Globalnie i Lokalnie
Like

Państwo prawa nie istnieje

16/01/2016
791 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Państwo prawa nie istnieje

Kiedy ruszał proces karny, w którym miałem stanąć przed skierniewickim sądem w charakterze oskarżonego przez MOPR o znieważenie funkcjonariusza, fizyczne i słowne; moja sytuacja zaczynała się względnie poprawiać. Groźba Jarosława Rosłona, że wtrąci mnie i moją żonę na wiele lat do więzienia na podstawie ustawy o przemocy w rodzinie, stawała się mało realna. To samo dotyczyło groźby konfiskaty naszych dzieci. Mogliśmy więc trochę odetchnąć… Zaczynałem znów wierzyć w ludzką sprawiedliwość.

0


sadskierniewice-4ee6f3cfe8100779,2,0

 

 

Wówczas minęło ponad pół roku od dnia, w którym ten pozbawiony skrupułów watażka, wraz z towarzyszącą mu Justyną Gajewską bezprawnie wtargnęli do naszego mieszkania zmieniając w piekło szczęśliwe do tej pory życie mojej rodziny. Przez ten czas, cierpliwością, pokorą i ciężką pracą udało się oczyścić naszą rodzinę z brudu złośliwych pomówień rozsiewanych przez MOPR w środowisku, odzyskać dobre imię wśród najbliższych sąsiadów i wzmocnić się wewnętrznie. Udało się ocalić dzieci przed konfiskatą i co równie ważne, uchronić ich zdrowie psychiczne od negatywnego wpływu skutków brutalnej agresji MOPR. Kto przez takie doświadczenie nie przeszedł, ma małe szanse zrozumieć o czym mówię. Nie jest łatwo chronić kilkuletnie dzieci od koszmarów i demonów, które nagle, z niezrozumiałych powodów zaatakowały życie ich rodziny, które bezczelnie wciskają się drzwiami i oknami, wyskakują spod łóżka, ze szkolnej ławy, z szafy lub wentylacyjnej kratki w łazience…

Jak odpowiadać na pełne niepokoju pytania dzieci, które muszą się w takich sytuacjach prędzej czy później pojawiać?

Trzeba wiele empatii aby wiedzieć ile nas kosztowało pracy i czasu odbudowanie poczucia bezpieczeństwa w rodzinie.

Naszą sytuację znakomicie poprawiły uczciwe i obiektywne raporty kuratorów, co miesiąc dostarczane sądowi rodzinnemu, oraz ekspertyza biegłego psychologa, a nawet wywiady środowiskowe przeprowadzone przez innych, niestronniczych pracowników MOPR-u. Dokumenty te przedstawiły naszą rodzinę jako wzorową pod każdym względem, zadając kłam bezpodstawnym oskarżeniom wciąż podtrzymywanym przez Jarosława Rosłona i jego przełożoną Janinę Wawrzyniak.

Proces przed sądem rodzinnym, gdzie byliśmy kłamliwie oskarżeni o bicie i znęcanie się nad dziećmi zmierzał do finału. Udało się w nim obalić wszystkie szalbierstwa i matactwa, których dopuścił się MOPR żeby nas pogrążyć. Świadkowie przedstawieni przez MOPR okazali się, oględnie mówiąc, niewiarygodni, ich zeznania wzajemnie sprzeczne, niezgodne z rzeczywistością i oparte na subiektywnych projekcjach – nie koniecznie własnych. Zeznania zaś samego Jarosława Rosłona wskazywały, że jest to osobnik niezrównoważony emocjonalnie, skłonny do konfabulacji, niekompetentny i zdemoralizowany. Jego nagminne próby odwracania uwagi sądu od braku dowodów poprzez wygłaszanie demagogicznych deklaracji o tzw „dobru dziecka” wzbudziło niesmak chyba nawet prokuratora.

Uznaliśmy więc z żoną, że najgorsze za nami. Wierzyliśmy, że fakt, iż w sądzie rodzinnym obalone zostały kłamstwa MOPR-u dotyczące oskarżeń stosowania przemocy w rodzinie, radykalnie wpłynie na ocenę przez sąd karny kłamstw i matactw MOPR-u dotyczących rzekomego stosowania przemocy wobec jego funkcjonariusza.

Tym niemniej w miarę zbliżania się pierwszego terminu sprawy karnej, odczuwałem coraz większy niepokój. Jakby przeczucie wielkiej katastrofy… Zupełnie jakby jakiś wewnętrzny głos ostrzegał mnie, że na procesie karnym wydarzy się coś bardzo złego, coś wołającego wręcz o pomstę do nieba. Wierzę w swego anioła stróża i dziś sądzę, że to była jego sprawka, że to on dawał mi wówczas znać o nasilających się zakusach szatana.

Wówczas jednak próbowałem zracjonalizować owo zaniepokojenie faktem, że w miarę poznawania kolejnych okoliczności sprawy ujawniało się coraz więcej przesłanek uprawdopodabniających hipotezę, iż staliśmy się ofiarą ludzkiej zmowy. Co prawda zasięg i cele tej hipotetycznej zmowy były wiąż przed nami zakryte, ale nikt uczciwy już nie mógł mieć wątpliwości, że ludzie którzy biorą udział w tych oskarżeniach, lub świadczą przeciw nam są ze sobą powiązani i w jakimś stopniu uzgadniają swe zeznania i działania, oraz że część tych aktów ma charakter przestępczy. Pozostawało tylko pytanie o stopień zorganizowania tej operacji.

