Mój wpis na temat miejsca Polski w Europie wywołał szereg reakcji, które wymagają wyjaśnienia gdyż w większości stanowią dowód, że do dnia dzisiejszego nie bardzo orientujemy się w naszym rzeczywistym położeniu. Jest to oczywisty wynik faktu, że od początku tak zwanych „przemian ustrojowych” nie byliśmy rzetelni informowani o tym, co się naprawdę dzieje w naszym kraju. Nasza świadomość narodowa w ciągu półwiecza PRL została najwyraźniej otępiona gdyż sprowadzała się do powszechnej prostej reakcji polegającej na ocenie totalnego ustroju, w jakim żyliśmy zwanym „realnym socjalizmem”, a który w istocie był stanem bolszewickiej okupacji.
Wiązało się to z odczuciem, że wszystko zło wynika z tego systemu, a zatem wystarczy zmienić system ażeby zło znikło. No i zmiana została dokonana, tylko że okazało się, że nasze życie nie stało się tak dobre jak to wynikało z porównania szarego i ponurego oblicza „realnego socjalizmu” z blichtrem „realnego kapitalizmu”.
Szczerze mówiąc oczekiwania ogromnej masy obywateli, a raczej bezwolnych poddanych „demoludów” przypominają nastroje ludów afrykańskich, które po uzyskaniu wyzwolenia ze stanu kolonii spodziewały się natychmiastowego uzyskania materialnego statusu białych kolonistów.
Rozczarowania też były podobne, tym bardziej, że czyniono oszukańcze obietnice, że po chwilowym stanie przejściowym nastanie epoka powszechnego dobrobytu i wszelkiej szczęśliwości, najpierw z racji totalnej „prywatyzacji”. A następnie z tytułu wejścia do eldorado Unii Europejskiej.
Okazało się, że w kapitalizmie, przynajmniej dla nas, nie ma innej drogi do dobrobytu jak tylko ciężka praca i produkowanie czegoś pokupnego. A z pracą stało się coś niedobrego, bo z chwilą zastosowania obok oszukańczej „prywatyzacji” również i „mrożenie koniunktury”, zabrakło w Polsce dla niej miejsc.
Wbrew naszym podstawowym interesom zastosowano sztuczną aprecjację złotówki, a pod czyją sugestią to mogłem się przekonać już na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to w parlamencie europejskim były wątpliwości, jaki jest kurs złotego, a zapytany wysoki urzędnik administracji parlamentarnej, nota bene Niemiec, oświadczył arbitralnie, że kurs wynosi 8000 zł. za dolara.
Rząd Mazowieckiego wprawdzie nie do końca wypełnił to zadanie, ale i tak osiągnął wiele zbijając wolnorynkowy kurs z 13 tys. zł. do 9,5 tys. zł. i utrzymując go przez półtora roku wbrew jakiejkolwiek logice, a przede wszystkim interesom polskiej gospodarki. Ponadto przy wyśrubowanych odsetkach od lokat bankowych można było wyciągnąć z Polski miliardy, tylko że nikt, jak dotąd, nie próbował nawet wyjaśnić tej afery, przy której wszystkie inne to drobne oszustewka.
Biedne kraje, a do takich Polska należała i, niestety należy do dziś, starają się utrzymać swoją walutę na poziomie sprzyjającym eksportowi, było to korzystnym startem po wojnie dla gospodarki niemieckiej i japońskiej, ale w Polsce postąpiono odwrotnie czyniąc z nas kraj importowy, co pokutuje po dzień dzisiejszy.
Ciekawe, ale Czesi nie pozwolili na ten sam zabieg utrzymując kurs korony na poziomie sprzyjającym eksportowi, myślę że Czechom pozwolono na to, czego nie pozwolono Polsce. Równocześnie czeskiego przemysłu nie likwidowano jak polskiego, ale włączono go do niemieckiej rodziny i pozwolono rozwijać się.
Przypomina to traktowanie Polski i Czech na zasadzie doświadczeń z Protektoratu i Generalnej Gubernii.
Nie miejmy złudzeń, taki rozwój wypadków zaplanowano nie w Warszawie ani Pradze, ale w Bonn, a raczej Frankfurcie nad Menem i nie było w tym najmniejszego błędu, ale dalekosiężny i gruntownie przemyślany plan.
Spotkałem się z oceną, że niemiecka dominacja gospodarcza w Europie jest wynikiem wyłącznie niemieckiej pracowitości i solidności. Nie odmawiam tych cech naszym sąsiadom, ale twierdzę, że to nie wystarcza, potrzebna jest również skala przedsięwzięć, co w przypadku Niemiec stawia je w uprzywilejowanej pozycji w stosunku do innych krajów europejskich, jednakże i to jest za mało, niezbędne jest wsparcie systemu bankowego.
