Pobije nas ktosi, albo my kogosi. Hej, bo się nam na cole, cupryna podnosi.
Czytając komentarze do różnych tekstów ( w tym własnych) czuję się jak wiele lat temu,na góralskim weselu, nad ranem, trzeciego dnia. Atmosfera była gęsta i choć nic właściwie nie zaszło wiadomo było, że za chwilę coś się stanie. I się stało.
Bardzo często ktoś wcale nie atakowany, odpowiada pełnym rozżalenia wybuchem, bo źle zrozumiał intencje autora tekstu, albo nie wiadomo dlaczego, wziął do siebie ogólnikowe rozważania.
Sympatyczni panowie wymyślają sobie od " narządów męskich", choć nic w tekście na pozór tego nie usprawiedliwia.
Zarzucanie piszącemu agenturalności, przynależności do obcej nacji, braków w edukacji, a przede wszystkim zlej woli jest tak nagminne, że stało się właściwie regułą.
Wielu komentatorów reaguje jak ten zajączek ze znanego dowcipu,który chciał pożyczyć od lisicy sekator, przez całą drogę rozważał jaka jest ona podła,a gdy otworzyla drzwi wykrzyknął: "ten sekator, to możesz sobie wsadzić".
Nie wiem co tak bardzo "wkurzyło" komentatorkę mego tekstu o wychowaniu młodzieży , że zarzuciła mi snobizm, a nawet okrucieństwo.Nie bardzo rozumiem zresztą na czym to okrucieństwo miałoby polegać. Okrucieństwem było niewątpliwie, że w szkole podstawowej zmuszano mnie do czytania życiorysów Lenina, Stalina czy Bieruta. Ale czytanie NE o ile wiem nie jest przymusowe. Chyba, że coś mi umknęło.
Co do snobizmu. Snobizm to przekazywanie innym fałszywego znaku przynależności. Historycznie rzecz biorąc snobizmem nazywano najczęściej podszywanie się pod arystokrację. Wraz ze zróżnicowaniem społeczeństw snobizmy się namnożyły, ale straciły przez to swój jad, siłę rażenia. Snobizm potrzebny jest ludziom, ktorzy czują się lepiej, kiedy inni czują się gorzej. Snobizm to zachowanie pokazujące, że się jest "In" kiedy inni są "Out".
Snobizmem w sferach jeździeckich nazwałabym używanie akcesoriów i sprzętu nieadekwatnego do kwalifikacji. Kiedy pracowałam w Kadynach jako pomocnik instruktora ( żeby nie płacić za jazdy) zdarzało się, że przyjeżdżały ekipy wystrojone jak olimpijczycy. Białe elastyczne bryczesy, wysokie buty, sizalowe szpicruty. Trzeba pamietać, że były to ciężkie czasy i większość z nas jeździla w trampkach. Chwila prawdy następowała po wyjeździe w teren. Dość trudny, bo jeździło sie po stromych wąwozach, a nawet wjeżdżało daleko w zalew. Zdarzało się, że połowa jeźdźców "zsiadała" w galopie na pierwszym zakręcie, choć przedtem zapewniali o swych najwyższych umiejętnościach.
Wspaniale za to jeździły wiejskie dzieciaki. Pamiętam pięciolatki galopujące na dużych ( rasy wielkopolskiej) koniach po stromych lesnych ścieżkach. Puśliska strzemion nie wychodziły poza siodło.
Czy dzieciaki czuły się lepsze od wystrojonych pań niszczących białe bryczesy w częstym kontakcie z ziemią, tego nie wiem. Ja osobiście nie miałam czasu na głupstwa. Starałam się nie dopuścić do wypadku, za który ponosilabym odpowiedzialność.
Snobizm w górach to na przykład paradowanie w jadalni schroniska z karabinkami przy pasie. Ludzie tak się zachowujący najczęściej nie mają nic wspólnego z alpinizmem. Tak smarkateria płci męskiej poluje na panienki i nikt ich poważnie nie traktuje.
Swoją drogą środowisko taternickie jest dość hermetyczne i często zachowuje się niezbyt sympatycznie w stosunku do ceprów.
Mieszkalam w Morskim Oku gdy zginął w lawinie młody wspinacz, Jacek Woszczerowicz. Pamiętam, że rozmawiałam na werandzie z Nelką Norton ( znaną wówczas w środowisku taterniczką, a może raczej markietanką taterników) gdy podeszła zatroskana turystka zapytać co się stało. "Nic, zupełnie nic"- odpowiedziała Nelka i turystka odeszła jak niepyszna. Ta "reglamentacja" dostępu do żałoby też mnie wtedy uraziła( najlepszy dowód, że to zapamiętałam), choć mogłam czuć się "In".
Nie jest to jednak jedyne środowisko hemetyczne i nic na to nie można poradzić. Tak już jest, że ludzie odczuwają potrzebę stratyfikowania się, że rozróżniają torebki firmowe od niefirmowych (moja wiedza w tej dziedzinie jest zerowa, dlatego nie operuję konkretem), zachowania elitarne od pospolitych.
Mnie uczono w domu, że jedyną zasadą dobrego tonu jest nie robienie nikomu przykrości. Tym bardziej jest mi przykro, że swoimi tekstami komuś przykrość bezwiednie zrobiłam. Może powinnam zamilknąć i będzie spokój.