„Ekolodzy” do gnoju!
11/02/2011
574 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
W świadomości prostego człowieka, a „działacza ekologicznego“ tym bardziej, funkcjonuje masa najzupełniej fałszywych mitów na temat rolnictwa. Jeden z moich kolegów – prezenterów, u których terminowałem sprzedaż ziółek, straszy zgromadzone babcie „nawozami sztucznymi“, od których – w jedzeniu zawartych rzekomo – pochodzi wiele z dręczących ich chorób. Jest to oczywiście nieprawda. W „nawozach sztucznych“ szeroką publiczność, od kilku już dziesięcioleci tresowaną w duchu „ekologizmu“, przeraża słowo „sztuczne“. Które kojarzy się jak najgorzej. Tymczasem – czym są nawozy sztuczne..? Są to po prostu substancje mineralne zawierające pierwiastki potrzebne roślinom do wzrostu. Głównie azot, którego potrzeba najwięcej, a który niewiele roślin (a i to tylko dzięki symbiotycznym bakteriom), potrafi wiązać wprost z powietrza, gdzie jest go, jak wiadomo, 78%. Problemy (realne), z nawozami są dwa: […]
W świadomości prostego człowieka, a „działacza ekologicznego“ tym bardziej, funkcjonuje masa najzupełniej fałszywych mitów na temat rolnictwa. Jeden z moich kolegów – prezenterów, u których terminowałem sprzedaż ziółek, straszy zgromadzone babcie „nawozami sztucznymi“, od których – w jedzeniu zawartych rzekomo – pochodzi wiele z dręczących ich chorób.
Jest to oczywiście nieprawda. W „nawozach sztucznych“ szeroką publiczność, od kilku już dziesięcioleci tresowaną w duchu „ekologizmu“, przeraża słowo „sztuczne“. Które kojarzy się jak najgorzej. Tymczasem – czym są nawozy sztuczne..? Są to po prostu substancje mineralne zawierające pierwiastki potrzebne roślinom do wzrostu. Głównie azot, którego potrzeba najwięcej, a który niewiele roślin (a i to tylko dzięki symbiotycznym bakteriom), potrafi wiązać wprost z powietrza, gdzie jest go, jak wiadomo, 78%. Problemy (realne), z nawozami są dwa:
– nikt nie chodzi po polu z miernikiem i nie sprawdza co kilka metrów, jaki jest skład (czy chociażby pH) gleby, sypie się na oko, co czasem – dość często – prowadzi do przenawożenia, od czego bujnie rośnie nie tylko to, co rosnąć miało, ale i różne inne rzeczy, np. glony w pobliskim rowie odwadniającym czy chwasty na miedzy,
– uzupełnia się w ten sposób naturalne niedobory zaledwie kilku, co najwyżej – kilkunastu potrzebnych roślinom pierwiastków (oprócz azotu także fosfor, wapń, siarka, potas, magnez i parę innych), podczas gdy potrzebnych jest o wiele więcej, tyle że w śladowych ilościach. Których dostarczenie do gleby może być trudne, a najczęściej – jest nieopłacalne.
Czy skutkiem „pędzenia“ roślin nawozami sztucznymi może być, jak się powszechnie mniema, wysoki wzrost młodego pokolenia, alergie i inne przypadłości cywilizacyjne..? Śmiem wątpić. To są w końcu substancje proste, które dopiero roślina przetwarza na przyswajane przez człowieka aminokwasy, cukry czy witaminy.
Czy przenawożenie lub brak substancji odżywczych może źle wpływać na rośliny? Oczywiście że tak. Trawa wyrosła na końskich kupkach, a więc w miejscu, które można podejrzewać o lokalny nadmiar azotu, jest ciemnozielona. Zwierzęta jedzą ją niechętnie. Zapewne zatem zmienia się też jej skład i smak. Podobne skutki może też mieć brak potasu (co druh mój serdeczny Radek zaobserwował na swojej kukurydzy w miejscu, gdzie nie zdążył nawieźć dostatecznie przed zasianiem…). Niewątpliwie zatem byłoby najlepiej, gdyby skład chemiczny gleby dało się optymalizować o tyle przynajmniej, żeby drastycznego nadmiaru pewnych pierwiastków przy niedoborze innych unikać. Nie jest to jednak powód do alarmu. Koniec końców na całym Mazowszu zawartość żelaza i manganu w glebie i wodach podziemnych przekracza „normę“ bodaj 6-krotnie, jak mi to geolog zatrudniony do wyznaczenia miejsca pod studnię tłumaczył. Jest to zjawisko całkowicie naturalne. Zawsze tak było – i jakoś ludzie i zwierzęta tu żyli i żyją, a 500 lat temu szumiała tu dostojna puszcza dębowa, której ten fakt najwyraźniej nie przeszkadzał. Najdonioślejszym skutkiem żelazistości mazowieckiej gleby jest odmiana, jaka się w czasach Księstwa Warszawskiego dokonała w barwach wyłogów na mundurach naszych ułanów. Miały być karmazynowe, jak starsza tradycja „poważnym znakom“ przypisuje. Francuski barwnik rozpuszczony w wiślanej wodzie dał jednak – ku ogólnemu zaskoczeniu – amarant. I tak już zostało…
Czy „peak oil“, a więc, najogólniej rzecz biorąc – ekonomiczne skutki wyczerpywania się paliw kopalnych – musi doprowadzić do spadku liczby ludności..? Czy taki spadek jest nie tylko zjawiskiem potencjalnie możliwym, ale też i – korzystnym dla naszej planety, jak zdają się twierdzić co radykalniejsi „ekolodzy“..?
