Sprawa dotyczy mojego pokolenia, które wiek dojrzały osiągnęło już w czasie wojny, stanowiło ono według jednych „kamienie rzucane na szaniec”, według innych „pokolenie Kolumbów”. Jest prawdą, że to pokolenie poniosło największe ofiary w okresie wojny i tuż po wojnie, ale też przeżyło okres prześladowań, w którym poniosło dalsze ofiary życia.
Ustabilizowanie się systemu komunistycznego w Polsce spowodowało szczególne trudności w przystosowaniu do tak zwanego życia normalnego, czyli zdobycia wykształcenia, zaangażowania w pracy i założenia rodziny.
Na każdym kroku na ludziach tego pokolenia ciążyła ich przeszłość, najlepiej było tym, którzy nie angażowali się do walki zajmując się czymkolwiek a nawet służąc okupantom, ich „czyste” życiorysy nie dawały powodów do prześladowań.
Był to po prostu element selekcji społecznej prowadzonej w PRL pod przewrotnym hasłem „im gorszy tym lepszy”, ta procedura negatywnej selekcji wyciągnęła do władzy w Polsce najpodlejsze elementy, które miały za zadanie zniszczyć Polskę prawdziwą i na jej miejsce powołać potworka w rodzaju sowieckich republik.
Naród polski nie dał się jednak sprowadzić do pożądanego przez bolszewików poziomu, pod tym względem wyróżnialiśmy się w całym sowieckim obozie.
W tej walce bardzo ważnym czynnikiem było zachowanie się ludzi, którzy swym udziałem w służbie wojennej mogli służyć za wzorzec dla młodszych pokoleń.
Z własnego doświadczenia i licznych kontaktów z ludźmi o przeszłości kombatanckiej w formacjach wiernych Polsce niepodległej obowiązywał nas pewien niepisany kodeks moralny. Jego postanowienia były proste, chociaż niekiedy trudne do wykonania, dotyczyły obowiązku zdobycia wykształcenia i osiągnięcia jak najwyższego stopnia kwalifikacji zawodowych stwarzających obiektywne warunki na zapotrzebowanie na naszą pracę bez potrzeby zabiegania o nią, co już stanowiło niebezpieczeństwo narażenia się na szantaż.
Warunek drugi to wykluczenie możliwości wstąpienia do partii reżimowych, jak i innych organizacji podporządkowanych partii w tym też niemile było widziane wstąpienie do ZBOWiD’u, chociaż muszę przyznać, że kilka osób z mego środowiska należało do określonych grup kombatanckich afiliowanych przy ZBOWiD’zie.
Nasz status był powszechnie określany, jako „bezpartyjni fachowcy”.
Wykluczone też były jakiekolwiek wplątania się w kontakty z ubecją, taktyka była różna: – od wykręcania się na rozmaite sposoby od wymuszanych spotkań aż do bezwzględnej odmowy kontaktów.
Istniało ryzyko różnych represji począwszy od wyrzucenia z pracy, wysiedlenia z niektórych regionów, aż po aresztowanie ze wszystkimi możliwymi następstwami.
W miarę upływu lat najostrzejsze prześladowania ustępowały na rzecz mniej radykalnych. Zawsze jednak żyliśmy z piętnem „mniej równych”, w życiu codziennym była też dość nieprzyjemna sytuacja, w której byliśmy zmuszeni znosić kierownictwo głupszych i nierzadko wrednych typów, którzy swoje kariery zawdzięczali partyjno ubeckim koneksjom.
W tych niesprzyjających warunkach staraliśmy się robić coś pożytecznego dla Polski mając niejednokrotnie za cichych sojuszników ludzi partyjnych.
Zasadą było unikanie w specjalistycznych pracach wszelkiego rodzaju wazeliniarstwa w postaci cytowania czy powoływania się na enuncjacje typu marksistowsko bolszewickiego.
Muszę z satysfakcją stwierdzić, że z mojego środowiska znakomita większość dotrzymała tych zasad, raz tylko przeżyłem dość przykre rozczarowanie, kiedy mój zastępca i desygnowany przeze mnie na następstwo człowiek mający piękną kartę wojenną począwszy od 1939 roku aż po warszawskie powstanie wstąpił do partii, bo to otworzyło mu możliwość objęcia bardzo intratnego stanowiska dyrektora centrali handlu zagranicznego. Utrzymywaliśmy nadal kontakty, ale ograniczone już tylko do służbowych, kiedyś przy jakiejś okazji poskarżył mi się, że został skazany na okropne towarzystwo swoich partyjnych towarzyszy.
Spotkałem się też ze zdaniem, iż warunkiem publikacji naukowo technicznych było umieszczanie stosownych hołdów dla panującego reżimu i jego kanonów.
Oświadczam z całą odpowiedzialnością, że można było tego uniknąć, jeżeli się chciało, jako dowód mogę przedstawić moje i nie tylko moje publikacje zamieszczane dość często w „Technice i Gospodarce Morskiej” nawet w najgorszych latach pięćdziesiątych.
Ostatecznie można było zrezygnować z szerszych publikacji poprzestając na biuletynach instytucji naukowo technicznych gdzie wystarczyła sama sucha informacja o wykonanej pracy.
Z cytowanych przykładów wynika, że w inkryminowanym przypadku obfitość czołobitnych i kłamliwych enuncjacji była wolnym wyborem autora.
Dla mnie sprawa Kieżuna jest klasycznym przykładem zdrady zasad obowiązujących żołnierzy Polski Niepodległej / nikt nas z tego obowiązku nie zwolnił/.
Zaczęło się wydawałoby się dość niewinnie od wstąpienia do reżimowego satelitarnego stronnictwa demokratycznego. W powszechnym przekonaniu była to organizacja szczególnie odrażająca ze względu na to, że była siedliskiem tchórzliwych karierowiczów. O ile, bowiem zarówno w PZPR jak i w ZSL można było doszukiwać się jakichś ideologicznych motywów uczestnictwa, o tyle w SD niczego poza poszukiwaniem kariery doszukać się nie można było.
Ale jak zwykle było to tylko wstąpienie na drogę równi pochyłej, po której mogło być tylko jeszcze gorzej i tą właśnie drogę Kieżun przebył nawet niekiedy nie zauważając jak głęboko brnie.
Cała ta sprawa nie zainteresowałaby mnie gdyby nie fakt, że zbyt wiele różnych spraw związanych ze spadkiem po ubecji jest przedmiotem współczesnych rozgrywek w celach niekiedy absolutnie niegodziwych.
Jest to spuścizna celowo pozostawiona przez ubecję zmierzająca do wzajemnego niszczenia się Polaków w „III Rzeczpospolitej”.
W Polsce niepodległej takie postępowanie byłoby niemożliwe z uwagi na nieodzowność osądzenia reżimu PRL i uznania za organizacje przestępcze kierownictwa partii i rządu i ich organów, a za zbrodnicze wszelkie służby bezpieczeństwa. W stosunku do biernych członków partii i podrzędnych pracowników administracji zapewne nastąpiłaby powszechna abolicja, natomiast akta personalne różnych funkcjonariuszy reżimu w tym i TW stanowiłyby zasoby służby prokuratorskiej służące, jako materiał dowodowy w sprawach skarg o prześladowania i krzywdy.
W ten sposób uniknęłoby się najgorszej proweniencji awantur wokół spraw ujawnianych w celach personalnych rozgrywek.
Tylko, że dla takiego załatwienia sprawy trzeba Polski niepodległej, tylko gdzie ona jest?!