Dwa dni temu rozmawiałam z osobą, która prowadzi małe, wiejskie gospodarstwo. To co mi opowiedziała wprawiło mnie – lekko mówiąc – w pewne osłupienie. Dlatego postanowiłam się tym z wami podzielić
– To jak tam wasze krówki, kumo? Ja pamiętam wieś ze starych dobrych czasów, jak jeździłam do babci.
– No, ale tera wszystko wygląda inaczej.
– No, mechanizacja
– Nie tylko. Kiedyś jak krowa dawała 18 litry mleka to było dużo. O, duuużo. A tera jak daje 36 to mało.
– Jak to?
– No bo óny na to jedzą pasze – kukurydzę i śrut, żeby dawać dużo mleka – ponad 40 litry czasem. Tylko, że krowa po 5 latach pada.
– Juz po pięciu latach?
– No tak. Kiedyś krowy to żyły nawet 18 lat. Miałam taką. A teraz 5 lat i po krowie. Albo mleka nie chce dawać, albo pada zara…
– A czemu tak?
– No jak się jej daje taką paszę z lekami i zmusza do produkcji mleka.
– Dobrze, że chociaż latem skubią trawkę. Wyganiacie je na pastwisko, co? Macie trochę pola…?
– Gdzie tam. Caluśki rok stoją w oborze. Komu by się opłacało, pani. 40 krów? Cały rok daje się tą kukurydzę i śrut.
– A kury??? – dopytywałam, bo coś zaczynało mi świtać w głowie – pewnie chodzą u was po podwórku i grzebią?
– Ano trochu grzebią, ale tyż jedzą kukurydzę i śrut.
– O rany. Ten sam?
– Trochę inny. Ale jak my kupili kurczaki, znaczy takie brojlery i dali im pszenicy to óny wcale nie urosły. Nic a nic. Skrzydełka im się pokurczyły i główki pochowały we tułów. Okropnie.
– A czemu?
– Bo óny muszą jeśc śrut. Tam są leki i antybiotyki i hormony i wtedy rosną. I w tym śrucie dla krów też są leki, żeby mleko było zdrowsze.
– Zdrowsze…? – nie dowierzałam. – Jasne.
– To znaczy kupujemy też zwykłe pisklaki, nie brojery i z nich hodujemy kury.
– A powiedzcie mi gospodyni… Nie lepiej byłoby wziąć zwykłe jajka i posadzić na nich kurę, żeby potem mieć i kurczaki i kury… Moja babcia zawsze tak robiła.
– Pani óny tera wcale nie chcą siedzieć!
– Co? Kury?!!!
– Ano tak. Bo drzewiej to kura bez całą zimę nie niosła, tak?
– Tak..
– No, to jak przyszła wiosna i zaczynała znosić jajka, to łod razu kwocyła. Łod razu! Chowała sobie gdzieś te jajka i zaraz chciała na nich siadać…Co myśmy robili, żeby óna nie siedziała, pani. Mocyliśmy jej nogi we zimnej wodzie. No i casem pomagało.
– A teraz jak jest?
– No tera kury jedzom śrut i bez całą zimę się niosą. No to wiosną nie kwocą wcale. Raz my w zeszłym roku posadzili jedną kurę na jajkach. No… ledwośmy ją utrzymali! Ale jak po tygodniu dała nogę. To… tyleśmy ją widzieli. I kurczaków nie było i jajka trzeba było wyrzucić.
– To znaczy – kontynuowałam – wychodzi na to, że kury teraz… traktują jajka jak produkt, w zamian za paszę…?
Gospodyni uśmiechnęła się.
– Ok. I myślicie, że to dobrze? – spytałam.
– No, niyy niedobrze. Wcale. To znaczy niektórzy we wsi majom takie małe kurki i óny jesce czasem kwoczą. Ale te duże to już wcale nic, a nic.
***
Tu przypomniały mi się dane pochodzące z książki Stevena Schreibera, lekarza, który wyleczył się z raka, dzięki specjalnej diecie, bogatej w zielone warzywa.
Otóż okazuje się, że karmienie zwierząt sztuczną paszą znacznie zmienia się skład mleka, jaj i serów. Najbardziej dotyczy to kwasów omega 3 i omega 6, które musimy dostarczyć do organizmu. Z badań wynika, że o ile w normalnym jedzeniu stosunek kwasów Omega 6 do Omega 3 zawsze wynosi 2:1, to jeślli zwierzęta karmimy sztucznie, to te proporcje są bardzo zaburzone. I tak – w mięsie kwasów Omega 6 jest już kilka razy więcej, a w jajkach ponad 17 razy. Jaki daje to efekt? Badacze uważają, że tak duża ilość kwasów omega 6, które są odpowiedialne za stany zapalne w organiźmie (czasem stan zapalny jest dobry, byle nie w nadmiarze) jest główną przyczyną alergii, nietolerancji polakrmowej, zapalenia jelit i właśnie raka.
Jednym sposobem na poprawienie tego stanu rzeczy mogłoby być systematyczne dosypywanie siemienia lnianego do pożywienia dla zwierząt. No, ale przecież siemię jest drogie i rolnikowi się nie opłaca.
Wtedy my musimy jeść siemię, pić olej lniany, łykać parafarmaceutyki.
To znaczy – nie musimy, ale skutki tego co jemy później czy wcześniej dadzą o sobie znać.
Z drugiej strony, myśle sobie, raczej jajka kupione na bazarze nie różnią się składem od tych z supermarketu. Wszędzie – może za wyjątkiem gospodarstw ekologicznych, choć i tu miałabym wątpliwości – kury jedzą to samo. Tą samą paszę z podobnymi lekami. Masakra.
Niedawno pewne laboratorium chemiczne nie mogło zbadać składu gruszek. Były one tak bardzo polane środkami grzybobójczymi, że aparatura wariowała. I nie miało znaczenia skąd te gruszki pochodziły – ze sklepu czy z bazaru. Ponoć – jak twierdzi przedstawiciel laboratorium ten środek grzybobójczy w przewodzie pokarmowym się rozkłada. Powstaje tylko pytanie – NA CO?
***
Tymczasem gospodyni, z którą rozmawiałam też się jakoś zamyśliła. Obie zaczęłyśmy wspominać stare, dobre czasy. Opowiedziałam, że u mojej babci, w drewnianej sionce, zawsze przynajmniej jedna kura opiekowała się swoimi dziećmi. Tak było w każde lato. Pamiętam, jak gdakała nerwowo, gdy pojawiał się wróg, czyli ja i jak zaganiała wtedy do kosza niesforne maluchy.
A teraz kury się wyemancypowały. Nie chcą zajmować się dziećmi. Nie chcą siedzieć w chałupie. Mają swoje sprawy i swoje obowiązki. Zapracowane przez cały rok znoszeniem jajek nie mają już czasu ani ochoty na macierzyństwo. Zresztą małe pisklęta i tak jakoś pojawiają się w obejściu. W końcu od czego są masowe wylęgarnie?
No cóż, rzekłabym radośnie – jakie czasy, takie kury.
Ale powiem szczerze wcale wesoło mi nie jest. ;(