O immanentnych cechach manipulacji
15/06/2011
346 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
W przeszłości Polacy osiągnęli kilka bezapelacyjnych, nie podlegających krytyce sukcesów. Skupmy się na dwóch.
Mogłem to napisać inaczej, dobrze wiecie, że nie lubię używać takich słów, uważam jednak, że trzeba w tym wypadku rzecz podać inaczej. Myślę bowiem cały czas o tych pisarzach, których tu wczoraj omawialiśmy, myślę o nich i do głowy przychodzi mi rzecz straszna. Oto od prawie stu lat poddawani jesteśmy tak tandetnym, tak nędznym i słabym manipulacjom, że dziwne wydaje się to iż jeszcze jest ktoś kto w ogóle traktuje nas poważnie. Najpełniej widać to właśnie na przykładzie tak zwanej literatury i tak zwanej sztuki. W przeszłości Polacy w obydwu dziedzinach osiągnęli kilka bezapelacyjnych, nie podlegających krytyce sukcesów. Skupmy się na dwóch. Pierwszy to oczywiście Henryk Sienkiewicz laureat nagrody Nobla, przetłumaczony na niezliczoną ilość języków, potencjalnie najbogatszy Polak wszechczasów, gdyby nie ta nieszczęsna konwencja o ochronie praw autorskich, której nie podpisał car. Drugi to Wojciech Kossak, Hofmaler der Kaiser Wilhelm der zweite. I nie ma co gadać więcej. Jak ktoś jest nadwornym malarzem cesarza Niemiec to inni mogą mu za przeproszeniem skoczyć obiema nogami na puklerz. I na nic tu opinia Mehoffera autora nędznego obrazu pod tytułem „Dziwny ogród”, który nazwał Kossaka zerem. To jest za przeproszeniem pisk nieudacznika, który umiera z zazdrości. I tyle.
Sukcesy te wiązały się jednak z porządkiem, który dominował w Europie przed I wojną światową. Nikogo w tych czasach nie dziwiło, że Polak z Krakowa, poddany austriacki jest nadwornym malarzem cesarza Niemiec, którego ojciec pokonał Austrię w nieodległej przecież wojnie. – Sztuka jest międzynarodowa – zwykł mawiać feldmarszałek Mackensen, ten sam, którego zwykle pokazują na zdjęciach w wielkiej futrzanej czapie z ogromną trupią czachą i piszczelami. Tak, tak, sprawy miały się właśnie tak. W tym okropnym, niesprawiedliwym świecie człowiek, który uchodził potem za zbrodniarza wojennego, wygłasza takie kwestie i co najważniejsze jest to zgodne z duchem epoki. Umożliwia ów pogląd kariery zdolnym malarzom różnych nacji, zdolnych pisarzy czyni milionerami, a zdolnych architektów wynosi na różne inne piedestały i napycha ich kieszenie forsą. Pojawiają się jednak ludzie, którym to wszystko się nie podoba i zaczynają domagać się uznania dla swoich pomysłów. Początkowo wydają się niegroźnymi wariatami zajmującymi się estetyką. To znaczy dość specyficzną estetyką, ponieważ wywracają na nice to co dotychczas uważano za kryteria oceny i domagają się uznania dla swoich wymysłów i bohomazów. Pobłażliwy świat, miast powiesić ich natychmiast organizuje im wystawy, galerie, publikacje, ocenia ich i nagradza. Każdemu trzeba dać szansę, a sztuka jest międzynarodowa jak zwykł mawiać feldmarszałek Mackensen honorowy dowódca brunszwickiego regimentu huzarów śmierci. Tak właśnie – międzynarodowa – zapamiętajmy to sobie. Międzynarodowa jest także sztuka przedstawiająca sławne bitwy Prusaków, a Kossak może w Berlinie malować Somosierrę i nikomu nic do tego. Nie może jednak tego robić w Warszawie, ale to jest też odpowiedź na różne inne dręczące nas niepokoje.
Faceci od bohomazów, jakoś tak półgębkiem, zaczynają wygłaszać tezy wprost zaprzeczające twierdzeniom feldmarszałka Mackensena, którego syn – powiedzmy to bez ogródek – był znanym hitlerowskim generałem. Otóż według nich tylko niektóre rodzaje sztuki są międzynarodowe, inne zaś nie są. Są one ksenofobiczne, lokalne, narodowe – w najlepszym razie. Słowem; nędzne i niewarte uwagi. Które rodzaje sztuki są międzynarodowe? Nie te uprawiane przez Kossaka i Sienkiewicza. To jasne. Międzynarodowe są tylko te, które nie mają żadnego kontekstu. Te, które mogą mówić same za siebie i to jest w nowej sztuce ważne, wręcz najważniejsze. Kontekst dyskwalifikuje dzieło.
Może gdyby nie I wojna światowa dałoby się jakoś opanować sytuację, ale sprawy potoczyły się inaczej. Przed wojną za nazwanie Kossaka zerem Mehoffer musiałby się pojedynkować na Błoniach pod Krakowem. Przyjrzyjcie się Kossakowi jak był młody i temu całemu Mehofferowi. Wynik takiego starcia jest więcej niż przewidywalny. Po wojnie jednak mógł sobie pan Mehoffer opowiadać co mu się tam podobało. I nie miało to już znaczenia ponieważ sztuka znowu była międzynarodowa. Była to jednak sztuka międzynarodowa w taki sposób w jaki demokracja w bloku wschodnim po kolejnej wojnie była ludowa.
