Od kilku dni przyglądam niepokojącej sytuacji w celestynowskim schronisku dla bezdomnych zwierząt należącym do warszawskiego oddziału TOZ. Na rozmowę ze mną w tej sprawie zgodził się inspektor otwockiego oddziału Towarzystwa, pan Robert Wiśniewski.
Od kilku dni przyglądam niepokojącej sytuacji w celestynowskim schronisku dla bezdomnych zwierząt należącym do warszawskiego oddziału TOZ. Na rozmowę ze mną w tej sprawie zgodził się inspektor otwockiego oddziału Towarzystwa, pan Robert Wiśniewski.
Pan inspektor Wiśniewski, zaalarmowany przez zaniepokojonych wolontariuszy schroniska i BOZ (Biuro Ochrony Zwierząt prowadzone przez fundację Argos), w dniu 14 stycznia przeprowadził w schronisku kontrolę. Nie była to oczywiście pierwsza bytność Pana Inspektora w tym miejscu, gdyż bywa tam choćby z racji konieczności umieszczania tam zwierząt znalezionych lub odebranych właścicielom w wyniku interwencji. Kilka dni temu pan Wiśniewski zgodził się porozmawiać ze mną o tym co dzieje się przytulisku.
Zapytałam, jakie Pan inspektor stwierdził zaniedbania w prowadzeniu schroniska. Oto fragment jego wypowiedzi: „Generalnie problem polega przede wszystkim na nieleczeniu zwierząt, przez Panią Izę Działak oczywiście. Nie wiem, skąd jej się wzięły takie historie, żeby ona leczyła jakimiś prądami, rękoma, swoją wiedzą, której, teoretycznej, nie posiada aczkolwiek przy obserwacji zwierząt i z racji tego, że ona pracuje tam, nie wiem dokładnie, ale ponad 20 lat, to jak słyszy na przykład lek taki a taki to na to, to się utrwali po jakimś czasie. Niestety, nie ona znajomości wiedzy medycznej jako takiej. No i odnośnie tego leczenia: był nakaz kategoryczny przez powiatowego (weterynarza) wydany przy kontrolach, zresztą już nieraz wydany już nieraz, bezzwłocznego przyjęcia na etat lekarza. Niestety, pani Działak to olewa, po prostu olewa wszelkie nakazy, bo tych nakazów jest niemało o tym co trzeba naprawić, poprawić i tak jest od lat.
Na własnej skórze doświadczyłem tego, jeżeli chodzi o leczenie psa. Wyciągnąłem na interwencji praktycznie „nieboszczyka”, jak się okazało po badaniach. Zawiozłem go do Celestynowa. Uważałem, że tam Działakowa podejmie odpowiednie kroki, niby jest tam technik weterynarii, ale to młoda kobieta, musi 500 psów ogarnąć i jest rotacja, to trudno czegoś wielkiego oczekiwać. Ale zawiozłem go, przyjechałem tam chyba za dwa dni, patrzę na niego, szkieletor taki, że przykro patrzeć, pani Działak mi go wyciąga z kosza: 'Zobacz’ – mówi- 'on chodzi’. – Nieomalże chciała mi wręczyć szelki, zapiąć go, że on wyjdzie na spacer. Mówię: 'Pani Izo, mam na to środki, proszę mu zrobić badanie krwi’. 'Ale przecież on je’ Okazało się, że według Pani Działak on jest zdrowy. 'Nie pani Izo, ja przyjechałem żeby zobaczyć w jakim on jest stanie, proszę mu zrobić badanie krwi’. Odmówiła. Jest tam jakiś lekarz W. (nazwisko do mojej wiadomości M.N), który tylko trzepie sterylkę i nie chce mieć raczej z Działakową nic wspólnego. Ale pieniądze za to bierze, to jest dla niego „hajs”. Powiedziała mi, że W. tego psa widział i jest wszystko w porządku. No, szlag mnie trafił. Zadzwoniła do niego i zaczęła wydziwiać, że przecież pies był wczoraj przez niego badany a tu inspektor przyjechał i chce mu badanie krwi robić. Skarżyła się, ale ja już miałem tylko to w głowie i musiałaby mnie chyba siłą zatrzymać. Powiedziałem, że biorę go i przyjadę z nim po badaniach. Ustąpiła ale cały czas pytała „Po co ?” Twierdziła, że poprzedniego dnia zachowywał się normalnie, bawił się. W końcu zgodziła się wydać psa. Pojechałem. Ten pies… prawie krwi nie miał. Wyniki badań były tragiczne. Ponieważ Pani Działakowa nadal protestowała przeciwko leczeniu psa pouczyłem ją, że nie jest to jej pies, podobnie jak schronisko nie jest jej prywatną własnością. W dniu robienia badań przyjechał chłopak, który go dokarmiał tego psiaka. Był zainteresowany jego losem i odszukał go właśnie w schronisku. To on chciał go zabrać natychmiast do kliniki, ponieważ wie że pani Działak nie leczy tutaj psów. Ona, słysząc to, mało tam zawału nie dostała. Umówiłem się z nim, że psa dostarczę. Pies trafił do kliniki i ja mu dałem te badania wydrukowane, żeby go tam niepotrzebnie nie męczono, choć miał założony wenflon. Pojechał z nim właśnie ten chłopak, podstawą było USG. Jeszcze nerki były w miarę, ale nie do końca, ale nie można go było nawadniać, bo nerki mogłyby nie wydalić tyle, ile potrzeba. Na USG wyszło 50% zwyrodnienia kręgosłupa, guzy od jąder po jelita, tak, że chłopak (pies) żył te trzy dni, robili co mogli, on (weterynarz) powiedział, że on był w takim stanie, że nawet bólu nie czuł. Nie usypiali go, po prostu odszedł sam. Myślę, że znalazłem go o miesiąc za późno. To było przykre…
A podejście Działakowej… to się rzygać chce… na te jej metody.”
Pozostawiam słowa Pana Inspektora bez komentarza, bo jest on zbędny.
Kto chroni Panią Dyrektor Działak, dlaczego pozostaje ona bezkarna?… Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie w kolejnych tekstach.
Monarchistka, z lekka skręcająca ku katolickiemu tradycjonalizmowi, zawsze wierna Kościołowi i Polsce. Liberalizm w gospodarce, konserwatyzm w polityce i moralności.
4 komentarz