Bez kategorii
Like

Nankin. W kolejną rocznicę ludobójstwa

13/12/2013
2866 Wyświetlenia
2 Komentarze
30 minut czytania
Nankin. W kolejną rocznicę ludobójstwa

Swego czasu na moim blogu (tekst pt. „Biały człowiek bierze lekcję pokory”) omówiłem wojnę pomiędzy Japonią i Rosją, dwoma mocarstwami prowadzącymi agresywną politykę na terenach należących do Chin. Konflikt ten, podobnie jak wspomniana w tym tekście wojna chińsko-japońska (1894-95) stanowił ważny etap w realizacji ekspansjonistycznych planów Tokio na kontynencie azjatyckim. O ile carska Rosja doznała ciosu głównie w sferze militarnej i prestiżowo-politycznej, o tyle w wypadku Chin mamy do czynienia z japońskim dążeniem do unicestwienia tego kraju i podboju jego terytorium. Japońska agresywna postawa względem Chin nasilała się wprost proporcjonalnie do nastrojów militaryzmu i szowinizmu narastających z każdą dekadą pierwszej połowy XX w. Doprowadziło to w końcu do niesłychanych zbrodni. Chyba najbardziej znanym przejawem japońskiej agresji wobec Chin stało się ludobójstwo w Nankinie. Właśnie mija 75. rocznica tej zbrodni. Niniejszy tekst omawia rozwój agresji Japonii przeciw Chinom oraz wydarzenia w Nankinie jako kulminację japońskich zbrodni przeciw ludzkości.

0


Swego czasu na moim blogu (tekst pt. “Biały człowiek bierze lekcję pokory”) omówiłem wojnę pomiędzy Japonią i Rosją, dwoma mocarstwami prowadzącymi agresywną politykę na terenach należących do Chin. Konflikt ten, podobnie jak wspomniana w tym tekście wojna chińsko-japońska (1894-95) stanowił ważny etap w realizacji ekspansjonistycznych planów Tokio na kontynencie azjatyckim. O ile carska Rosja doznała ciosu głównie w sferze militarnej i prestiżowo-politycznej, o tyle w wypadku Chin mamy do czynienia z japońskim dążeniem do unicestwienia tego kraju i podboju jego terytorium. Japońska agresywna postawa względem Chin nasilała się wprost proporcjonalnie do nastrojów militaryzmu i szowinizmu narastających z każdą dekadą pierwszej połowy XX w. Doprowadziło to w końcu do niesłychanych zbrodni. Chyba najbardziej znanym przejawem japońskiej agresji wobec Chin stało się ludobójstwo w Nankinie. Właśnie mija 76. rocznica tej zbrodni. Niniejszy tekst omawia rozwój agresji Japonii przeciw Chinom oraz wydarzenia w Nankinie jako kulminację japońskich zbrodni przeciw ludzkości.

 

Jak wspomniałem w tekście o wojnie japońsko-rosyjskiej, po zwycięstwie w 1895 r. Japończycy odebrali Chinom Tajwan, wyrugowali chińskie wpływy w Korei, a także nałożyli na Pekin wysoką kontrybucję. W późniejszych dekadach Tokio skupiło się na umacnianiu potencjału wojskowo-przemysłowego, który wykorzystano przy wojnie z Rosją oraz na umacnianiu swej obecności w Korei i na Tajwanie. W międzyczasie Chiny stały się republiką, niemniej nie potrafiły się ustabilizować wewnętrznie. Marzenie twórcy Republiki Chin, dra Sun Jat-Sena o nowych Chinach pozostawało niezrealizowane. Wrogie frakcje i lokalni liderzy wojskowi toczyli walki o władzę. Każdy lider miał swoją wizję Chin i determinację, by zbrojnie o nią walczyć. Kraj Środka pozostawał zacofanym, półfeudalnym państwem, nazywanym niekiedy „chorym człowiekiem Azji”. W tej sytuacji militarystyczne koła w Japonii spoglądały nań jako stosunkowo łatwą ofiarę, którą uda się kawałek po kawałku podbić. Wśród odurzonych dotychczasowymi sukcesami Japończyków narastały nastroje szowinizmu, poczucia rasowej wyższości i wyjątkowości ich narodu. Wzmagało się przekonanie, że Japończycy jako „lepsi” od innych narodów mają prawo nimi rządzić i narzucać im swoje prawa.