Nowa sztuka i nowe kryteria czyniły wielkimi różne pozbawione kontekstu głupstwa w imię uniwersalizmu właśnie. I nikt już nie pamiętał feldmarszałka Mackensena, choć żył on sobie w najlepsze w Niemczech. Przedwojenna sztuka międzynawowa była międzynarodową w zły sposób. Dawała szanse Sienkiewiczom i Kossakom, w najlepszym razie Fałatowi, a odbierała ją Mehofferom i jemu podobnym. Ten Mehoffer jest tu przykładem jedynie i mam nadzieję, że wszyscy to rozumieją. Po wojnie Kossak mógł co najwyżej sprzedawać swoje obrazy milionerom amerykańskim. Nie było cesarzy i nie było popytu na jego obrazy. Byli za to mieszczanie, był Kościół, byli fabrykanci i milionerzy gwałtownie wzbogaceni, którzy za nic nie chcieli powrotu do dawnych czasów, potrzebowali za to mocno czegoś „nowoczesnego” co uświetni ich status. Terror „sztuki prawdziwie międzynarodowej” triumfował. Lansowano – stosując zasady nowej krytyki – rozmaitych pacykarzy i oszustów, aż do chwili kiedy wybuchła nowa wojna. Po jej zakończeniu zaś ktoś wpadł na świetny w swej prostocie pomysł: skoro udało się posprzątać stary porządek i wykreować zupełnie nowe sposoby mieszania ludziom w głowach to teraz można pójść krok dalej i w ogóle zrezygnować z udziału krytyki w rynku. Zastąpiono więc krytykę posłusznymi funkcjonariuszami, a kiedy tym się znudziło patrzenie na nowoczesne obrazy i czytanie eksperymentalnych powieści, położono lagę na wszystko i zaczęto robić masówkę. Masówka to właśnie to z czym mamy do czynienia dzisiaj. Masówka czyli masowe kreowanie autorów. Już nie wystarczy jeden postępowy pisarz na województwo jak za Bieruta. Teraz trzeba mieć w każdym miasteczku pisarza postępowego. Jeden będzie poetą uprawiającym neolingwistyczną poezję, inny znowu nazwie sam siebie mistykiem codzienności, a trzeci – jak słynny Palivec z powieści Haszka – co drugie słowo będzie powtarzał „dupa” albo „gówno” i stanie się przez to turpistą lub głosicielem czarnych prawd o naturze ludzkiej. Nie raz już takich oglądaliśmy, uda się i teraz. Kiedy mamy do dyspozycji ponad setkę pisarzy – a tak to wygląda kiedy człowiek spojrzy na stronę, której link zamieściłem tu wczoraj – trzeba coś zrobić z budżetem, bo zaczyna się on rozrastać. Tym ludziom przecież chodzi o wydawanie książek. Trzeba je wydawać, ale w ograniczonych nakładach i – że tak powiem lokalnie. Zmienia to oczywiście kryteria oceny sukcesu i obnaża tę całą hucpę. Powiedziałem hucpę? A niech to!
Pisarze bowiem nowocześni głoszą iż sztuka ich jest międzynarodowa prawdziwie, w odróżnieniu od tej, którą promowali cesarz Wilhelm i feldmarszałek Mackensen. Kiedy się jej jednak przyjrzymy, kiedy zobaczymy jakie nędzne budżety fundacja Sorosa przeznacza na tych literatów pozostaje nam już tylko śmiech. Śmiech głośny, bo nie można milczeć w takich wypadkach. Trzeba to mówić cały czas i cały czas przypominać. Albo pozostaje wam frajerzy firmament powiatowego nieba, albo wykładajcie milion dolarów na promocję. Trzeciego wyjścia nie ma. Zakiwaliście się. Warunek sukcesu naszego szyderstwa jest jeden – trzeba o tym mówić i cały czas przypominać. Sztuka „prawdziwie międzynarodowa”, uniwersalna, jest w istocie sztuką i literaturą podwórkową, spod trzepaka. Jej aspiracje są nędzne z założenia i służy ona li tylko do oszukiwania frajerów z nędznych przedmieść. Świadczy o tym dobitnie wysokość budżetów promocyjnych. Nawet największe gwiazdy, nawet Masłowska i Dehnel nie mogą podskoczyć wyżej niż spotkanie z czytelnikami w wojewódzkim domu kultury. Nike niczego nie zmienia, bo jest jedna i pokazuje się ją jak marchewkę stadu zgłodniałych szczurów.
Pozostaje kwestia kontekstu i budżetu. Tę pierwszą wyjaśniła Iza w swoim dzisiejszym wpisie. Zachęcam do przeczytania. Kwestia druga jest do skonstruowania. Moja skromna osoba jest na to najlepszym przykładem. Fundacja Batorego prędzej skiśnie niż wyjdzie poza ustalone ramy budżetowe na promocję jakiegoś fajansiarza mieniącego się mistykiem codzienności, prywatny zaś inwestor może dużo, dużo więcej. Nie ma się więc co ochrzaniać. Idziemy na wojnę. A swoje nagrody możecie sobie wsadzić w puklerz.
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl, gdzie prócz moich książek, międzynarodowych w rozumieniu takim jak to podał stary feldmarszałek Mackensen, można także kupić tomik uniwersalnych wierszy Ojca Antoniego Rachmajdy pod tytułem "Pustelnik północnego ogrodu"