Dogadać się z PiS czy…?
12/02/2011
431 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
Na „Nowym Ekranie” zamieściłem artykuł, pt. „Czas wreszcie się obudzić i zacząć żyć wedle reguł okupacyjnych”. Tytuł jest cytatem z artykułu, jaki ukazał się w styczniowym numerze miesięcznika „Opcja na Prawo”. W tekście tym nie zająłem stanowiska, czy wrzucać karteczki do urn, czy też nie, ale skupiłem się na omówieniu manipulacji, jakimi podawani jesteśmy przed głosowaniem i konsekwencji udziału w wyborach. W komentarzu zamieszczonym pod wspomnianym artykułem, Marek Kajdas napisał: „Bóg jest nadzieją zawsze, ale jest także jeszcze Naród Polski, zorganizujmy się, a zobaczycie że to wiele zmieni. Co do polityki, to trzeba wchodzić do PiS, albo choć na listy wyborcze PiS i z tej strony coś próbować zrobić pozytywnego”. I dalej: „Proponuje zawrzeć z PiS pakt prawicy, to […]
Na „Nowym Ekranie” zamieściłem artykuł, pt. „Czas wreszcie się obudzić i zacząć żyć wedle reguł okupacyjnych”. Tytuł jest cytatem z artykułu, jaki ukazał się w styczniowym numerze miesięcznika „Opcja na Prawo”. W tekście tym nie zająłem stanowiska, czy wrzucać karteczki do urn, czy też nie, ale skupiłem się na omówieniu manipulacji, jakimi podawani jesteśmy przed głosowaniem i konsekwencji udziału w wyborach.
W komentarzu zamieszczonym pod wspomnianym artykułem, Marek Kajdas napisał: „Bóg jest nadzieją zawsze, ale jest także jeszcze Naród Polski, zorganizujmy się, a zobaczycie że to wiele zmieni. Co do polityki, to trzeba wchodzić do PiS, albo choć na listy wyborcze PiS i z tej strony coś próbować zrobić pozytywnego”. I dalej: „Proponuje zawrzeć z PiS pakt prawicy, to teraz realniejsze niż w 2005 roku kiedy odrzucił PiS nawet Ruch Patriotyczny (zresztą 1% zyskał) ale gdyby miał ten 1% plus premia za zjednoczenie ze 2%, to byłoby 3% i już koalicja z samym LPR czy PSL byłaby wystarczająca, a może nawet mniejszościowe rządy. Dla dobra Polski dogadajmy się z PiS. W tym krytycznym 2011 roku, co będzie dalej to będzie, ale liczy się tu i teraz”. W kolejnym komentarzu dodał: „Odpowiednia umowa wymusi na PiS zmiany polityki, albo całkiem stracą twarz, Honor”.
Koncepcja Pana Marka jest więc jasna: dogadać się z Jarosławem Kaczyńskim, kandydować z list PiS i dzięki temu wejść do sejmu.
Problem polega jednak na tym, że karty trzyma Jarosław Kaczyński i niby dlaczego miałby umawiać się z kimkolwiek na cokolwiek? Potencjalny jeden, dwa czy nawet trzy procenty jako „premia za zjednoczenie” mogą nie robić mu aż tak wielkiej różnicy, zwłaszcza, że są tylko potencjalne. Tym bardziej po doświadczeniach z Markiem Migalskim, który to najpierw mądrował się w telewizorze zapominając, że w zdegenerowanym środowisku naukowym, do którego należał (czy też należy) obowiązują zależności feudalne (ślepa wierność wobec swego seniora, a co za tym idzie, ściśle ustalona kolejność dziobania), co skutkuje zasadą, że karierę naukową w Polsce mogą robić tylko mierni ale wierni i nie należy wychodzić przez szereg, a później zorientował się, że nie ma chętnych, żeby przepchnąć mu habilitacje. Poszedł nawet do telewizora i w programie Bronisława Wildsteina psioczył na swego dziekana czy jakiegoś innego swego zwierzchnika, za to, że ten po 1989 r. niczego nie napisał, czy coś podobnego, tak, jakby w tym środowisku było to coś wyjątkowego. Nic więc dziwnego, że żadna uczelnia (tzn. żadna klika profesorów, która przejęła kontrolę nad uczelniami) nie chciała mu dać tej upragnionej habilitacji.
No i, żeby nie biedował, to Jarosław Kaczyński wpisał go na listę PiS w wyborach do Europarlamentu, gdzie sobie europoseł Marek Migalski teraz siedzi i bierze kasę za to siedzenie. Zdaje się, że oni tam biorą spore pieniądze. Na portalu Money.pl przeczytałem: „Polski europoseł, który w Brukseli czy w Strasburgu spędza miesięcznie średnio zaledwie 16 dni, może zaoszczędzić rocznie z diet i ryczałtów za dojazdy co najmniej 100 tysięcy euro.” I tak przez pięć lat! Wychodzą z tego grube miliony, więc taki Marek Migalski, co to niedawno jeszcze biadolił, że nikt mu nie chce przepchnąć habilitacji, może do końca życia nic nie robić, a jeszcze dzieciom i wnukom wystarczy. I zawdzięcza to Kaczyńskiemu. I zamiast Kaczyńskiego do końca życia po łapach całować, to on wypiął się na niego. Trudno więc oczekiwać, że po doświadczeniach z Migalskim, i nie tylko z Migalskim, Kaczyński będzie przyjmował na listy wyborcze Prawa i Sprawiedliwości ludzi innych niż wiernych, a na wysokie miejsca najbardziej wiernych. I ja mu się nie dziwię.
Co będzie czas pokaże. Może się pomyliłem, może czegoś nie wiem. Najlepiej byłoby, gdyby coraz więcej ludzi przestało dawać wodzić się za nos telewizorowi, politykom i sami, „na zimno”, oceniali rzeczywistość w tej naszej biednej Polsce, czego, cytując z pamięci słowa Henryka Sienkiewicza z noweli „Szkice węglem”, wam i sobie życzę. Amen.