Tylko dzięki Obronie Terytorialnej Polska obroni się przed agresją Rosji
O konieczności szkolenia wojskowego i o tym, że każdy powinien umieć bronić swoich bliskich i ziemi, na której żyje, mówi dr hab. Romuald Szeremietiew, prof. Akademii Obrony Narodowej, orędownik stworzenia w Polsce jednostek OT
Polska, Gazeta Wrocławska Piątek, 10 lipca 2015
Rozmowa Maciej Sas
maciej.sas@gazeta.wroc.pl
Byłem kilka dni temu na poligonowych zajęciach grupy paramilitarnej. Żołnierskiego rzemiosła uczyli się tam ludzie, którzy nigdy nie mieli do czynienia z wojskiem. To przedsiębiorcy, handlowcy itd. Ich i im podobnych wielu Polaków traktuje jak w najlepszym razie niegroźnych szaleńców. Natomiast Pan często mówi, że dzięki takim ludziom i jednostkom możemy się obronić w razie napaści z zewnątrz. Skąd to przekonanie, że to nie śmigłowce bojowe, okręty podwodne i myśliwce, ale oddziały Obrony Terytorialnej (czyli właściwie partyzantka) nam pomogą?
Bo to jest odpowiedź na pytanie podstawowe: „Jakiego sposobu należy użyć, by bronić skutecznie własnego kraju?”.
Najpierw dla formalności trzeba zapytać: „Przed kim mamy się bronić?”.
Chyba nie trzeba specjalnie się rozglądać, by dostrzec, że jest takie państwo na wschodzie Europy, które kiedyś już chciało zająć Gruzję, by ta przypadkiem nie weszła do NATO, a teraz usiłuje zająć Ukrainę. I często ćwiczy swoje wojska między innymi w tym, jak zająć Polskę, nie mówiąc o krajach nadbałtyckich… To oczywiście Rosja, która właśnie prowadzi wojnę na Ukrainie. Rosja graniczy z nami przez obwód kaliningradzki i Bałtyk, więc z tego powodu należy brać pod uwagę zagrożenie z tej strony i liczyć się z nim – gdyby na Kremlu zapadła decyzja, że warto wreszcie coś zrobić z tą Polską . Wtedy trzeba się będzie bronić i dobrze by było, aby skutecznie.
Mamy cztery rodzaje sił zbrojnych – Orzeł Wojsk Lądowych
A taki scenariusz nie jest wykluczony, Pańskim zdaniem…
Nie jest wykluczony, skoro przez minione 200 lat Polska była niepodległa mniej więcej 40 lat – to okres międzywojenny i obecne lata, po roku 1989. Przez pozostały czas, bagatela 150 lat, byliśmy pod taką czy inną formą okupacji rosyjskiej, a czasami rosyjsko-niemieckiej. A skoro mówimy o napaści: napastnik, żeby dokonać agresji, używa ciężkiego uzbrojenia, o którym pan wspomniał przed chwilą – rakiet, samolotów, czołgów, dział. Jest to armia regularna, a wojskowi mówią, że są to tzw. wojska operacyjne. To są siły służące do napaści. Obrońca, żeby się przeciwstawić, powinien mieć porównywalną liczbę czołgów, śmigłowców, samolotów i żołnierzy – wtedy agresji nie będzie, bo agresor zda sobie sprawę, że nie jest w stanie pokonać takiej armii. Jeśli broniący się jest słabszy, co ma miejsce np. w naszych relacjach z Rosją, musi znaleźć sposób obrony, który sprawi, że przewaga militarna agresora zostanie zneutralizowana. Mówiąc krótko, chodzi o to, by nie mógł przewagą uderzyć w nasze czołgi i samoloty, bo je zniszczy, ale żeby miał do czynienia z oporem powszechnym w całym kraju, który trudno zneutralizować wojskami operacyjnymi. W takim przypadku agresor musi działać inaczej – żeby teren opanować, musi swoje jednostki rozdzielić, osłabić siłę uderzenia. A kiedy to zrobi, w każdym miejscu będzie słabszy od obrońców mogących go atakować, np. odcinając zaopatrzenie, uderzając w łączność, ośrodki dowodzenia. Obrońca podejmie działania nieregularne, asymetryczne, dawniej nazywane partyzantką. Proszę zwrócić uwagę, ze współczesne wojska operacyjne, nowoczesne, świetnie wyposażone, zawodowe mają straszny kłopot z opanowaniem terytoriów, na których działa tego typu asymetryczny przeciwnik.
Chociaż wydaje się, że zawodowcy nie powinni się tego bać..
