Kolejne rewelacje we wrzutce dziennikarzy RMF FM z odcyfrowanych nagrań rozmów w kokpicie TU-154M to razem z wypowiedzią Jarosława Kaczyńskiego o „zasłaniających uszy i oczy przestraszonych ludzi”, kolejne etapy prowadzącej do nikąd przedwyborczej walki o „dusze” nie wiadomo właściwie kogo. Prezes mówi ciągle o zamachu, prezentowane rozmowy w kokpicie pokazują to co i tak było i jest wiadomo: mgła na pasie w Smoleńsku, rozgardiasz w kabinie dostępnej dla osób postronnych, negowanie sygnałów aparatury ostrzegawczej i „próbowanie do skutku” lądowania zakończonego tragedią.
Opublikowanie nagrań nie jest przypadkiem tak samo jak wypowiedz Kaczyńskiego czy stwierdzenia na europejskim forum naukowca Gajewskiego o zestrzeleniu prezydenckiego samolotu. Każda ze stron politycznego sporu z uporem maniaka próbuje sprzedać swoją wersję interpretacji smoleńskiego dramatu. Z jednej strony bomby, wybuchy i spiski, z drugiej niekorzystne warunki atmosferyczne, negowanie przepisów i zaleceń oraz pozostawiająca wiele do życzenia współpraca z rosyjskimi kontrolerami. Warunki i okoliczności w których śmierć 96 istnień ludzkich była wypadkową wielu, wielu błędów, pomyłek i niedociągnięć.
Wrzutka spowoduje oczywiście rozpętanie nowych pseudoanaliz, wzajemnego przekonywania o wzajemnych winach i fałszach, przywoływania argumentów, że przecież nie wszystko sprawdzone i udowodnione a zamach za pomocą 3 punktowych eksplozji jak najbardziej był możliwy, gdyż nie udowodniono przecież że niemożliwy nie był. Zacznie się znowu przeliczanie rosyjsko-polskich chronometrów, szukanie brakujących sekund, udowadnianie brakujących promilów, analizowanie rozrzutów okaleczonych ciał i przypominanie co kto zrobił i na ile metrów w głąb kopał lub nie.
Wybory prezydenckie i w perspektywie parlamentarne i dwie walczące strony, trzy właściwie. Dwie polskie i jedna sowiecka. Ta ostatnia swoją brudną robotę już zrobiła i przygląda się z satysfakcją jak „polaczki” podrzynają sobie gardła dochodząc do prawdy. Nie muszą za wschodnią granicą dolewać oliwy do ognia bo potrafimy to sami robić a doświadczenia mamy przecież wielowiekowe. Kłócić się o to kto jest prawdziwym Polakiem, kto zdrajcą i zaprzedańcem, kto potrafi zrobić rachunek sumienia i ma pewien poziom świadomości i kultury a kto tylko udaje i nie zasłużył na miano patrioty.
Czy samolot zestrzelono czy tylko podłożono bomby i ktoś pociągnął za sznurek aby wybuchły to ekstremalne przypadki jak daleko rozum potraf wybaczyć polityczne i ideowe przekonania. Fakty nie służą już jako dowody ale są dowolnie interpretowanymi zdarzeniami, dla których „wiara” jest czynnikiem decydującym i to ona napędza wszelkie tłumaczenia zdarzeń. Wirtualnie stworzony świat będący emanacją własnych zapatrywań potrafi stworzyć wystarczająco dużo tłumaczeń na własne wersje faktów, cyfr czy dowodów. Jeżeli ich jest zbyt dużo to można przecież zawsze twierdzić, że czegoś jeszcze nie znamy a prawda kiedyś wyjdzie na jaw. Oczywiście dopiero wtedy jak to MY będziemy mogli zająć się jej odkryciem.
Katastrofa smoleńska jest ciągle paliwem politycznych sporów. Wypala serce i dusze walczących stron skutecznie tłumiąc dziesiątki, setki spraw decydujące o dzisiejszej POLSCE. Zastępuje merytoryczne dyskusje przyczyniające się do rozwoju, pomyślności, szybszego wzrostu i pomnażaniu pozytywnych tendencji. Tłumi sens pogodzenia się z przeszłością, której nikt nie przywróci do życia i odbiera zdolność wyciągania wspólnych wniosków na przyszłość. Jest jątrzącą się raną dzielącą bez końca i bez szans na zaleczenie.
I nie ma w Polsce nikogo potrafiącego przerwać tę, do nikąd prowadzącą, bratobójczą walkę. O „prawdę” która zawsze będzie miała dwa oblicza.