Tymczasem w Chinach pogłębiał się chaos, którego nie potrafił opanować sam Czang Kai-Szek. Sam zresztą wdał się w przewlekły konflikt z komunistami Mao Tse-Tunga oraz pomniejszymi ugrupowaniami zbrojnymi. Ten stan rzeczy zachęcił Japończyków do przygotowania agresji. Jej pretekstem był tzw. Incydent Mukdeński (zwany też Incydentem Mandżurskim lub Incydentem 18 Września). Japońska Armia Kwantuńska 18 września 1931 r. wysadziła w powietrze fragment Kolei Południowomandżurskiej (należącej do Japonii), po czym oskarżyła o ten sabotaż Chiny. Była to więc typowa operacja pod fałszywą flagą – tego samego rodzaju jak 8 lat później koło radiostacji w Gliwicach. Celem japońskiego dowództwa było znalezienie pretekstu do wkroczenia na terytorium chińskiej Mandżurii i zastąpienia tamtejszych władz marionetkowym rządem. I tak się stało; Japończycy wtargnęli do Mandżurii. Jednak na sztuczkę z sabotażem świat nie dał się nabrać. Nie tylko chińska, ale i światowa opinia publiczna potępiła Japonię za ten akt zbrojny. Dnia 7 stycznia 1932 r. amerykański sekretarz stanu Henry Stimson przekazał rządowi Japonii oświadczenie potępiające zbrojną agresję wobec Chin. Ale Japończycy nic sobie z tego nie robili; czuli się na tyle silni, że pozwolili sobie na ostentacyjne wystąpienie Cesarstwa Japonii z Ligi Narodów w 1933 r.

W marcu 1934 r. przemianowano Mandżurię na „Wielkie Cesarstwo Mandżukuo”, osadzając na tronie ostatniego cesarza z dynastii Qing – Puyi (od 1932 r. występował on jako „prezydent” Mandżurii). W praktyce nie posiadał on realnej władzy; nowo utworzonym „państwem” zarządzali japońscy wojskowi. „Wielkie Cesarstwo Mandżukuo” ze stolicą w Xinjing (obecnie Changchun) stało się de facto japońskim protektoratem z Puyi w roli bezwolnego statysty, swoistego „listka figowego” totalnej japońskiej władzy na tym obszarze. Mandżukuo uznało tylko kilka państw, m.in. sojusznicy Japonii – III Rzesza, faszystowski Włochy, a nieco później także Polska, mając na celu opiekę konsularną nad mieszkającymi w Harbinie Polakami. Przejściowo ten twór polityczny był też uznany przez kolaborancki rząd Wang Jingweia (o którym jeszcze tu wspomnimy), ale legalny chiński rząd na czele z Czang Kaj-Szekiem nigdy nie uznał istnienia Mandżukuo. Nie uznali go też komuniści pod wodzą Mao Tse-Tunga.

Japończycy próbowali też zaatakować Szanghaj, w którym raz po raz dochodziło do antyjapońskich demonstracji i wezwań do bojkotu japońskich towarów. Także i tu dokonano prowokacji – 28 stycznia 1932 r. Japończycy upozorowali chiński atak na japońskich mnichów z organizacji buddyjskiej Nichiren (tzw. Incydent Szanghajski). Następnie rozpętali konflikt, ale okazało się, że pomimo dwukrotnej przewagi w ludziach (nie mówiąc o sprzęcie) natrafili na silny opór Chińczyków. Na początku marca walki w Szanghaju ustały, głównie pod naciskiem Ligi Narodów, której członkiem Japonia wówczas jeszcze była. Japończycy na sukces musieli poczekać na sukces w centralnych Chinach dłużej niż w Mandżurii…