Nawet najlepszy zawodowiec nie jest w stanie być jednocześnie w wielu miejscach. Żeby teren kontrolować, agresor musi mieć wielu żołnierzy – przyjmuje się, że jednego partyzanta może wyeliminować minimum 20 żołnierzy. Inaczej niż w starciu armii regularnych, gdzie do zwycięstwa wystarcza przewaga trzykrotna. Trzeba więc się przygotować do tego typu obrony i wtedy agresor będzie się zastanawiał, czy dysponuje siłami zdolnymi poradzić sobie z takim oporem. Jestem przekonany, że tak przygotowani nie będziemy musieli prowadzić wojny, bo przeciwnik zrezygnuje z ataku na nas.
Jak w takim razie powinniśmy szkolić ludzi – wrócić do poboru powszechnego?
Jest zestaw umiejętności, które każdy, kto ma walczyć, musi posiąść. I to się odbywa w ramach szkoleń wojskowych. We wszystkich normalnych krajach obywatele są szkoleni w tym zakresie – przygotowywani, by móc się posługiwać bronią. W Polsce zrezygnowano z poboru i z zasadniczej służby wojskowej. My – pomijając fakt, ile służba powinna trwać, bo przy szkoleniu podstawowym to zabiera ledwie kilka miesięcy – nie mamy szkolić ludzi do latania samolotami F-16, tylko do tego, by umieli strzelać z karabinu, rzucać granatem, zakładać miny, posługiwać się lekkimi zestawami broni przeciwlotniczej i przeciwpancernej. To rzeczy bardzo proste.
Dwa-trzy miesiące szkolenia wystarczyłyby ?
Tak, w zupełności, a potem tylko co pewien czas potrzebne jest krótkie szkolenie, tak żeby ten ktoś nie zapomniał, czego się nauczył. Ważne jest też utrzymywanie w gotowości do działania ludzi i uzbrojenia i… to wszystko w zasadzie.
Orzeł Sił Powietrznych
Czyli: każdy broni miejsca, na którym żyje i ludzi, z którymi jest związany.
Tak jest! To sytuacja taka, w której każdy z nas, będąc w jednostce Obrony Terytorialnej, w miejscu swego zamieszkania, na co dzień wypełniający normalne, cywilne obowiązki, jednocześnie ma świadomość, że w razie potrzeby stanie się żołnierzem, że ma broń i że jest przygotowany do obrony społeczności do której należy. Dzięki temu każda społeczność lokalna może się bronić sama.
To brzmi prosto i logicznie. Dlaczego w takim razie gros polityków, decydentów nie chce się zając stworzeniem sprawnej Obrony Terytorialnej?
Po pierwsze brak jest zrozumienia tego, czym ma być Obrona Terytorialna. To, co mówię, wydaje się tak proste, że może zbyt prymitywne, by mogło być skuteczne… Tworzone są uczone teorie jakichś wojen hybrydowych, użycia skomplikowanych, drogich broni, a tu ktoś mówi: „Nie, nie – to niepotrzebne. Wystarczy, że będziemy mieli w każdej miejscowości grupę wyszkolonych wojskowo ludzi z karabinami i oni sobie z zagrożeniem poradzą!”.
Wystarczy, by wojska agresora zostały odcięte przez partyzantów od dostaw amunicji, paliwa i żywności, by agresorowi odechciało się wojowania?
Wiadomo, że kilka mocarstw przeżyło tego typu doświadczenia. Musiały wycofać się, nie dając sobie rady z takimi „partyzantami”. Zdaje się, że w Afganistanie jako NATO nie osiągnęliśmy wielkiego zwycięstwa… Raczej po cichu się wycofujemy. Wróćmy jednak do tego, skąd się bierze niechęć do OT. Przede wszystkim polscy wojskowi i cywile odpowiedzialni za narodowe bezpieczeństwo posługują się pewnym schematem. Jeszcze w okresie Drugiej Rzeczypospolitej spostrzeżono, że siły Polski nie wystarczą, aby kraj obronić. Żeby więc oprzeć się zagrożeniu ze strony silniejszego sąsiada, trzeba mieć sojusznika, który wzmocni nasze siły. Zawarliśmy sojusze z Francją i następnie z Anglią, chcąc w ten sposób wygrać wojnę z Niemcami. Teraz mówimy, że jesteśmy w NATO i w razie czego Sojusz zagwarantuje Polsce bezpieczeństwo.
Pan w to nie wierzy?
To nie jest kwestia wiary –w 1939 roku okazało się, że sojusznicy nam nie pomogli. Niedawno czytałem wypowiedź jednego z dowódców natowskich – notabene niemieckiego generała. On powiedział wyraźnie, że Polacy muszą przede wszystkim najpierw sami się bronić. Inny generał, tym razem amerykański, mówi: „My pomożemy, ale wy dwa-trzy miesiące musicie sami wytrzymać, broniąc się”. Nie jest tak, że Sojusz gwarantuje Polsce bezpieczeństwo, więc można zapomnieć o przygotowaniu obrony – że wystarczy wydać kilkanaście miliardów na rakiety czy śmigłowce i wszystko będzie w porządku.
