Bez kategorii
Like

Z POKOLENIA NA POKOLENIE…

11/06/2011
356 Wyświetlenia
0 Komentarze
4 minut czytania
no-cover

Wspomnienia mogą być szkołą życia

0


Było tak:

Moja Babcia, starsza Pani (dla mnie od zawsze), jeszcze z X IX w., uwielbiała teatr. W Warszawie, gdzie mieszkałyśmy, teatrów było niemało, więc i możliwości było wiele. Babcia korzystała z tego solennie. Często bywałam Jej towarzyszką w wyprawach do świątyni sztuki. Były to, bowiem, prawdziwe wyprawy nie lada! Babcia jako starsza Osoba miała kłopoty z chodzeniem. Nie jakieś szczególne, ale… Warszawa w latach, o których piszę, była o wiele mniejsza, środki komunikacji skromniejsze, a i ludzie nieco innej „konstrukcji”. Lata powojenne, odbudowa Stolicy, głęboka komuna… Moja przedwojenna Babcia znajdywała swój świat w teatrach. Znała aktorów – i tych starej daty, i tych nowych. Miała jakieś „chody” w tym środowisku i korzystała z ulg w osiąganiu biletów w odpowiednich dla siebie rzędach.J Dla siebie i, najczęściej dla mnie, bo sama nie chodziła. Do teatrów należało dojechać. Tu pojawiała się niebagatelna inwencja Babci – opracowywała strategie dojazdów. Zazwyczaj zaczynało się od autobusu 180, który miał przystanek pod domem. Tą linią dojeżdżałyśmy do Rakowieckiej (przystanek prawie naprzeciw kina „Moskwa”(ha, kto pamięta?). Tu czekałyśmy na jakiś inny autobus (nie pamiętam jaki), którym jechałyśmy do pętli i nie wysiadając dojeżdżałyśmy do miejsca, gdzie… kolejna przesiadka. Bywało tak (najczęściej), że dojazd do pętli i z powrotem był podyktowany tylko tym, by Babcia nie musiała przechodzić na druga stronę ulicy w miejscu, gdzie wcześniej już byłyśmy. Krążyłyśmy w ten sposób po Warszawie dość długo, kilkoma autobusami (czasem tramwajami, trolejbusami) ale docierałyśmy do celu zawsze na czas! Było kilka miejsc, przystanków, które „zaliczałyśmy” rutynowo, ale w zależności od tego, do którego teatru udawałyśmy się, przesiadki bywały na różnych ulicach.

Dzisiaj, kiedy sama jestem babcią, wspominam to z łezką w oku… Takie to były czasy!

W tym kontekście dodam jeszcze jedno – na przystankach, które były strategicznie ważne dla Babci, były ławeczki. To był warunek, by w ogóle rozpatrywać to miejsce jako punkt przesiadkowy! Trzeba wiedzieć, że nie na każdym ławeczki bywały. To rodziło kolejny problem – przed 1 maja, owe ławeczki były odnawiane, malowane. I to nie na miejscu, a zbierano wszystkie do malowania, zostawiając przystanki „puste” do czasu, aż miejsca do siadania wróciły pomalowane, odświeżone. Nie zawsze jednak wracały! Często nie odwożono ich na miejsca i…pojawiał się Babciny problem. W którejś z wiosennych podróży do teatru trafiłyśmy na taki brak na „naszym” przystanku. Babcia była niepocieszona. Następnego dnia zadzwoniła do ówczesnego Urzędu Stołecznego i jako starsza emerytka pożaliła się na swój dyskomfort. Obiecano ławeczki dostarczyć. I co? Ano, Babcia zaordynowała sprawdzenie rzetelności Urzędu – zrobiłyśmy objazd „naszych” przystanków. Ławeczki były!!!

Zaradność Babci była dla mnie niezłą szkołą (przetrwania).J

 

0

AnnaZofia

Zwykla Polka, architekt,

360 publikacje
40 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758