„Solidarność” XXI wieku, o ile nawet zostanie zainicjowana w Polsce, musi być Ruchem co najmniej Europejskim i pojawić się w wielu regionach Europy i świata (w tym głównie w USA) prawie równocześnie.
Partia to ja. Donald Tusk, Jarosław Kaczyński, Grzegorz Napieralski, Waldemar Pawlak – wodzowie głównych partii parlamentarnych mają pełne prawo do takiego myślenia. Stąd tylko krok do myśli królującej w głowie króla Ludwika XIV: państwo to ja.
No nie, to była szczypta ironii dodanej do ponurej opowieści. Sama opowieść kreśli się bardziej przyziemnie. Żyjemy w państwie demokracji ułomnej, pozornej i sfingowanej. W głowach naszych umiłowanych wodzów oligarchii partyjnych pod żadnym pozorem nie lęgną się rojenia monarchy absolutnego o władzy absolutnej. O nie. Władza absolutna to bowiem pełna odpowiedzialność, a oni za nic nie ponoszą odpowiedzialności. Za nic i przed nikim, jeśli tylko wykonują polecenia międzynarodowej oligarchii.
One, te marionetki, te pacynki lobbystów korporacyjnych, co najwyżej pomyślą, że dobrze byłoby domknąć system partyjny tak, żeby go zabetonować, jeśli nie na wieki, to na długie lata, gdy będą szczęśliwie nam rządzić lub tylko szczęśliwie zasiadać w ławach opozycji. Byle do sowitej emerytury. Byle do sowitej "reelekcji". Byle jak najdalej od prostego wyborcy z powiatu czy województwa.
Dziś, na niespełna trzy miesiące przed wyborami, baronowie partii parlamentarnych mają jak w banku, że wszyscy, no prawie… będą szczęśliwi. Są wybieralni i to jest najważniejsze. A potem jakoś podzielą pomiędzy siebie stołki władzy i ławy opozycji – oczywiście, by wszystkim nam żyło się lepiej.
Żadna mysz obywatelska z ruchów społecznych i partii pozaparlamentarnych nie przeciśnie się przez labirynt jaśnie oświeconej ordynacji wyborczej i nie podgryzie feudalnych porządków panujących nam w państwie. Drzwi do labiryntu polskiej polityki zostały bowiem zabetonowane od wewnątrz – cementem chorej ordynacji i piaskiem ustawy o finansowaniu partii politycznych.
A tam, wewnątrz labiryntów królestw partyjnych, panują obrządki feudalne. Wódz, wokół niego kręgi mężów zaufania najwyższego, płci obojga – słowem, grupa trzymająca władzę. Nieco dalej, grupy czeladników sposobiących się do cechu. A dalej….Nieważne. W każdym razie, ci nieco bliżej grupy trzymającej klucze do Sejmu wspinają się na wysokie miejsca na listach wyborczych, ci odleglejsi od sanhedrynów partyjnych mają zaszczyt zbierać głosy poparcia dla umiłowanej partii na dołach list. A najdalej martwe dusze członkowskie są, ale po co są, nikt nie wie. Tylko przeszkadzają robić politykę lub na stołki dla samych swoich dybią.
Jest dobrze, a nawet lepiej. Każdy baron zadowolony, bo partia wie, kogo lud kochający partię wybierze. Dla niewybieralnych pozostają nagrody pocieszenia. A to jakaś synekura w urzędzie, w radzie nadzorczej czy zarządzie instytucji pod kontrolą partii kontrolującej państwo. A to jakaś obietnica, że nie zapomnimy, docenimy, wynagrodzimy za trud i poświęcenie. Śmiech. Pusty śmiech ogarnia towarzysze, wicie rozumicie.
Partie przy żłobach są zabetonowane. Są skostniałe. Są anachroniczne, niedemokratyczne i nieobywatelskie. Bez wyjątku – wszystkie. Różnica pomiędzy PiS i resztą kamaryli jest tylko taka, że PiS stanowi w chorym systemie ustroju III Rzeczpospolitej jedyny element opozycyjny wobec współczesnego Frontu Jedności Narodu – PO, PSL i SLD. Jedyną przeciwwagę, która ma wagę, żeby przywrócić minimum równowagi w państwie.