Orzeł Marynarki Wojennej
Pan w swoich wypowiedziach podkreśla często, że OT jest wielokrotnie tańsza (20-30 razy) od armii regularnej. Bo to, poza szkoleniem, jedynie: porządny karabin, lekki zestaw przeciwpancerny, przeciwlotniczy i można walczyć.
Wojska operacyjne są nam potrzebne – czołgi, śmigłowce, samoloty itd., ale ich skuteczność w razie obrony będzie dużo większa, jeśli teren, na którym operują, będzie broniony przez powszechny system OT. Wojska operacyjne, kontratakując, uderzając na siły agresora, muszą mieć oparcie w terenie. Jeśli będziemy mieli do obrony tylko wojska operacyjne, to przypominam, co mówi sztuka wojenna: w takich relacjach przewaga 3:1 po stronie napastnika gwarantuje mu zwycięstwo. Jeśli mamy 13 brygad, to 40 brygad, które Rosja bez trudu może wystawić (bo ma ich w sumie 85) sprawi, że nasze siły zostaną rozbite, a my bez wojsk OT będziemy narażeni na okupację. Również w interesie wojsk operacyjnych leży, by Obrona Terytorialna wreszcie w Polsce powstała.
Może więc Pan, jako były wiceminister obrony narodowej, wie, co zrobić, by decydenci wreszcie to zrozumieli i podjęli sensowne decyzje?
To duży problem – ostatnio sądziłem, że mam sposobność przekonać decydentów w MON do budowy OT. Zaczęliśmy na ten temat rozmawiać. W związku z tym podjąłem się przygotowania konceptu stworzenia Obrony Terytorialnej. Doszedłem do wniosku, że w dwa-trzy lata OT można zbudować, pod warunkiem wszak, że zostanie podjęta stosowna decyzja. Niestety, nic z tego nie wyszło – o czym mówię z przykrością – bo w którymś momencie pojawiła się kwestia przetargu na śmigłowce. Ja go skrytykowałem, pan minister się na mnie obraził – powiedział, że nie chce już moich rad. Ostatnio dowiedziałem się z gazet, że jakaś decyzja w MON zapadła, że będzie budowany komponent OT (nie wiadomo do końca, jaki) w ramach Narodowych Sił Rezerwowych. Uważam, że to fałszywy kierunek – delikatnie mówiąc.
Ludzie, którzy ochotniczo tworzą oddziały OT, pokazują, że na każdym terenie przydałby się jeden zawodowy instruktor, który przekazałby niezbędne umiejętności tym, którzy chcą przejść szkolenie wojskowe. A jest dużo takich osób.
Mamy ogromny potencjał w tym względzie. Jest ogromne zainteresowanie tą problematyką i tłumaczyłem w resorcie obrony, że skoro pojawiła się w społeczeństwie taka potrzeba, to MON powinno nadać temu odpowiedni kierunek, wesprzeć, zaopiekować się. Nie można tych ludzi zostawić samych sobie, uznając, że to działalność hobbystyczna, bo to dotyczy podstawowych spraw związanych z bezpieczeństwem narodowym. Nie można obywatelom mówić: „Nas nie interesuje, że wy chcecie kraju bronić, bo my mamy żołnierzy zawodowych, mamy NATO i to sprawę rozwiązuje”. Wiem, że to kłopot dla urzędników, bo pojawia się czynnik społeczny, obywatelski, który nie da się szufladkować. Byłem ostatnio na kongresie organizacji proobronnych zorganizowanym przez MON (który zresztą sam w pewien sposób wywołałem). Okazało się, że ważnym problemem, jaki się pojawiał w wystąpieniach urzędników monowskich, było to, że członkowie paramilitarnych organizacji noszą na mundurach nieodpowiedniego orzełka… I temu poświęcono dwa czy trzy referaty. Ale tak to może widzieć ktoś, kto został wychowany jedynie na regulaminach.
Orzeł Wojsk Specjalnych
Kiedy obserwowałem szkolenie w lesie wokół Marciszowa, przyszła mi na myśl, że to idealna sprawa, by podstaw szkolenia wojskowego uczyć na lekcjach przysposobienia obronnego. Wielu młodych ludzi chętnie nauczyłoby się strzelania, podstaw taktyki od kogoś, kto by to ciekawie, profesjonalnie przedstawił.
