Ze zdziwieniem czytałem narkotykowe „tripy” młodych ludzi, którzy eksperymentowali z różnymi substancjami halucynogennymi. Pomijam podstawowe, prymitywne narkotyki dla tłuszczy, a skupmy się na królewskiej dywizji środków zmieniających świadomość, czyli DMT, ponoć wydzielanej przez szyszynkę – piszę ponoć, ponieważ na tych sprawach znam się jak świnia na gwiazdach. Szkoda bym skupiał się na aspektach biochemicznych, mając same pały w szkołach, których powiedzmy sobie szczerze, wiele nie było.
Manto dla rozkoszy
Skąd zdziwienie? Ano stąd, że bardzo podobne doznania uzyskuje się w głębokiej medytacji. Ludzie doznający przebudzenia, także mają niektóre opisy niezwykle podobne. Wynika z tego prosty fakt – praktyka „duchowa”, do której głównie należy medytacja, samoobserwacja i manipulowanie energetyką swego ciała (jeśli ją wyczuwasz), pobudza pewne ośrodki w mózgu wytwarzające mistyczne stany świadomości – robi to także narkotyk. Wszystko co wzbudzają w nas narkotyki, alkohol i Panie – jest w nas. To nie Pani ani flaszka jest przyczyną Twej ekstazy, a są one jedynie zapalnikiem uruchamiającym hormonalną lawinę. Są tacy, którzy umieją to „włączać” sami, ale jest ich bardzo niewielu. Cała reszta żeby poczuć ekstazę, musi się żenić, chlać na imieninach, konsumować cudze Panie małżonki, „rozwijać się duchowo” dragami czy wreszcie waga ciężka ludzkich przyjemnostek, spuścić komuś solidny łomot; opadające bardzo silne napięcie, sprawia wrażenie narkotyczno – duchowej błogości. Dodam że ten typ medytacji, może być bardzo niebezpieczny dla zdrowia a nawet życia. To joga łomotu.
Jaka jest różnica między naturszczykami a chemioziomkami? To przepaść. Oczywiście narkotyk ma pewne plusy – nie trzeba latami praktykować, utrzymywać dyscypliny, stykać się z oporem umysłu, który przy dobrze prowadzonej medytacji, potrafi być delikatnie mówiąc – piekielny. Wystarczy wciągnąć dym w płuca, bądź nakłuć tłustą, pryszczatą pupę, by stać się świadomym matriksowej maszynerii, która niewidzialna trzyma nas w hipnotycznym uśpieniu. Być może to coś, co widać po DMT (a także w niektórych medytacjach), jest tym co ezoterycy nazywają wahadłami, meduzami, egregorami itd., przyjmującymi postać zrozumiałą dla umysłu narkomana. Coś tam jest, ale bardzo wątpię, by człowiek korzystający z logiki mógł to jednoznacznie sklasyfikować i opisać. Może kiedyś?
Duchowość na proszku
Znam osoby które zażywały DMT. Ich wizje robią wrażenie – są takie same, jak te u zaawansowanych medytujących. To już bardzo wysoka szkoła jazdy, nie ma co do tego wątpliwości. Ale widać jednak pewne różnice. Medytujący mają w sobie ciszę i ukojenie, są nieco odseparowani od tych wizji, a zwolennicy drogi na skróty tego ewidentnie nie mają. Są gadatliwi, ich dialogi umysłowe i historie „swego życia” są bardzo żywe, mocne – co oznacza że duchowo nie osiągnęli praktycznie nic. Doświadczenie tych cudownych wizji, nie przekłada się w żaden sposób na prawdziwy zysk – a tym jest rozluźnienie więzów Ja, ze sztuczną konstrukcją zwaną ego; wyjście ponad nie tak, by doświadczać świata takim jakim jest, a nie przez błonę filtrów, tworzonych przez wrodzoną podświadomości egotykę i przekonania wytworzone w dzieciństwie. Cierpienie i chocholi taniec bólu trwa w najlepsze. DMT nie zmienia też silnych przekonań decydujących o naszym życiowym losie, nie wpływa trwale i głęboko na proces wybaczania, który jest absolutną podstawą w jakiejkolwiek praktyce duchowej. Brak wybaczenia, to trzymanie w sobie silnej, stale się sączącej trucizny – w takiej sytuacji nie ma mowy o żadnym rozwoju. Widziadła w wizji nie są żadnym rozwojem – nie rozwijają tych rzeczy, po które wcieliliśmy się na ziemi.