Do PO, PSL i SLD warto się garnąć, bo pod pozorem różnic, tworzą one wspólny front wspierania samych swoich. Partia karmi, partia żywi, partia nie zapomina o zasługach… I nie gani – za potknięcia ciut niemoralne lub nastawione na nabicie prywatnej kabzy kosztem publicznego grosza.
Partia to ja, wódz i partia to my, oligarchia partyjna. Partia to my wasale lobbystów i agentur. Skoro już obsadziliśmy stołki, niech stołki dobrze nam służą. Nam i naszym, których posadzimy nieco wyżej za zasługi. To taki układ, gdzie nie liczą się kompetencje i służba publiczna, lecz nepotyzm i prywata.
Działacze III RP domykanie systemu partyjnego mają już raczej szczęśliwie za sobą. Teraz zechcą uszczelnić układ. Zaryglować od środka drzwi dla nowych kandydatów na polityków. Przynajmniej na osiem lat.
Po wybitnych osiągnięciach Donalda T. w zakresie hodowli raka administracji publicznej, konfitur do podziału na wszystkich szczebelkach i pięterkach – w samorządzie, rządzie i w zaprzyjaźnionych firmach – praktycznie już nie ma. Konieczne będą raczej – w związku z dramatyczną sytuacją finansów publicznych – zwolnienia, redukcje, cięcia. To oznacza, że przy wypasionych żłobach władzy pozostaną sami swoi, zaś mniej ustawieni mają przed sobą perspektywę wykluczenia. Układ nie da rady bardziej się rozrastać wobec prostego faktu, że na państwowych żerowiskach kończy się pożywienie, zaś dorżnięcie watah nie rozwiązuje problemu. Ktoś musi być dojną krową. Na kimś trzeba żerować.
Czy w związku z wyczerpywaniem się rezerw majątku narodowego czas rządów saskich w Polsce dobiega końca? Niestety, nie. Z istoty samej, III Rzeczpospolita od swego zarania stawiana na złym kamieniu nieprawości i kłamstwa założycielskiego, nie ogłosi sama własnego upadku. Najbliższe wybory nie przyniosą raczej przełomu, chyba że .
W wariancie wygranej PO (i/lub Frontu Jedności Narodu) rządy saskie przez kolejne cztery lata dokończą, przy wsparciu prezydenta Bronisława Komorowskiego, zaprzyjaźnionych mediów i nagrzanych sądów, dzieła przemiany Polski w kondominium.
W wariancie wygranej PiS – o co warto zabiegać, by przywrócić w państwie minimum równowagi i przyzwoitości – spodziewajmy się otrzeźwienia i serii wstrząsów, gdyż zasłona zaprzyjaźnionych mediów nagle opadnie. Walka o naprawę Rzeczpospolitej stanie się jednak wówczas bardziej możliwa i oprze się na świadomości, że fatalna sytuacja polskich rodzin to wynik błędnej koncepcji rozwoju przyjętej przez włodarzy III RP .
Ogólnie jestem pesymistą. Ustrój państwa jest chory, system władzy i prawa jest chory, układy pasożytów krajowych i zagranicznych pożerają energię i dobytek Polaków. Polska to chory człowiek chorej Europy. Tak czy siak, do gry już teraz, a tym bardziej po wyborach, musi wejść pierwsza siła – Naród.
Co możemy uczynić już dziś? Mam tu zdanie odrębne. Jestem za aktywizacją każdej formy obywatelskich i oddolnych ruchów społecznych, choć sam – przytomnie – zagłosuję na PiS. Czy jednak wspólnie, 9 października zagłosujemy z głową i wystawimy obecnej władzy rachunek za nieudolne rządy? Jeśli nie pojawi się coś nadzwyczajnego, wątpię.
Czas na wnioski. Nazwijmy polski system polityczny patriokracją oligarchiczną i opiszmy jego główne cechy. Krótko, w punktach.
1. Wyborco, nie masz nic do gadania i niezależnie od tego, kto wygra najbliższe wybory parlamentarne, miał nie będziesz w przyszłości.