Mogę posłużyć się przykładem z Ameryki Południowej gdzie penetracja niemiecka konkurowała z amerykańską. Amerykanie swoją pomoc w rozwijaniu gospodarki tego kontynentu traktowali raczej żywiołowo i nie usiłowali tworzyć skoordynowanego systemu. Pamiętam, kiedy w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku poszukiwałem tam możliwości współpracy w dziedzinie rybołówstwa morskiego towarzystwo amerykańskie wykorzystując zwolnienie od podatków sum zainwestowanych w Pd Ameryce założyło przedsiębiorstwo rybackie to jego statki zamiast zawijać do portu z połowami wyładowywały je na amerykański statek bazę. Okazało się, że udziałowcami w obydwu konkurencyjnych przedsięwzięciach byli przeważnie ci sami inwestorzy amerykańscy. Również banki amerykańskie, które dominowały na tym terenie nie koncentrowały się na wspieraniu amerykańskich inicjatyw, w odróżnieniu od banków niemieckich, które służyły niemal wyłącznie niemieckim firmom.
Utrzymywałem wówczas dość bliskie kontakty z niejakim panem Mazurkiewiczem, Polakiem z Polski, który odziedziczył wielką fabrykę tekstylną w Buenos Aires i kiedy zwróciłem mu uwagę na fakt, że eksploatuje maszyny niemieckie Kirchheitsa, znacznie droższe od polskich z Byfamy, a wcale od nich nie lepsze, wyjaśnił mi, że za polskie maszyny musi wyłożyć gotówkę, a na niemieckie dostaje kredyt w wysokości 100 % nakładów, nie mówiąc o tym, że części zamienne do niemieckich maszyn są na miejscu.
Mimo tych różnic argentyńscy armatorzy chcieli polskie, a nie niemieckie statki, a szczególnie „polskie Sulzery” Cegielskiego i polskie fileciarki Dutkiewicza, a nie niemieckie Badery. Niestety nasza dobrze rozwijająca się współpraca skończyła się z chwilą dojścia do władzy junty wojskowej, co Niemcom oczywiście nie przeszkadzało we współpracy gospodarczej. Łączenie gospodarki z polityką nikomu nie wyszło na zdrowie.
Miejmy nadzieję, że Niemcom też, bowiem ich stosunek do polskiej gospodarki dyktowany jest wyraźnie celami politycznymi.
Wyrazem pewnej naiwności jest kładzenie na karb błędów rządów w Polsce naszych niepowodzeń w UE. Nasz udział w tej de facto ekspozyturze niemieckiej dominacji jest dyktowany tymi samymi przesłankami, jakimi kieruje się rząd niemiecki, rząd warszawski jest tylko ich wykonawcą, a każda próba zmiany stosunków jest natychmiast obalana jak to miało miejsce w stosunku do rządu Olszewskiego czy Kaczyńskiego.
Przykładów można mnożyć wiele, ale posłużę się najjaskrawszym: – w czasie negocjacji kopenhaskich rząd Millera zgodził się na limit produkcji mleka w wysokości 8,5 mld. litrów rocznie, czyli na poziomie Holandii, kraju o powierzchni dziesięciokrotnie mniejszej od Polski, nie wspominając już o tym, że Polska produkowała już 16 mld. litrów. Nikt z polskiej delegacji z udziałem zawodowych „obrońców” interesów polskiego rolnictwa z wicepremierem Kalinowskim na czele nie zdobył się na nieodzowność wyśmiania takiego pomysłu. Został on pokornie przyjęty podobnie jak wiele innych oczywistych dyskryminacji.
Fakty są bezlitosne rząd warszawski pełni rolę ekspozytury decydentów, których lokalizację nie trudno ustalić, ale jak zwykle – biada faktom!
Walkę z obecnym stanem rządzenia Polską niektórzy uznają za straceńczą nie wierząc w możliwość zmian.
Mogę posłużyć się tylko przykładem: – w roku 1916 niejaki kapitan Zagórski / późniejszy polski generał/ detaszowany z austriackiego Zweigstelle do NKN pisał w raporcie dla swoich austriackich przełożonych, że „brygadierowi Piłsudskiemu bzdurzy się niepodległa Polska”, no i cóż trzeba było tylko dwóch lat żeby ta „bzdura” zrealizowała się, czego sobie i wszystkim Rodakom jeszcze raz życzę w nowym 2014 roku.
3 komentarz