Lubię odwiedzać galerię malarstwa i podziwiać, a czasem nawet kontemplować obrazy mistrzów. Każda epoka ma swoją niepowtarzalną atmosferę i swoich niedoścignionych wirtuozów pędzla.
Wiele arcydzieł obrosło w legendy jak choćby nasza Czarna Madonna, „Mona Lisa” Leonarda da Vinci, czy sufit Kaplicy Sykstyńskiej pomalowany przez Michała Anioła.
Gdy zobaczyłem kilkanaście lat temu na jednej ze ścian Kunsthistorisches Museum w Wiedniu obraz Petera Bruegla „Droga na Kalwarię”, to nawet na myśl mi nie przyszło, że ktoś kiedyś wpadnie na pomysł, aby ten obraz ożywić.
Mogę śmiało powiedzieć, że polski reżyser Lech Majewski dokonał czegoś fantastycznego, podejmując się nakręcenia filmu, który jest połączeniem malarstwa, poezji, teatru i kina. Film pt.: „Młyn i krzyż” nie da się zaklasyfikować do żadnego znanego stereotypu, a nawet ryzykiem jest stwierdzenie, że jest to dokument, choć przecież dokumentuje pracę mistrza Bruegla.
Akcja dzieje się w 1564 r. Przepraszam, powinienem napisać akcje dzieją się, bo tam nie ma ani jednej fabuły, ani jednej akcji, gdyż wszystko jest w kilku wymiarach oraz dodatkowo jeszcze w wymiarze naszej wyobraźni. Atmosfera jest pełna niespodzianek od pierwszej sceny, bo cóż widzimy na ekranie na samym początku?
Widzimy obraz ponad 100 postaci w pełnej harmonii artystycznej, na którym jednak wszystko jest w ruchu i na każdym centymetrze kwadratowym coś się dzieje, a na samym szczycie skały widać fantastyczny wiatrak, jednak jeszcze nie wiemy, że ten wiatrak porusza młyn.
Potem poznajemy genezę całego obrazu, czyli po kolei poszczególne szkice, które najpierw ukazują się jako martwy, czarno-biały rysunek, by natychmiast przemienić się w żywe, kolorowe postaci i fabułę, która je łączy.
Są radości, ale są też dramaty.
Peter Bruegel przedstawił na swoim obrazie Drogę Krzyżową Chrystusa nie w Jerozolimie, ale we współczesnej mu Flandrii. Tym samym wątek cierpienia Chrystusa artysta splótł z martyrologią swoich rodaków prześladowanych z powodów politycznych i religijnych przez rządzącą tam wtedy hiszpańską inkwizycję.
Film Majewskiego jest kontynuacją idei Bruegla, który w XVI w. – za pomocą swojej twórczości – apelował o szacunek dla drugiego człowieka. Rzadko zdajemy sobie sprawę z tego jak okrutna jest obojętność. Tę obojętność gapiów widać, gdy Jezus Chrystus niesie krzyż, a także gdy młodego mężczyznę, którego skazano na okrutną śmierć przywiązano do koła na wysokim palu, by zadziobały go kruki. W jednej ze scen widzimy także okrucieństwo hiszpańskich żołdaków zakopujących żywcem młodą kobietę.
Widać również ogrom cierpienia i jak bardzo cierpią bliscy. W odróżnieniu od wielu dzieł wielu innych malarzy ostania droga Chrystusa na Kalwarię nie jest wyeksponowana w najwyższym punkcie, lecz najwyżej artysta umieścił młynarza. Czy to można uznać za bluźnierstwo? – Absolutnie nie!
Film ma głębokie przesłanie, bo łączy krzyż z młynem tak, jakby chciał nam unaocznić, że przecież jest związek między cierpieniem Jezusa Chrystusa na krzyżu, a chlebem, tym… niezwykłym chlebem.
Cała reminiscencja pracy młynarza, powstania mąki, a potem chleba i nawet handlarz chlebem, a potem matka, która ten chleb z pietyzmem dzieli między dzieci przypomniały mi moje dzieciństwo. Moja śp. babcia Paulina, która przeżyła dwie wojny światowe uczyła mnie całować chleb przed pokrojeniem i wykonywała znak krzyża, a potem odmawiała krótką modlitwę zanim zaczęła go jeść. Powiem szczerze, że mając 6, a nawet 12 czy 14 lat uważałem to za staroświeckie, ale w końcu zrozumiałem, że w szacunku do chleba kryją się znacznie większe wartości humanistyczne aniżeli sama konsumpcja.
Wracając do filmu „Młyn i krzyż” to radzę pójść do kina wypoczętym, bo ten film na pewno nie jest ani rozrywkowy ani łatwy, natomiast każdy może w nim odkryć coś osobistego. Dla mnie, ten ożywiony obraz pokazuje sens cierpienia i ukrytą ogromną wartość cierpienia. Paradoksalnie ktoś, kto nie przeżył prawdziwego cierpienia nie jest zdolny do prawdziwej radości i często nie potrafi docenić cierpienia drugiego człowieka dla nas.
Zaznaczam, że są to moje osobiste refleksje i wcale nie życzę nikomu wielkich cierpień, ale będę się upierał przy tezie, że cierpienie uszlachetnia, choć to jest bardzo niepopularna w dzisiejszych czasach prawda.
Jeszcze raz zachęcam do obejrzenia filmu „Młyn i krzyż”.
Rajmund Pollak
Slowa sa piekne, ale licza sie czyny, które ida za slowami. Mysl jest bronia, ale mysl niewypowiedziana, tylko zludzeniem. Warto posiadac odwage cywilna do wypowiadania opinii przeciwnych stereotypom i warto plynac pod prad jak pstragi