Mam przygotowany taki program, dotyczący również szkolenia wojskowego rozumianego w bardzo szeroki sposób, a więc nie tylko: idzie człowiek do jednostki wojskowej i przechodzi typowe przeszkolenie żołnierskie. Powinno się to odbywać również poprzez szkolenia w szkołach średnich, przez klasy wojskowe, przez wykorzystanie studentów spośród ludzi kończących studia możemy wyłonić oficerów i podoficerów rezerwy. Ale nie może być tak, że będziemy nadal przenosili do rezerwy ludzi bez odbycia służby wojskowej – to nie są przecież rezerwiści! Wiele rzeczy jest do zrobienia i można to wszystko zrobić w stosunkowo prosty sposób, ale trzeba chcieć…
Nasi sojusznicy z Zachodu, znacznie lepiej od nas rozwinięci pod względem ekonomicznym i wojskowym, mają oddziały OT. Skoro więc tak ślepo naśladujemy wszystkie ich pomysły, dlaczego akurat tego nie chcemy? Choćby Wielka Brytania ma to podobno znakomicie zorganizowane.
Nasze myślenie o siłach zbrojnych zostało zdominowane wiarą w pomoc sojuszników. Uznano, że skoro chcemy ją uzyskać, musimy robić wszystko, by ci sojusznicy czuli się zobowiązani, żeby nam pomóc. Dlatego zaczęto budować armię ekspedycyjną, szukać sposobów, by wojsko było bardziej mobilne i żeby można je było daleko wysłać. Kiedy obejmowałem urząd w Ministerstwie Obrony Narodowej i przygotowywaliśmy się do wejścia do NATO, to jednym z dokumentów, z którym zapoznałem się, było opracowanie amerykańskiego ośrodka Rand Corporation. Amerykańscy eksperci mówili: w I etapie macie zbudować siły zbrojne do obrony własnego kraju, w II – stworzyć komponent, którego będzie można użyć, pomagając w razie zagrożeń sąsiednim krajom należącym do NATO, w III etapie zalecano stworzenie komponentu, który będzie mógł w takim samym zakresie operować na terenie całej Europy i dopiero w IV etapie – również na innych kontynentach.
A my zaczęliśmy od końca…
Tak, zrobiono odwrotnie, to znaczy stworzono komponent zdolny do działania na innych kontynentach, a nie ma armii, która może obronić nasz kraj! Czasami mówi się o tym, czego chce od nas NATO. Ale to nie jest Układ Warszawski – nie ma rozkazu mówiącego, ile mamy mieć dywizji, ile czołgów, ile samolotów. Każde z państw członkowskich NATO wnosi do sojuszu własne zdolności obronne. Jakie zdolności wnosi Polska, skoro armia nie jest w stanie wykonać zadania zapisanego w konstytucji, a więc obronić granice kraju?
Załóżmy jeszcze – zupełnie abstrakcyjnie – że ma Pan możliwość doradzania ministrowi obrony narodowej, a on liczy się z Pańskim zdaniem. Stworzenie OT byłoby na liście spraw do załatwienia w trybie pilnym?
Tak, i to natychmiast! Co ważne, moim zdaniem nie potrzeba do tego ani wielkich środków, ani nie oznacza to jakichś gwałtownych zmian w wojsku, bo nie ma potrzeby przebudowywania aktualnych sił zbrojnych. Nie ma to nic wspólnego z ostatnim pomysłem wciskania jakiegoś elementu Obrony Terytorialnej do wojsk operacyjnych. Nie wolno zaburzać struktury tych wojsk, bo one są przeznaczone do zupełnie innych zadań niż OT. Obrona Terytorialna ma być budowana obok wojsk operacyjnych, najlepiej jako odrębny nowy rodzaj sił zbrojnych, jak to uczyniono chociażby z wojskami specjalnymi. Jest masa ludzi, którzy są gotowi uczestniczyć w tworzeniu takiej formacji. Są też żołnierze zawodowi, którzy zakończyli służbę, ale chcieliby pozostać w wojsku – mamy więc potencjalnych instruktorów i dowódców OT. Proszę się zastanowić, jak się poprawi nastrój społeczności lokalnych, gdy się okaże, że w każdej miejscowości jest jednostka wojskowa, która pojawia się, gdy jest jakieś zagrożenie. Albo mamy święto narodowe i nasi sąsiedzi wkładają mundury, stają w szyku na rynku: widzimy naszych synów, ojców, przyjaciół w mundurach. Od razu inaczej się czujemy – pojawi się poczucie siły. Takiej, która mówi, że jesteśmy bezpieczni.
Potrzebujemy piątego rodzaju sił zbrojnych – Orzeł Wojsk Obrony Narodowej
A nie, jak nowocześni Europejczycy, w razie ataku bierzemy nogi za pas i uciekamy na Zachód.
No tak – jak przeczytałem na jednym z portali – w razie wojny wiejemy, gdzie pieprz rośnie. Tylko pamiętajmy, że jeśli nie powstrzyma się agresora, to wojna dotrze wszędzie. Nie uda się przed nią uciec…