No i stało się, prawica się zjednoczyła. No dobra, centroprawica. A ściślej centrolewicoprawica. Zresztą, jak zwał tak zwał, znaczenia to nie ma najmniejszego, dla przyjemności przedstawicieli nowego tworu na polskiej scenie mogę ich nazywać prawicą, choć zęby mi same zgrzytają a gardło się zaciska. Nie o tym jednak chciałem.
Mnie to zjednoczenie cieszy. Nie dlatego, żebym identyfikował się z trzema „tenorami prawicy” jak już media zdążyły nazwać panów Kaczyńskiego, Gowina i Ziobrę (swoją drogą coś mi to przypomina…), ale dlatego, że oznacza to iż wreszcie polscy politycy dojrzeli do tworzenia bloków. Jeszcze co prawda nie tak szerokich jak, dajmy na to, w stanach gdzie Partia Republikańska reprezentuje ludzi o poglądach od narodowych po skrajnie wolnościowe, ale jest to krok w dobrym kierunku. Zwłaszcza, że lewica postkomunistyczno-genderowa też się jednoczy co dla ludzi o konserwatywnych i wolnościowych poglądach stanowi spore niebezpieczeństwo. Mam nadzieję, że za ciosem pójdą też siły „skrajne” czyli – mówiąc wprost – liczę na porozumienie Nowej Prawicy z Ruchem Narodowym, co pozwoliłoby tym ugrupowaniom, a zwłaszcza narodowcom, faktycznie zaistnieć i zyskać realny wpływ polską politykę.
Spróbujmy teraz przeprowadzić małą symulację i wyobrazić sobie Polskę po tych wszystkich zjednoczeniach i „zlaniach”.
Na lewo Sojusz Lewicy Demokratycznej z Twoim Ruchem i resztkami Platformy Obywatelskiej, których nie przyjmie żadna inna, szanująca się, siła polityczna; do tego być może jakieś egzotyczne ugrupowania pod tytułem Zieloni czy Polska Partia Pracy. Pośrodku Prawo i Sprawiedliwość z przystawkami w postaci Gowina z Ziobrą. I wreszcie na prawo Ruch Narodowy z Kongresem Nowej Prawicy. Idę o zakład, że żadna z dwóch głównych sił – czyli Lewica i Centrum – nie zdobędą w wyborach wystarczającej ilości głosów by samodzielnie stworzyć rząd, nie dogadają się też ze sobą bo mają skrajnie różne wizje państwa i, co najważniejsze, uczciwości politycznej. I w tym miejscu zaczyna się wielka rola Prawicy, rola języczka u wagi, bez którego niemożliwym staje się wyłonienie rządu. Na to, że poprze ona Lewicę szans nie ma najmniejszych, zatem Centrum będzie zmuszone przyjąć niektóre z postulatów by zyskać głosy potrzebne do powołania gabinetu – na przykład, o czym wielokrotnie mówił zarówno Janusz Korwin-Mikke jak i Jacek Wilk czy Artur Dziambor, likwidację podatku dochodowego, likwidację przymusu ubezpieczeniowego, a z pozagospodarczych postulatów skuteczne i pełne rozliczenie komunizmu i związanych z tym ustrojem ludzi.
W powyższym wywodzie nie wziąłem absolutnie pod uwagę Polskiego Stronnictwa Ludowego, ponieważ jest to partia gotowa za stołki i przywileje pójść z każdym, jednak w tej chwili już na tyle mało znacząca by nie miała wpływu (samodzielnie) na powołanie ewentualnej koalicji rządzącej.
Podoba Wam się, drodzy moi szanowni, taka wizja? Mnie bardzo. Głównie dlatego, że z jednej strony Prawica zabezpieczyłaby nas przed zamordystycznymi ciągotami władzy, a z drugiej jest to – moim skromnym zdaniem – jedyny układ (jedyny realny, hipotetycznych jestem w stanie przedstawić co najmniej kilka) zdolny wreszcie wyprowadzić naszą umęczoną ojczyznę z postkomunistycznego marazmu i postkolonialnej mentalności rządzących nim „elit”. Co zaś się tyczy samego Janusza Korwin-Mikkego i ostracyzmu jakim został objęty przez mainstreamowych polityków wszystkich proweniencji po akcji pacyfikacyjnej wobec Michała Boniego to – jestem pewien i mogę postawić dolary przeciwko orzechom – zniknie on jak sen jaki złoty kiedy tylko okaże się, że bez jego poparcia prezes Kaczyński (czy ktokolwiek inny) nie będzie miał szans na objęcie fotela premiera.
Prawicowiec, wolnościowiec, republikanin i konserwatysta. Katol z ciemnogrodu.
Jeden komentarz