Jesteś wart mniej niż kartka, którą wrzucisz (lub nie) do urny w plebiscycie za lub przeciw kandydatowi partii. Wrzuciłeś lub nie – matrix to twoje miejsce, bo po plebiscycie wyborczym dla władzy liczą się tylko dwie rzeczy: realne interesy układu i medialny spektakl mainstreamu, rozgrywane w salonach warszawki i na lokalnych podwórkach układu.
2. Parlamentarzysta (i/lub kandydat) nie ma żadnych powinności wobec elektoratu – jest tylko wasalem swojego wodza i partii.
Cokolwiek obieca lub nawet uzna za wartościowe dla państwa lub regionu, oleje to – zgodnie z logiką własnego interesu, który nakazuje posłuszeństwo wobec matki-partii i grupy trzymającej władzę.
3. System patriokracji oligarchicznej już doprowadził do sytuacji, że demokracja w III RP jest pozorem, fasadą, iluzją, zaś w przyszłości będzie bez przeszkód ewoluować – jeśli nie znajdziemy skutecznego remedium – w stronę totalitaryzmu oligarchicznego. Oznacza to kolejne ograniczenia praw obywatelskich i dalszą degenerację prawa, którego naczelnym zadaniem stanie się wspieranie układu w majestacie prawa.
Układ to dziś nie trzy klasyczne władze, wzajemnie się kontrolujące, jak chciał Monteskiusz, lecz władz pięć a nawet sześć, wzajemnie siebie wspierających i coraz mniej zainteresowanych pozorami przestrzegania Konstytucji czy obowiązującego prawa. Do władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej dodać trzeba władzę czwartą – media w rękach oligarchii, oraz władzę piątą, banki kreujące poza jakąkolwiek kontrolą pieniądze ex nihilo – również w rękach oligarchii. Władza szósta koncentruje się wokół dyktatury naukowej, podporządkowanej obłędnej i błędnej ideologii darwinizmu społecznego, materializmu ontologicznego i aksjologii cywilizacji śmierci – także finansowana w dużej części przez wielkie korporacje i poprzez ten fakt podporządkowana interesom światowej oligarchii.
Czy w związku z faktem, że oligarchia w praktyce kontroluje pośrednio lub bezpośrednio każdą władzę, zbliża się zmierzch demokracji zachodniej? Niekoniecznie. Ta kontrola oparta jest bowiem na wadliwie zbudowanym fundamencie i w każdej chwili może runąć jak domek z kart. Zadanie, jakie dziś stoi przed ludzkością, to tak zdemontować ruiny oligarchicznej cywilizacji śmierci, żeby nie doprowadziło to do III Wojny Światowej ani innych form ludobójstwa.
Jakie jest skuteczne lekarstwo na nowotwór polskiego ustroju? Niestety, nie jesteśmy samotną zieloną wyspą i musimy szukać realnych terapii leczniczych, uwzględniających uwarunkowania międzynarodowe i definiujących na nowo polską rację stanu na współczesnych mapach geopolitycznych Europy i świata. Wydaje się, że pomiędzy Niemcami i Rosją nie da się odejść od jakiejś racjonalnej i uwspółcześnionej wersji polityki jagiellońskiej. Natomiast w polityce wewnętrznej potrzebna jest gruntowna reforma praktycznie każdej dziedziny funkcjonowania państwa i prawa.
Są różne pomysły. Jedni wierzą, że Jednomandatowe Okręgi Wyborcze samoistnie uzdrowią sytuację, ale ten pogląd, o istnieniu cudownego mechanizmu wyborczego, jest naiwny, podobnie jak przesąd, że niewidzialna ręka rynku sama reguluje gospodarkę. Drudzy chcą budować trzecią siłę, ale na tym kończy się zgodność poglądów kontestatorów ustroju III RP i zaczynają podziały oraz nigdy nie kończące się spory o duperele. Są i tacy, którzy naprawę Polski oddają w ręce Opatrzności, ale Opatrzność sprzyja roztropnym dopiero wówczas, gdy nauczą się prawidłowo odczytywać Jej znaki i idą tam, gdzie wskazują drogowskazy Chrystusa.
