niewystarczające dla powszechnego zaangażowania ludów Europy.
Jeden komentarz