Współcześnie rodzice mogą być prawymi ludźmi i dobrze wychowywać dzieci, a i tak ktośim je podkradai. Bezczelnie wygląda z telewizora czy komputera, indoktrynując i psując.
W opinii wielu rodziców szkoła, a właściwie funkcjonujące w niej grupy rówieśnicze, psują młodych. W domu są potulnymi, grzecznymi synami i córkami – mówią rodzice – a gdy zaczynają chodzić do szkoły coś się w nich zmienia.
Wiele jest w tym racji. Trudno obronić tezę, że współczesna szkoła nie ma negatywnego wpływu na zachowania młodzieży. Wpływ ma, ale pytanie brzmi: czy decydujący i determinujący?
Istnieje bowiem druga strona medalu, którą już przed wiekami w prostym zdaniu opisał rzymski retor i wychowawca Kwintylian:
„rozpuszczone i zepsute (dzieci – dop. D.Z.), błędów tych nieszczęsnych nie nabywają w szkole, lecz je do szkół zanoszą!”
Jest to bardzo przytomna uwaga: dzieci są rozpuszczane i psute głównie w domu, a nie w szkole! Tam, w grupie rówieśniczej, tylko ujawnia się wcześniej zaszczepiona wada!
Zrzucenie winy na zewnętrzną instytucję, “okres buntu”, “hormony”, “towarzystwo”, w wielu przypadkach służy tylko samousprawiedliwianiu rodziców.
Zadajmy sobie bowiem proste pytanie: dlaczego nie każde dziecko ulega wpływom grupy rówieśniczej?
Znam uczniów, którzy skutecznie opierają się negatywnemu wpływowi kolegów. Choć często odrzuceni przez nich, trwają jednak przy swoich poglądach – mają po prostu charakter!
Dlatego tłumaczenie rodziców, że on czy ona w domu jest inna, tylko wśród kolegów (koleżanek) “głupieje”, tak naprawdę jest słabym argumentem obronnym. Jakaś część winy leży po stronie domu.
Zdaję sobie sprawę, że życie jest bardziej skomplikowane i nieraz, choćby rodzice zrobili wszystko co w ich mocy, to dziecko i tak zachowa się nieracjonalnie, czyli niezgodnie z otrzymanym wychowaniem.
Ale mimo wszystko są to przypadki sporadyczne. Zazwyczaj błąd jest w wychowaniu. Na czym on polega? Otóż, rodzice wciąż wychowują dzieci techniką:“jak leci”. Po prostu żyją, dając przykład lub antyprzykład swoim zachowaniem.
Wygląda to dokładnie tak, jak przed wiekami: dzieci kręcą się wśród rodziców “przy gospodarstwie domowym”, powoli dorastając i ucząc się wszystkiego głównie przez naśladownictwo.
Różnica polega na tym, że dawniej w tę rodzinną idyllę nie ingerowali obcy: nie było komputera, telewizji, nawet książki były starannie dobrane. Wystarczyło, że rodzice tylko dobrze żyli, a dziecko w sposób naturalny przejmowało ich cnoty.
Współcześnie rodzice mogą być prawymi ludźmi, a i tak ktoś podkrada im dzieci. Bezczelnie wygląda z telewizora czy komputera, indoktrynując i psując. Gdy nie zapanujemy nad “obcymi”, którzy chcą wychowywać nasze dzieci w naszym domu, to szybko zobaczymy negatywne skutki.
(Siłę rodzicielskiego wychowania osłabia też praca poza domem i konieczność posyłania dzieci do przedszkola, gdzie bardzo wcześnie spotykają się z obcymi wzorcami zachowań.)
Postawa rodziców wymaga zatem specyficznego heroizmu i mobilizacji. Już nie mogą, jak przez wieki, zwyczajnie żyć sobie z towarzyszącymi im dziećmi, zajmując się swoimi pracami, ale muszą się od tych prac odrywać, walcząc z intruzami.
To odrywanie wymaga nieraz, jak wspomniałem, heroizmu. Bo naprawdę trudno jest koncentrować się na pracy nad utrzymaniem rodziny i równocześnie zajmować się wychowaniem najmłodszych.
Gdy rodzice temu zadaniu nie podołają – zaczynają się problemy.
I tak koło się zamyka.
PS. Czytaj bloga przez kanał RSS bloga lub Newsletter.
"Zajmuje sie upowszechnianiem pedagogiki klasycznej. Napisalem dwie ksiazki na ten temat: "Sztuka samowychowania" oraz "Wychowac czlowieka szlachetnego"."