Podczas gdy Mandżuria stała się obiektem japońskiej eksploatacji, polityczny zamęt, jaki panował od dawna w Chinach, został ponownie wykorzystany przez Japończyków podczas tzw. incydentu na Moście Marco Polo 7 lipca 1937 r. Rzekome ostrzelanie japońskich wojsk na tym moście położonym nieopodal Pekinu dało pretekst do kolejnej japońskiej agresji. Większość historyków jest zdania, że i ten incydent został sfabrykowany przez wojska japońskie szukające pretekstu do ataku na centralne Chiny. Japońska armia dysponując ogromną przewagą w sprzęcie zajmowała kolejne chińskie miasta na północy kraju. Szanghaj w trakcie oblężenia został poważnie zniszczony wskutek nalotów. Ostatecznie miasto padło 11 listopada 1937 r., a wojska japońskie skierowały się na Nankin (Nanjing) – liczącą wówczas milion ludzi stolicę Republiki Chin.

Na początku grudnia 1937 r. japońska tzw. Armia Centralnych Chin była już na przedmieściach Nankinu. 9 grudnia japońskie dowództwo wystosowało propozycję, by miasto poddało się w ciągu 24 godzin. Japończycy do godziny trzynastej 10 grudnia nie otrzymali żadnej odpowiedzi. Nie wiemy, czy dowodzący japońskimi siłami gen. Iwane Matsui poczuł się zlekceważony milczeniem Chińczyków. W każdym razie to on wydał rozkaz, by przypuścić zmasowany szturm na miasto. I choć mógł się czuć bezkarny, to i tak ten rozkaz i to, co po nim nastąpiło kosztowały go po wojnie stryczek. Po długotrwałym ostrzale z ciężkiej artylerii oraz ciągłych nalotach bombowych 12 grudnia broniące się jeszcze wojska chińskie wycofały się na drugi brzeg rzeki Jangcy. Część z nich porzuciła broń oraz mundury i skryła się wśród cywilów. Inni schronili się w zaprowadzonej wówczas Międzynarodowej Strefie Bezpieczeństwa. 13 grudnia 1937 r., dokładnie 76 lat temu, japońskie hordy wkroczyły do Nankinu. Rozpoczęła się masakra jeńców wojennych i cywilnych mieszkańców. Była to jedna z największych zbrodni dokonanych przez wojska japońskie. Przypuszcza się, że śmierć poniosło wówczas od 50 tys. do 400 tys. ludzi, jakkolwiek ta druga liczba jest zapewne bliższa prawdy. Najczęściej mówi się o 300 tys. osób. Taka liczba widnieje też w nankińskim mauzoleum upamiętniającym pomordowanych.

Scena egzekucji chińskiego jeńca. Fotografia z magazynu The China Weekly Review z 22 X 1938 r., Domena publiczna, Wikipedia.

Przez niemal 6 tygodni w mieście grupy zdemoralizowanych i podchmielonych japońskich żołdaków siały śmierć i grozę. Dowódcy japońscy nie wykazywali zamiaru położyć kresu rzezi, co czyni ich współodpowiedzialnymi za popełnione okrucieństwa. W pewnych przypadkach (dotyczyło to głównie wziętych do niewoli żołnierzy chińskich) egzekucje były zresztą przeprowadzone na wyraźny rozkaz przełożonych. Według niektórych źródeł wymordowano ok. 100 tys. chińskich jeńców wojennych. Większość z nich została rozstrzelana nad brzegami rzeki Jangcy, za pomocą broni maszynowej. Japończycy, by upewnić się, że jeńcy nie żyją, przebijali ich ciała bagnetami. Wrzucone do rzeki zwłoki płynęły z prądem aż ujścia Jangcy.