Przyznam się Państwu że od rana próbuję znaleźć potrzebne dane w necie, ale kompletnie mi to nie idzie. Jeśli znajdę czas, jutro wpadnę po drodze do Biblioteki Narodowej i spiszę to sobie z dowolnego kompendium historii gospodarczej Polski. O co chodzi..? Sprawa jest bardzo prosta!
W roku 1913 na terytorium obecnej Polski (takie porównania są bardzo trudne, bo te granice nie pokrywają się nie tylko z ówczesnymi granicami państwowymi, ale i z granicami wówczas istniejących jednostek administracyjnych, dla których zbierano dane statystyczne…) żyło około 30 milionów ludzi. W roku 1938 – prawie tyle co teraz. Jakieś 35 – 36 milionów. Różnica jest bez znaczenia zwłaszcza, jeśli się pamięta, że i w 1913 i w 1938 z tego terytorium wywożono żywność (eksportowano ją). Nie ulega zatem wątpliwości, że ludność obecnej Polski (38,5 mln wg GUS w roku 2008) mogła wyżywić się i w roku 1913 i w roku 1938 – spożywając produkty rolnictwa jakie w tych latach realnie na terytorium pomiędzy Odrą a Bugiem istniało.
Jak wiele paliw kopalnych zużywało owo rolnictwo w latach 1913 czy 1938..? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Trzeba tylko ustalić, jaki procent gospodarstw wiejskich miał w tych latach dostęp do energii elektrycznej, ile było ciągników rolniczych i jaka była produkcja (danych o konsumpcji raczej nie spodziewam się znaleźć…) nawozów sztucznych. Owszem, używano też nafty do oświetlenia – ale jest to zjawisko pomijalne: w końcu jaki może być wpływ lampy naftowej na produkcję rolną? Do oświetlania szklarni takie źródło światła się nie nadaje.
Nie udało mi się tych danych na razie zdobyć. Jak tylko będę je miał, to się z Państwem podzielę. Co mi jednak w tej sprawie podpowiada intuicja..? Intuicja mi podpowiada, że będą to wielkości bez znaczenia. Elektryfikacji wsi, jak każde polskie dziecko wie, dokonano u nas dopiero za czasów „jedynego słusznego ustroju“, czyli po II wojnie światowej. Pierwszy polski ciągnik rolniczy, zwany „ciągówką“, opuścił zakłady w Ursusie w roku 1922. Do 1927, kiedy to zaprzestano produkcji tego modelu, zbudowano oszałamiającą wprost liczbę… 100 egzemplarzy! Zakłady azotowe w Mościskach zaczęto budować w roku 1927 i tak prawdę powiedziawszy, jak cała masa innych wielkich inwestycji państwowych w tym okresie, nie zdążyły się one zbytnio napracować przed wybuchem wojny…
Czy zatem da się wyżywić obecną ludność Polski nie zużywając paliw kopalnych, albo zużywając ich bardzo mało..? Ano da się. Jest to wręcz oczywiste. Ciągniki może zastąpić końska i ludzka siła pociągowa. Skoro wystarczała w roku 1913, dlaczego teraz nie miałaby wystarczyć? Owszem, wtedy mieszkało na wsi i pracowało w rolnictwie ponad 60% całej populacji, teraz tylko 13%. Wtedy żyło tu ok. 5 milionów koni, teraz coś koło 300 tysięcy. Nawozy sztuczne można zastąpić obornikiem (będzie go więcej, skoro będzie też potrzeba więcej zwierzęcej siły pociągowej: to jest oczywiście bad news dla wegetarian i temu podobnych lekkoduchów – niestety, ale bez zwierząt, ludzie też nie przeżyją…) oraz uprawą roślin motylkowych traktowanych jako międzyplony. Nie są to żadne dla historyka arkana.
Najwyraźniej jednak jest to wiedza tajemna dla „ekologów“, wedle których tylko zmniejszenie populacji Polski do 8 – 10 milionów, czy nawet mniej, dałoby nam szansę na przeżycie bez ropy i gazu. W wolnej chwili, a jeszcze mając te dane, których teraz mi brak, obiecuję opisać Państwu jak takie życie w warunkach „Roku 1913+“ („plus“, bo jednak chyba nie ze wszystkich udogodnień współczesnej techniki trzeba by rezygnować…) mogło wyglądać. To też nie jest specjalnie skomplikowane. W końcu wszystko już było, naprawdę niczego nie trzeba wymyślać od zera!
Tak naprawdę owym „ekologom“ i innym anty-cywilizacyjnym utopistom wcale nie chodzi o przyrodę. Im chodzi o to, żeby nas ukatrupić, a potem żyć jak dotąd – tylko wygodniej. Przekształcić całą planetę w jeden wielki park narodowy po którym garstka wybrańców rozbija się landroverami i wyleguje w klimatyzowanych domach, pojadając egzotyczne owoce i popijając markowe wina. Gdyby bowiem „zielonym“ chodziło o przyrodę, a nie o władzę, to sposób na dopomożenie planecie jest bardzo prosty, praktyczny i dostępny do realizacji od zaraz. Za widły – i do gnoju! Im więcej na pola trafi obornika, tym mniej będzie potrzeba tak wyklinanych nawozów sztucznych. Że co? Że śmierdzi? Że nieelegancko? No sorry ziom. Trzeba udowodnić swoje zaangażowanie, a nie tylko gadać…
Autorem wpisu jest Jacek Kobus, współtwórca projektu Agepo.pl