Funkcjonariusz skierniewickiego MOPR Jarosław Rosłon powiadomił moją żonę o interwencji w naszym domu około godziny 14.00, telefonicznie. W tym czasie przebywała ona w pracy, z dala od rodziny jak większość pracujących matek. To było jak wstrząs elektryczny. Jak dotknięcie paralizatorem. Coś strasznie złego stało się jej dziecku! Życie i zdrowie jej dzieci jest zagrożone! Ale przecież to nie możliwe! To nieprawda! Ten zły głos, próbuje wmówić jej kłamstwo, racjonalizowała. Moja żona jest kobietą opanowaną. Nie tak łatwo wyprowadzić ją z równowagi. Zaczęła postrzegać ten telefon jako wyjątkowo podły i głupi żart autorstwa źle wychowanych i niezrównoważonych psychicznie nastolatków. Przecież tylko bezmyślne i niedojrzałe młokosy są zdolne podeptać matczyną godność by urządzić sobie takie drwiny z jej najświętszych uczuć.
Wykorzystując oddalenie od rodziny funkcjonariusz Jarosław Rosłon z premedytacją roztoczył wizję nieprawdopodobnej apokalipsy. Był to przerażający obraz zagrożenia zdrowia, a nawet życia dzieci, jej dzieci, zwłaszcza starszej córki. Na znany, od lat wypracowany obraz kochającego i troskliwego ojca została przez tego nieodpowiedzialnego urzędnika nałożona wizja agresywnego szaleńca krzywdzącego własne dzieci. Nic dziwnego, że żona nie dała tej opowieści wiary. Wiary nie dała, ale i tak zimne ostrze trwogi przeszyło jej serce.
Coś tu nie gra. Pamiętała przecież, że przed pójściem do pracy osobiście zaprowadziła córkę do przedszkola… Ten facet musiał coś pomylić. Może coś stało się dziecku w przedszkolu? Może upadła, skaleczyła się?
Na szczęście nic się dziecku nie stało. O czym ostatecznie przekonała się po pracy odbierając córkę całą, zdrową i uśmiechniętą z troskliwych rąk pani wychowawczyni. Panie przedszkolanki oczywiście poinformowały żonę, że w przedszkolu złożyli wizytę funkcjonariusze MOPR, że trochę dziwni byli, więcej od siebie opowiadali niż wypytywali, a odpowiedzi na pytania niewiele ich interesowały.
Moja żona odetchnęła z ulgą, przytuliła córkę i ruszyła do domu. Cieszyła się że horror, którym nastraszył ją człowiek z MOPR szczęśliwie się zakończył.
Niestety po powrocie do domu i rozmowie ze mną uświadomiła sobie, że to był dopiero zwiastun horroru jaki czeka naszą rodzinę.
Wtedy po raz pierwszy zadaliśmy sobie pytanie: dlaczego to się nam przytrafiło? Dlaczego akurat my?
I padła pierwsza, naiwna jeszcze odpowiedź: to na pewno sprawka tego sąsiada/sąsiadki z […], to na pewno on(a)! Nie lubił naszych dzieci, nie mówił dzień dobry, nosił w sobie jakieś napięcie, może złość, dusił w sobie jakby żal?
Tak, to na pewno on.
Nie oszukujmy się, wszyscy mamy takiego sąsiada, żyje obok nas nieciekawy, prawie niezauważany. Przypominamy sobie o nim dopiero kiedy trzeba zracjonalizować jakieś zło, niezasłużoną krzywdę która nas spotyka, kiedy trzeba oswoić lęk nadając mu zrozumiały kształt.
Z czasem przekonaliśmy się że funkcjonariusze MOPR-u doskonale znają ten psychologiczny mechanizm, jak i wiele innych, że świetnie potrafią nimi grać.
*
Jestem ojcem. Bronię rodziny przed pedofilią instytucjonalną
2 komentarz