Mordy na chińskich jeńcach były dopiero preludium japońskich zbrodni w Nankinie. Szczególny wstręt budzi barbarzyńskie traktowanie chińskiej ludności cywilnej. Japończycy urządzali bestialskie „zawody” polegające na ścinaniu samurajskim mieczem głów pojmanych osób. Zdarzało się, że żołdacy ćwiczyli pchnięcie bagnetem, zarówno na żywych ludziach, jak i na zwłokach. Niezliczone rzesze ludzi uśmiercono poprzez spalenie lub pogrzebanie żywcem. Niekiedy grzebano ludzi tak, że wystawała tylko głowa i ramiona. Po to, by bezpańskie psy miały co jeść… Mało tego, każdemu normalnemu człowiekowi serce się kraje, gdy czyta o niemowlętach, którym japońscy ludobójcy roztrzaskali główki o mur…

Najeźdźcy, niczym kilka lat później sowieckie żołdactwo w Europie, dawali też upust niepohamowanej chuci. Według ostrożnych szacunków, Japończycy zgwałcili 20 tys. kobiet. Wiele kobiet stało się obiektem brutalnych gwałtów zbiorowych. Wśród Japończyków zdarzali się zboczeńcy, którzy nie oszczędzali nawet staruszek i małych dziewczynek. Wielokrotnie do zgwałceń dochodziło za dnia, często na oczach oniemiałych członków rodziny. Wykorzystane kobiety często były okaleczane lub mordowane. Aż trudno uwierzyć, że niektórym udało się uciec z łap japońskich zbirów.

Spadkobiercy samurajów „popisali się” nie tylko jako mordercy i gwałciciele, ale też jako rabusie. Rewidowali i okradali każdego przechodnia. Kto nie miał przy sobie niczego cennego, najczęściej był po prostu zabijany; wielkie miał szczęście ten, kogo tylko pobito i skopano. Na porządku dziennym były włamania do mieszkań i obrabowywanie ich. Nankin został doszczętnie splądrowany. Ponadto 1/3 zabudowań pochłonął ogień podłożony przez okupantów. Zdarzało się, że Japończycy zmuszali mieszkańców do wchodzenia na dachy domów, które następnie podpalali; kaci – niczym oprawcy z UPA lub ustasze – rechocząc słuchali krzyków ginących ofiar. Tłoczący się na drogach wylotowych z miasta uchodźcy byli ostrzeliwani przez japońskie lotnictwo.

Japończycy spożywający posiłek tuż obok ciał pomordowanych. Fotografia z magazynu Life z 1 stycznia 1938 r., Domena publiczna, Wikipedia.

W Nankinie mieszkało sporo obcokrajowców, w tym zachodni misjonarze. Wielu z nich było naocznymi świadkami dramatu ludności chińskiej. To zwłaszcza dzięki nim istnieją świadectwa tych zbrodni, a japońscy negacjoniści nie zdołają się od nich wyłgać.

Gdy upadek Nankinu stał się oczywisty, zachodni dyplomaci, misjonarze i przedsiębiorcy utworzyli w mieście tzw. Międzynarodową Strefę Bezpieczeństwa, gdzie schroniło się wielu ocalałych z masakry. Był to sektor o obszarze 6,5 km2, oznakowany białymi flagami i znakami Czerwonego Krzyża. Ważną rolę w jego utworzeniu odegrał człowiek, który z czasem zyskał miano „chińskiego Schindlera” – John Rabe, pochodzący z Hamburga niemiecki handlowiec, członek NSDAP. Rabe mieszkał w Chinach od 1908 r. Jako przedstawiciel koncernu Siemens sprzedawał chińskiemu rządowi sprzęt elektrotechniczny i telefony. W świetle jego postawy i pism, które po sobie pozostawił, możemy powiedzieć, że kochał Chiny i był przyjacielem chińskim narodu.

