Koszty innych wesel
04/09/2011
437 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Nie tylko w Polsce znamy weselną zasadę „Zastaw się, a postaw się”. I nie tylko u nas budzi ona coraz większy sprzeciw.
Kiedy w 1981 roku brytyjski następca tronu, książę Karol żenił się z piękną Dianą Spencer, na publicznych płatnych przyjęciach z tej okazji pojawiły się miliony ich poddanych w całym imperium. Kiedy 29 kwietnia 2011 roku ich syn, także następca tronu, książę William żenił się z nieco mniej piękną Kate Middleton, ich ślub oglądało w telewizji ponad miliard ludzi na całym swiecie, ale w bezpośrednich przyjęciach na czerwonym dywanie wzięło udział już tylko kilkadziesiąt tysięcy Brytyjczyków. Na próżno premier David Cameron zachęcał samorządy lokalne, ambasady UK i różne organizacje do większej rekrutacji chętnych dla uczczenia monarchii w ten sposób. Kryzys w kieszeniach był silniejszy.
W odróżnieniu od Wielkiej Brytanii rządy innych państw raczej nie zachęcają swych obywateli do masowego udziału w weselach, postrzegając je zazwyczaj jako niepotrzebną i szkodliwą dla wszystkich rozrzutność. W Afganistanie wprowadzono przepis, który ogranicza liczbę gości przyjęć weselnych do 300 osób i budżet do 5$ na głowę (tu trzeba jednak zaznaczyć, że tam nie piją alkoholu). Za talibów było jeszcze skromniej, bo ascetyczna skromność jest przecież obok pobożności największą cnotą muzułmanina. W sąsiednim Tadżykistanie wprowadzono przepis, który nakazuje, by na weselu podawać gościom tylko jedną potrawę, czyli w praktyce tylko tradycyjny płow czyli pilaf, potrawę w typie risottona bazie ryżu z mięsem i bakaliami. (Jadłem, pycha!)
W Indiach, które są znane z morderczego wyścigu w realizacji zasady „zastaw się a postaw się” i legendarnej wprost wystawności wesel, niechęć rządu wynika także z tego, że obciążają one krajowy bilans żywności. W lutym br. indyjski minister wyżywienia i rolnictwa ocenił, że około 15% żywności, szczególnie zboża i warzyw marnuje się wskutek „ekstrawaganckich i luksusowych funkcji społecznych” takich jak wystawne przyjęcia weselne. Na miejskich weselach indyjskiej klasy średniej standardem jest sto potraw (szczęśliwa wróżba dla młodych) i zwykle do tysiąca gości przez trzy dni. Trudno się dziwić, że coraz liczniejsi krytycy obyczaju domagają się by rząd ukrócił te praktyki, które porównują z potlaczem, znanym w antropologii i opisanym przez Ruth Benedict obyczajem Indian z wybrzeża Pacyfiku (konkretnie Kwakiutlów), gdzie prestiż wielkich wodzów zdobywano poprzez publiczne popisywanie się niszczeniem jak największej ilości cennych dóbr (w tym zapasów najlepszej żywności). Indyjscy aktywiści wskazują zresztą również i na inne formy gorszącego marnotrawstwa żywności, jak np. obsypywanie ryżem na szczęście (nie tylko nowożeńców), oraz powszechne w całych Indiach codzienne ofiary z wybornego jadła (w tym mleka, masła, miodu, ryżu i owoców) składane w niezliczonych świątyniach i kaplicach, przed posągami bóstw, lingamami, świętymi drzewami, źródłami, kamieniami itp.