Jedno jest pewne. Obecny system warto naprawiać, nowotwór wyciąć z ustroju państwa, przywrócić nadzieję równości obywateli wobec prawa, wskrzesić wiarę we własne siły, odnaleźć rozum w codziennej praktyce życia, uwolnić energię i kreatywność Polaków oraz przestawić tak zwrotnice mechanizmów gospodarczych, by tworzyć nowe miejsca pracy w Polsce. Zmiana ta, pomyślana strategicznie, a nie doraźnie i taktycznie jest jednak poza zasięgiem oligarchiczno-wodzowskich partii politycznych. Nawet jeśli wygra PiS, nie da rady zbyt wiele samotnie zdziałać, gdyż opór materii układu będzie zbyt potężny jak na wątłe siły tej partii. Postawmy banalne pytanie: jeśli nie PiS, to kto?
"Solidarność" XXI wieku. Pierwsza siła – Naród, który musi najpierw znów skutecznie się zorganizować, żeby kontrolować władzę (każdą, bez wyjątku), postawić Polskę z głowy na nogi i odwrotnie niż pierwsza, historyczna "Solidarność" odrzucić od siebie precz pokusy udziału we władzy w przyszłości. To jest realne, pod warunkiem, że wielu z nas (najlepiej większość) uwolni się od podprogowych manipulacji pseudoelit i zacznie samodzielnie myśleć. Nauczy się dbać o własny interes. Odnajdzie kod do własnej pamięci, gdzie np. wartości takie jak Bóg, Honor i Ojczyzna nie są li tylko pustymi hasłami, frazesami wypowiadanymi bezmyślnie.
"Solidarność" XXI wieku, o ile nawet zostanie zainicjowana w Polsce, musi być Ruchem co najmniej Europejskim i pojawić się w wielu regionach Europy i świata (w tym zwłaszcza w USA) prawie równocześnie.
Postawmy sobie następne pytania fundamentalne.
1. Dojrzewamy do świadomości, że wóz albo przewóz, że na obecnym kursie i ścieżce grozi nam kolizja z rzeczywistością bardziej twardą niż ta peerelowska?
2. Dojrzewamy do świadomości, że nikt za nas i dla nas nie przeprowadzi koniecznej zmiany?
3. Dojrzewamy do świadomości, że rozwiązania rebusu są w zasięgu ręki i w gruncie rzeczy są bardzo proste – w teorii, nie w praktyce ?
Obawiam się, że odpowiedź na każde z trzech powyższych pytań brzmi: nie! Jako naród wciąż drzemiemy w letargu medialnych kłamstw, podobnie jak inne narody. Wciąż za mało nas do "pieczenia chleba" z mąki nowych idei. Jako naród jesteśmy uzależnieni od licznych nałogów – prawie jak anonimowi alkoholicy, lecz bez świadomości, że każdy dzień zwłoki i odsuwanie decyzji o przebudzeniu się z amoku negatywnego programowania podświadomości, zmniejsza szansę na skuteczne wyleczenie choroby. Daliśmy sobie wmówić cały szereg kłamstw, które konstytuują naszą niską samoocenę i skłonność do samozagłady.
Terapia będzie bolesna, musi taka być. Składa się z dwunastu kroków. Ma dwanaście obszarów programowych, odnosi się do dwunastu procesów działania i obywatelskiej aktywności, gruntuje swój fundament na solidnym filarze aksjologicznym Cywilizacji Życia. Solidarność Dwunastu Ruchów ma swoją głębię duchową i fraktalne bogactwo przestrzeni dla wielu form kulturowych…Lecz potrzebna będzie jedna Iskra Opatrzności, konieczna do zapłonu Ducha.
Przed wyborami parlamentarnymi o projekcie "Solidarności Dwunastu Ruchów" nie będę pisał na moim blogu. To rozbudowana koncepcja, którą lepiej opracować w całości i dopiero wówczas opublikować . Z zainteresowanymi chętnie porozmawiam na ten temat w realu. Bardziej po to, żeby słuchać mądrych uwag niż mówić.