Rabe widząc japońskie bestialstwa, starał się im zapobiec jak tylko mógł. Ponieważ jego listy i telegramy do japońskiej ambasady pozostawały bez echa, zjawiał się osobiście tam, gdzie Japończycy stosowali przemoc wobec ludności. Jak podaje George Fitch, przewodniczący nankińskiej filii YMCA, Rabe wykorzystywał swoją przynależność do partii nazistowskiej i pokazywał żołdakom swoją opaskę ze swastyką. Ten widok sojuszniczego symbolu przekonywał ich do pozostawienia ofiar w spokoju. Trudno powiedzieć, jak wielu ludzi zawdzięcza Rabemu przeżycie. A przecież nawet jedno uratowane życie jest warte wysiłku!

John Rabe wezwany do Niemiec w lutym 1938 r. apelował do Hitlera, by ten nakłonił Japończyków do zmiany postępowania. Ale nic nie zdziałał; doczekał się tylko przesłuchania na gestapo i nieprzyjemnej reprymendy od nazistowskich funkcjonariuszy, dla których priorytetem były dobre stosunki z Tokio.

Jednemu z zachodnich misjonarzy, amerykańskiemu pastorowi Johnowi G. Magee, udało się nakręcić film i wykonać zdjęcia dokumentujące nankiński dramat. Te materiały dowodowe zostały następnie przemycone z terytoriów okupowanych przez Japończyków i świat mógł ujrzeć ich zbrodnie. Inną znaną postacią, która ofiarowała swoją pomoc, była amerykańska misjonarka i nauczycielka Wilhelmina (Minnie) Vautrin (1886-1941). Została ona pośmiertnie odznaczona przez chiński rząd za swoje zasługi w opiece nad 10 tysiącami chińskich dziewcząt stłoczonych w żeńskim college’u Ginling, mimo iż uczelnia ta była pomyślana dla maksimum 300 kobiet.

Wśród najeźdźców zdarzały się odosobnione ludzkie odruchy. Japońscy żołnierze niekiedy popełniali samobójstwa ponieważ nie chcieli wykonywać zbrodniczych rozkazów przełożonych bądź czuli się zdruzgotani tym, co widzieli. Utrwalono zdjęcia, na których japońscy lekarze wojskowi badają chińskich cywilów, głównie dzieci, w Międzynarodowej Strefie Bezpieczeństwa. Ale zdjęcia te, opublikowane m.in. w japońskim dzienniku Asahi Shimbun z 19 stycznia 1938 r., mają propagandową wymowę i nie odzwierciedlają norm panujących w okupowanym mieście.

Masakra obrońców i cywilnych mieszkańców Nankinu jest jedną z największych spośród niezliczonych zbrodni, jakich dopuścił się japoński militaryzm. Została nagłośniona, bo popełniono ją w ówczesnej stolicy Chin na oczach zagranicznych świadków. Niemniej, podobną taktykę cesarska armia japońska stosowała w innych częściach kraju, np. w Changsha, a także w innych okupowanych rejonach Azji i Pacyfiku. Japońskie wojska notorycznie stosowały taktykę spalonej ziemi, czego skutkiem były ogromne zniszczenia.

Dokładna liczba pomordowanych w Nankinie do dziś jest przedmiotem sporów, rzutujących na stosunki chińsko-japońskie. Japońscy negacjoniści – wbrew zeznaniom mnóstwa niezależnych świadków – sprowadzają tę liczbę do kilku tysięcy, a nawet kilkuset ofiar. Ale nawet japońskie dokumenty przeczą tym bredniom; informują bowiem o 227,4 tys. pogrzebanych ofiar. To nie zamyka liczby zamordowanych, jako że wiele ciał pogrzebały rodziny lub spalili na stosach japońscy żołnierze.