Kiedy wpadłem na pomysł, żeby zapewnić sobie na procesie udział osób zaufania niepokój mój zmalał.

Oczywiście wystąpiłem też o przyznanie adwokata z urzędu, a kiedy mi go przyznano poprosiłem, żeby była to ta sama pani mecenas, która prowadzi już sprawę rodzinną. Zna temat więc nie będzie tracić czasu na ponowne poznawanie wszystkich niuansów. Pani mecenas trochę żartowała z mojego zaniepokojenia. Uważała, że uniewinnienie mnie jest pewne, gdyż sąd ma sytuację zwaną przez prawników: „słowo przeciw słowu”, że w takiej sytuacji nie da się uniknąć wątpliwości, a wątpliwości jak wiadomo sąd ma obowiązek (prawny i moralny) rozstrzygać na korzyść oskarżonego! Nie ma żadnych innych dowodów potwierdzających zarzuty MOPR-u. Rzekoma napaść miała miejsce na terenie prywatnego mieszkania a nie gdzieś na ulicy. W tym mieszkaniu funkcjonariusze MOPR-u nie mieli powodu i prawa przebywać. Relacja J Rosłona i J Gajewskiej z przebiegu wydarzeń ma wiele nieścisłości i elementów wzajemnie się wykluczających. Powinno to wzbudzić wątpliwości sądu. Ponadto pani mecenas obiecała mi, że kiedy na rozprawie weźmie te MOPR-yszki w krzyżowy ogień pytań to z ich legendy nie zostanie kamień na kamieniu.

Mój wewnętrzny niepokój jednak nawracał. Ruszyłem więc w miasto w poszukiwaniu sprawiedliwych, osób zaufania, które mogłyby przybyć na proces i wziąć w nim udział choćby w charakterze publiczności. Pukałem do znajomych i nieznajomych, ludzi uchodzących za statecznych i odpowiedzialnych, do osób publicznych mających ambicję pełnienia roli moralnych autorytetów. Byłem zaskoczony reakcją większości z nich. Co ja się wówczas nasłuchałem wykrętów i rozmaitych tłumaczeń! Nie będę ich tu cytował wszystkich… Wystarczy kiedy powiem, że nie znalazłem nikogo i że za większością wykrętów krył się strach, a czasem nawet paniczny lęk.

Ręce mi opadły. Kiedy uświadomiłem sobie, że zrobiłem wszystko co mogłem, przyszło mi nagle do głowy, żeby spróbować zadzwonić do pani redaktor Anny Wójcik Brzezińskiej. Dlaczego do niej? Bo jest najbardziej znaną dziennikarką w Skierniewicach. Zgodziła się od razu, ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu. Zaproponowała, że przyjdzie z koleżanką. Uzgodniliśmy, że gdyby sędziemu przyszło do głowy utajnić proces to mianuję obie panie moimi osobami zaufania.

Po niepokoju dręczącym mnie od kilku tygodni nie było śladu. Mój anioł stróż osiągnął widać co zamierzał.

Ten stan trwał aż do momentu kiedy wraz z moją obrończynią znaleźliśmy się pod drzwiami sali rozpraw i nie zastaliśmy tam nikogo poza tryskającymi szampańskim nastrojem przedstawicielami MOPR-u. Mijały minuty a umówione panie dziennikarki się nie zjawiały. Poczułem smak znajomego niepokoju. W końcu zostaliśmy wezwani na salę i rozpoczął się proces. Gorycz i rezygnacja przepełniły moje serce.

Na samym początku rozprawy sędzia oświadczył, że pozbawia mnie prawa do adwokata. Funkcjonariusze MOPR-u tryumfowali z wyrazem nieskończonego błogostanu na obliczach. Moja pani mecenas energicznie zaprotestowała, próbowała argumentować, że przecież nie zmieniły się okoliczności, które legły u podstaw przyznania oskarżonemu pomocy prawnej, że to niebezpieczny precedens… A ja nic jeszcze nie rozumiałem z grozy sytuacji. Wciąż chodziły mi po głowie niesłowne dziennikarki… Sędzia się zezłościł, jego usta stały się wąskie i blade, nawet nie odniósł się do argumentów pani mecenas, przybrał groźną minę i nieznoszącym sprzeciwu tonem nakazał jej opuszczenie sali. Oniemiałem, moja pani adwokat również. Zebrała pospiesznie dokumenty, spojrzała przepraszająco na mnie i posłusznie ruszyła do wyjścia. Nawet nie zdążyłem jej zapytać czy sąd ma prawo wyrzucić za drzwi adwokata. Zostałem sam, byłem zdruzgotany. Trzymałem w dłoniach strategię zadawania pytań na okoliczność przesłuchania Jarosława Rosłona i Justyny Gajewskiej, którą pani mecenas wcisnęła mi do ręki w ostatniej chwili przed wyjściem. Nie umiałem tego ogarnąć. Nagryzmolone jej dłonią literki nie chciały się ułożyć w nic zrozumiałego.

Ale to co za chwilę miał pokazać mi wysoki sąd przekroczyło wszelkie wyobrażenia.

Dziś jestem w stanie streścić to jednym zdaniem. Państwo prawa nie istnieje.

CDN

http://godnoscojca.salon24.pl/672449,zapomnijcie-o-prawach-czlowieka-i-obywatela-jestescie-winni

0

Godny Ojciec http://godnoscojca.salon24.pl

Jestem ojcem. Bronię rodziny przed pedofilią instytucjonalną

88 publikacje
15 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758