Gdy praktykujący chce wejść w rozkosz, medytuje – gdziekolwiek chce, niezależnie od wszystkiego. Wystarczy użyć rozrusznika, czyli skupienie na oddechu, mantra bądź jedna z wizualizacji – zależy w jakiej szkole rozwijał się nasz adept ducha, i jak nauczył się „startować” te stany. Wszystkie drogi prowadzą do szyszynki – cel jest taki sam; wyciskamy gruczoł, jak z nas rząd wyciska pieniądze, a piękna dziewczyna co innego. Akt woli poprzedzony wieloletnią, sumienną pracą wystarcza.
Przebudzenie bez praktyki?
Tymczasem nasz bohater musi załatwiać narkotyk, a kto powiedział że wyślą mu to o co prosił? A gdy nie będzie takiej możliwości? Gdy trafi do więzienia, szpitala? Pozostanie jedynie wspomnienie tego stanu – a to trochę za mało, by go przywołać. Byłoby to możliwe dzięki koncentracji na tych „wibracjach”, ale musiałoby potrwać, i to przy bardzo silnym skupieniu. Niestety, zwolennicy łatwości tego nie umieją – oni chcą niezwykłości i haju, nie interesuje ich praktyka, gdzie umysł ćwiczony jest w posłuszeństwie i cierpliwości. Pozostaje więc tylko zdobycie narkotyku, by przegnać nudę. A jak wiemy np. z mojej książki „Stosunkowo dobry”, nuda i pośpiech do jakichkolwiek doznań, to niechęć do tu i teraz. Podświadomość zaangażuje się więc w obrzydzanie stanu tu i teraz – bo tak naprawdę tylko tu i teraz istnieje. Przyszłość to tylko wizja, koncepcja w głowie i nic więcej. Nie chcesz tu i teraz? Ok, podświadomość chętnie wzmocni tę emocję sprawiając Ci lanie, ktoś Cię obrazi, okradnie. Takie miałeś życzenie – i zostało ono spełnione, jak każde inne.
Eckhart natural nudziarz
Spójrzcie też proszę na historię Eckharta Tolle, który opisuje moment swego przebudzenia. Mówi on wyraźnie że nieprawdopodobna rozkosz, zdziwienie, fascynacja i w pewien sposób szok (w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu) trwał kilka miesięcy. Tolle miesiącami siedział na ławce w parku, by chłonąć błogość i magię tego świata – co na pewno zrozumieją ludzie biorący LSD, ale bez bad tripów, zrzutów i ganiającego nas z maczetą dilera za długi. Ja także to rozumiem, bo doświadczałem tych stanów – ale niezwykle krótko, niemniej wiem w przybliżeniu z czym to się je. Zdaniem Tolle, ten kilkumiesięczny stan ekscytacji ustąpił czemuś znacznie potężniejszemu i ważniejszemu, ale z pozoru nudniejszemu – nurtowi spokoju odczuwanemu w tle wszystkich swych działań, odczuwanego też jako błogość. To by się zgadzało z moim doświadczeniem – te cudowne wizje są tylko początkiem, wstępem do przebudzenia. W istocie oprócz fajerwerków nie mają w sobie nic głęboko duchowego – być może mają za zadanie zachwiać obrazem świata, by odpowiednia zmiana mogła zajść w Ja medytującego? Nie wiem. Nie są to złe doświadczenia – są miłe i fajne. Ale najprawdopodobniej jako wytwory ego, muszą minąć by nadeszło coś z pozoru nudnego i zwykłego – oświecenie. Może to końcowy etap, gdzie ego broni się przed całkowitym swym zniszczeniem? Adept zamiast podążać dalej, zatrzymuje się na niesamowitych stanach umysłu, brodzi po kolanach w czerwonych baziach psychodelii, rozkoszy i zniekształconych światach zawierających się w naszym. Ale jak wiemy, wszystkie nowe doświadczenia są elektryzujące. Ile można cieszyć się wizjami? W końcu się znudzą, jak żona i wszystko inne… Gdy będziesz w stanie psychodelii trwał miesiąc, zwykłe, przyziemne życie w Polsce wyda Ci się obcą, fascynującą rzeczywistością. Być może trochę demoniczną…
Wiem natomiast, że jeśli mamy szyszynkę i ona sprawia takie cuda, to dostęp do niej można uzyskać drogą „naturalną”. Ona po to jest, by działać dla nas – ale żeby ją pobudzić, trzeba podjąć pewną pracę, związaną z obserwacją siebie na każdym możliwym poziomie. Po wielu latach obserwacji siebie zamiast seriali, wiemy bardzo dużo o swoich nieświadomych, wewnętrznych przekonaniach które wpływają na naszą energetykę. Możemy więc je zmieniać, by nasza energia była coraz doskonalsza i bliższa Boskości, która jest nieskończoną rozkoszą, a nie starym, mściwym dziadem jak się go przedstawia prostaczkom.