Iris Chang, amerykańska badaczka chińskiego pochodzenia, przyczyniła się do wydobycia na światło dzienne mnóstwa faktów dotyczących ludobójstwa w Nankinie. Jej praca pt. „The Rape of Nanking. The Forgotten Holocaust of World War II” (wyd. w Nowym Jorku, 1997) wywołała wielki oddźwięk w USA, Chinach i Japonii. Iris Chang doszła do wniosku, że po uwzględnieniu tych ofiar łączna liczba zamordowanych wynosi ok. 350 tysięcy. Iris Chang była wrażliwą osobą. To, co czuła zbierając materiał do swojej pracy, wywołało w niej głęboką depresję. Ta młoda, piękna kobieta zmarła śmiercią samobójczą w listopadzie 2004 r., w wieku zaledwie 36 lat… Jej brązowa statua stoi dziś w Mauzoleum Pamięci Rodaków Pomordowanych w Masakrze Nankińskiej (Qinhua Rijun Nanjing datusha tongbao Jinianguan).

Statua Iris Chang w nankińskim Mauzoleum. Fot. x li, Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic license, Wikipedia.

Jakie były losy Nankinu po tym ludobójstwie? Miasto stało się później stolicą marionetkowego państwa chińskiego, kierowanego przez wspomnianego kolaboranta Wang Jingweia. Prawowity rząd Czang Kaj-Szeka już wcześniej zasiadał w Wuhanie (Nankin pozostawał formalnie stolicą kraju). Później w wyniku japońskiego ataku na Wuhan (gdzie Japończycy za zgodą samego cesarza Hirohito użyli broni chemicznej) ewakuował się do Czungkingu. Tu kilka uwag na temat cokolwiek dziwnej postaci, jaką był Wang Jingwei. Był on członkiem Kuomintangu, ale później zerwał z Czang Kaj-Szekiem, którego nawet próbował obalić (w 1930 r.). Niebawem jednak ponownie się z nim pojednał. Początkowo Wang opowiadał się za walką z japońskim agresorem, ale po chińskich porażkach w 1932 r. i podczas obrony Wielkiego Muru stracił wiarę w możliwość pokonania przeciwnika. W czasie narad sztabu Kuomintangu często wypowiadał defetystyczne opinie i skłaniał się do negocjacji z Japonią, ponieważ uważał, iż tylko tędy prowadzi droga do uratowania Chin.

Wang rozpoczął współpracę z Japończykami już po tym jak doszło do masakry w Nankinie. Później przebywał w Japonii, gdzie zmarł, podobno na zapalenie płuc. Został pochowany w Nankinie nieopodal mauzoleum dra Sun Jat-Sena. Po wkroczeniu Czang Kaj-szeka do Nankinu grobowiec Wanga wysadzono w powietrze, a on sam zarówno przez kuomintangowców, jak i komunistów został uznany za zdrajcę i kapitulanta.

W późniejszych latach japoński militaryzm swoimi „dokonaniami” w rejonie Azji i Pacyfiku przekonał nawet największych sceptyków o swoim zbrodniczym charakterze. Punktem zwrotnym okazał się atak na Pearl Harbor, stanowiący swoisty symbol pychy i przekonania o niezwyciężoności japońskich militarystów. Ludzie ci nie wyciągnęli żadnych lekcji z porażek takich jak w 1932 r. w Szanghaju czy w 1938 r. podczas walk Japończyków z armią ZSRR. W ostatecznym rozrachunku japoński militaryzm przyniósł cierpienia także japońskim cywilom, którzy zaznali grozy amerykańskich dywanowych nalotów i dwóch bomb atomowych.

Po zakończeniu II wojny chińsko-japońskiej i wojny na Pacyfiku, zaledwie 28 japońskich zbrodniarzy (polityków i oficerów) zostało postawionych przed Międzynarodowym Trybunałem Do Spraw Dalekiego Wschodu w Tokio pod zarzutem dopuszczania się zbrodni przeciw ludzkości, zbrodni wojennych i przeciw pokojowi. Większość otrzymała wyroki skazujące, w tym 7 na karę śmierci. Wśród nich wspomniany gen. Matsui, który zawisł na szubienicy 23 grudnia 1948 r. Tego samego dnia wyroki śmierci wykonano też na 6 pozostałych japońskich zbrodniarzach, w tym na byłym premierze, gen. Hideki Tojo.