Są jednak na świecie i takie rządy, które do wesel gotowe są ludziom …dopłacać. W Zjednoczonych Emiratach Arabskich wielu zwłaszcza mniej zamożnych mężczyzn (np. w Dubaju co trzeci) żeni się z cudzoziemkami, oczywiście też muzułmankami, np. z Egiptu lub Pakistanu, co kosztuje ich tylko ¼ tego, co musieliby wydać biorąc pannę miejscową. W rezultacie w ZEA rośnie liczba starych panien, gdyż wbrew temu, co się u nas sądzi o poligamii w islamie, w praktyce tylko 1% mężczyzn ma tam więcej niż jedną żonę naraz. Tradycja nakazuje tam raczej, aby każdy mężczyzna był żonaty, ale wcale nie promuje wielości żon i choć dopuszcza cztery naraz, stawia pod tym względem wiele trudnych warunków. Aby zatem więcej kobiet miejscowych mogło znaleźć męża, państwo dopłaca tam do wesel tym mężczyznom, którzy je biorą. Maksymalna dotacja to równowartość 19.000$. Dopłaca się mężczyznom, ponieważ w islamie cały ciężar urządzenia i kosztów wesela, podobnie jak wszystkie koszty zakładania i budowania rodziny spoczywają na mężczyźnie. Kłania się tu znany w antropologii podział ludów na dwie kategorie: „posagowe” i „kałymowe”. Te pierwsze, gdzie występuje wyłącznie monogamia, to takie gdzie ciężar wydania córki za mąż leży po stronie jej ojca i gdzie mąż, wraz z żoną tradycyjnie dostawał zwykle posag/wiano. Są to Żydzi, większośc ludów chrzescijańskich i Hindusi. Te drugie, u których często występuje poligamia, nazwane są tak od tureckiego słowa „kałym”, które oznacza odwrotność posagu, czyli cenę jaką rodzina mężczyzny musi zapłacić za narzeczoną. Jest to obyczaj bardziej pierwotny i bardziej powszechny. Są to przeważnie ludy muzułmańskie (ale bez Berberów), Cyganie, ludy mongolskie i tureckie z Azji Średniej, cały Daleki Wschód, Czarna Afryka itd. Cena taka nazywa się po arabsku mahr, a u Kafrów lobola i tradycyjnie jest płacona w szczególnie cenionych walorach – w Afryce bydłem, u Cyganów w złotych monetach itp.
W Ameryce przeciętny koszt wesela wynosi 30.000$ (w roku 2008), ale średnią zawyżają bardzo wystawne popisówki urządzane przez milionerów. Typowe przyjęcie ma szanse zamknąć się w 10 tysiącach USD, ale i tak jest to przecież dwukrotny wzrost w ciągu 20 lat, podczas gdy liczba małżeństw w Ameryce spadła w tym czasie o 1/3. Ten sam trend obserwuje się we wszystkich zamożnych społeczeństwach Zachodu. W ubiegłym roku zabrał w tej sprawie głos jego świątobliwość Giles Fraser, kanclerz anglikańskiej kurii z katedry św. Pawła w Londynie. W wywiadzie dla BBC uznał on, że wystawne przyjęcia weselne zagrażają samej instytucji małżeństwa, wypaczają jej perspektywę i zniechęcają mniej zamożnych do legalizacji związków. Trudno się z tym nie zgodzić, także w odniesieniu do innych społeczeństw. Grzmiąc surowo Fraser określił przepych współczesnych wesel jako „rozdęte targowisko próżności” (overblown vanity fair), a prześciganie się w nich jako „atmosferę narcyzmu i samo-promocji”. Ba, posunął się nawet do stwierdzenia, że zacni anglikańscy księża coraz bardziej wolą odprawiać pogrzebowe egzekwie niż udzielać ślubów i brać udział w weselach z typowym współczesnym zadęciem.
Myślę, że z tym ostatnim stwierdzeniem wielebny kanclerz ździebko się jednak zagalopował. Założę się z nim o dwie gwinee, trzy szylingi i cztery pensy, że jako patentowany ponurak i smutas nie oglądał filmu „Cztery wesela i pogrzeb”. Hm, chociaż… Jak sobie tak na spokojnie pomyślę dokąd to już zabrnął Kościół anglikański w swym pościgu za nowoczesnością, zwłaszcza w takich sprawach jak święcenia kobiet, małżeństwa dla pedałów, aborcja lub eutanazja, to na ich miejscu też bym się chyba raczej do pogrzebu niż do wesela sposobił.
Bogusław Jeznach