Narcystyczni egoiści z wiecznym dołem
Ludzie biorący DMT, twierdzą że to ich odmieniło. Wyznam jak na torturach, że nie widziałem żadnej odmiany duchowej – mają w pamięci niesamowite wspomnienia, to wszystko. Mam podobne ze świadomych snów i medytacji, mam świadomość że wszystko jest energią – i na tym koniec zysków. Mam mętną, na poły nieprzytomną świadomość, nerwicę, nieopanowanie dialogów wewnętrznych. Śpię na jawie, ale mam w pamięci takie rzeczy, że być może – nie twierdzę tego na pewno – zaskoczyłbym niejednego ćpuna. Dodam także, że w sensie energetycznym ludzie biorący DMT są niezwykle egoistyczni, mają naprawdę coś takiego, co mnie w środku od nich odrzucało. Coś świńskiego, obrzydliwego, jakby zefirek fetoru który delikatnie się przebija przez luksusowy pancerz markowych perfum. Oczywiście moje odczucia mogły być kłamstwem, a kilka osób nie stanowi o wszystkich. Niemniej wszystkie te dane które mam, nie zachęcają do tego rodzaju duchowości.
I jeśli ktoś wziąłby DMT raz, by znać cel do którego zdąża, byłoby to nawet zrozumiałe. Ludzie medytują miesiącami, natrafiając na przeróżne blokady – i nie mogą ich przejść. Znam to osobiście. Bardzo się tym frustrują, więc wspomagania w chwili zwątpienia nie wydaje mi się grzechem śmiertelnym. Raczej grzechem zaniechania, nie za dużym – takim na kilka zdrowasiek i stówę na tacę.
Sen – porno, wytrysk – real
Ale ci ludzie biorą to znowu i znowu – a to już mi się nie podoba, niepokoi mnie. To jaki to rozwój duchowy, jak zależy od narkotyku? Przypomnę Państwu, że w jasnych snach można odkryć podobne emocje – ale to także wymaga treningu świadomości, a także ćwiczenia pamięci by pamiętać swój sen. Mi to zajęło wiele lat, wiele zeszytów gdzie codziennie rano bazgrałem swoje sny. Teraz mam tak wytrenowaną pamięć snów, że pamiętam chyba wszystkie, jeśli to w ogóle możliwe. Moją pamięć wypełniają niesamowite, fantastyczne przygody, horrory i najbardziej na świecie rozbudowane filmy porno.
Reasumując, fani DMT nienawidzą określenia narkoman – tak jak studentka z Końskich w wielkim mieście, dająca pupy za wynajęcie mieszkania przez biznesmena, oburza się gdy ją nazwać prostytutką. To tylko kwestia nazewnictwa. Jeśli do przebudzenia potrzebujesz chemii, jesteś ćpunem. Jeśli osiągasz coś własną pracą, jesteś mądrym, bystrym i ambitnym człowiekiem. I z tego względu że ja taki nie jestem, chętnie raz spróbuję DMT. Bo jestem mentalnym narkomanem, niewolnikiem ziemi, tej ziemi.
Dziś piję z Fionią – mastiffem Tybetańskim i Ziutkiem, drozdem kwiczołem – znajdą – mięsożercą.
————————
Zapraszam do kupna moich e książek „Stosunkowo dobry”, oraz „Wyprawa po samcze runo” KLIK. Zachęcam do ściągnięcia mojej książki „Co z tymi kobietami?” jako darmowego e booka KLIK. Jeśli się spodoba, zawsze można dostać ją w każdej księgarni, na terenie całej Polski. Zapraszam wszystkich serdecznie na mój fanpage KLIK, Bardzo jestem wdzięczny wszystkim tym, którzy poczuwają się do dbania o cały ten interes i go finansują KLIK, także poprzez PayPal, mój meil to coztymikobietami@poczta.onet.pl„> coztymikobietami@poczta.onet.pl
Mojemu ciału dano imię Marek. Przepchnięto je przez szkołę z tytułem ekonomisty. Teraz te ciało działa jako pisarz, ale kim tak naprawdę jestem, nie mam kurwa bladego pojęcia.
Jeden komentarz