Z kolei Nankiński Trybunał ds. Zbrodni Wojennych, ustanowiony w 1946 r. przez rząd Czang Kaj-Szeka jako jeden z 13 chińskich trybunałów sądzących japońskich zbrodniarzy, skazał na karę śmierci gen. Hisao Tani. Wyrok przez rozstrzelanie wykonano w kwietniu 1947 r. Tani był jedynym japońskim oficerem skazanym przez ten trybunał na najwyższy wymiar kary za udział w masakrze w Nankinie.

Obecnie w Nankinie stoi wspomniane mauzoleum ofiar ludobójstwa. Dzisiejszy Nankin to nowoczesne, dynamiczne miasto zamieszkane przez ponad 7 milionów ludzi. Obserwując rozmach jego architektury, liczne parki, radośnie bawiące się dzieci i spacerujące pary zakochanych, trudno nawet pomyśleć o potwornościach, jakie zgotował mieszkańcom Nankinu japoński militaryzm – jedna z najbardziej nieludzkich ideologii. A jednak fakty są jednoznaczne; to tu japoński szowinizm pokazał swoją odrażającą fizjonomię.

Oficjalna liczba pomordowanych przez japońskiego okupanta; Mauzoleum w Nankinie. Fot. x li, Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic license, Wikipedia.

Niestety, nie dla wszystkich jest to jasne. Po wojnie kontrowersje zaczęło budzić przedstawianie zarówno tej i innych zbrodni wojennych w japońskich podręcznikach historii. Po wygraniu wyborów w 1955 r. przez Partię Liberalno-Demokratyczną zakazano pisania o zbrodni nankińskiej w szkolnych podręcznikach do historii. Spotkało się to z ostrą reakcją ze strony Chin i Tajwanu. W zasadzie taki stan rzeczy trwa do dziś. Z oczywistą szkodą dla Japonii. W końcu to ona traci, gdy japońskie produkty są bojkotowane przez Chińczyków oburzonych ciągłymi próbami tuszowania japońskiej odpowiedzialności za popełnione zbrodnie.

Wystawa w nankińskim Mauzoleum. Fot. WL, Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic license, Wikipedia.

A jakie były losy Johna Rabego? Po wojnie stracił cały majątek, a jego mieszkanie legło w gruzach. Wieść o żyjącym w nędzy byłym dobroczyńcy w 1948 r. dotarła do Nankinu. Burmistrz miasta z poparciem mieszkańców zebrał równowartość 2 tys. dolarów na paczki żywnościowe dla Rabego i jego rodziny. Czyż można oczekiwać większego dowodu wdzięczności ze strony tych ludzi, w większości ubogich i skromnie żyjących?

Popiersie Johna Rabego na tle jego domu – dziś Mauzoleum Johna Rabego i Strefy Bezpieczeństwa. Fot. Thomas.plesser, Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported License, Wikipedia.

Po śmierci w 1950 r. John Rabe pozostawił po sobie liczącą 2 tysiące stron kronikę dotyczącą Nankinu. Zawierała ona relacje świadków, telegramy, zdjęcia, artykuły prasowe, a nawet zapisy audycji radiowych. Dzięki staraniom niestrudzonej Iris Chang te bezcenne materiały zostały udostępnione przez rodzinę Rabego w 1996 r. Ich publikacja była ciężkim, ale jak się okazało, bynajmniej nie nokautującym ciosem dla japońskich negacjonistów.

P.S. „Warstwa cywilizacyjnej ogłady jest cienka jak bibułka” – pisała Iris Chang. To, co stało się w Nankinie i w wielu innych miejscach dowodzi prawdziwości tych słów.

Wieczny płomień w nankińskim Mauzoleum. Fot. Gill Penney, Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic license, Wikipedia.

0

ArturZ

23 publikacje
22 komentarze
 

2 komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758