Z depesz opublikowanych przez WikiLeaks, dotyczących incydentu gruzińskiego wynika, że amerykańscy dyplomaci byli przekonani, że konwój z polskim prezydentem został ostrzelany z terytorium kontrolowanego przez Rosjan.
Z dokumentów tych wynika również, że nie była to gruzińska prowokacja, jak sugerowały wówczas media.
Ambasador USA w Tbilisi w depeszy wysłanej do Waszyngtonu stwierdza, że strona gruzińska mogła zaplanować wyjazd w stronę Achałgori w ostatniej chwili, co zdaje się potwierdzać relacja polskiego dyplomaty, który jechał w konwoju.
Amerykański dyplomata zwraca uwagę, że gdy konwój z prezydentem Lechem Kaczyńskim dojechał na miejsce przy obszarze kontrolowanym przez Rosjan i Osetyjczyków, wzdłuż prawej strony drogi ustawione były samochody, które były najprawdopodobniej autami ochrony prezydenta Gruzji. Zdaniem ambasadora USA w Tbilisi świadczy to o tym, że ochrona Saakaszwilego wcześniej przyjechała na miejsce i dokonała jego rozpoznania.
W dalszej części depeszy amerykański ambasador streszcza przebieg wydarzeń, powołując się na polskiego dyplomatę, który był świadkiem zdarzenia.
– Gdy kawalkada dojechała, dwaj prezydenci wysiedli z ich samochodu i ruszyli w stronę posterunku. Obie strony wymieniły kilka zdań, choć nie jest jasne, czy sami prezydenci w tym brali udział. Krótko potem padły trzy krótkie serie z broni maszynowej na północny zachód od posterunku. Łącznie, strzały słychać było, przez co najwyżej 10 sekund (nie kilka minut, jak donosiła część mediów)– napisał w depeszy do Waszyngtonu ambasador Tefft.
Prezydenci natychmiast wsiedli do podstawionego samochodu i odjechali razem z konwojem w głąb Gruzji.
Kończąc depeszę, ambasador USA w Tbilisi wyraża swoją opinię na temat tzw. Incydentu gruzińskiego i wyraża przekonanie, że mówienie w związku z tą sprawą o gruzińskiej prowokacji jest, co najmniej „dziwaczne”. Amerykański dyplomata jest przekonany, że strzały padły z terenu kontrolowanego przez Rosjan.
Źródło:Niezależna.pl, TVN24.pl
SEK
Polityka zostala wymyslona po to, aby klamstwo brzmialo jak prawda. - George Orwell