Bo tak to jest, że życzenie prawa, prawdy, ładu i sprawiedliwości, jest nieuchronnie związane z życzeniem śmierci dla tych, którzy przeciwko temu prawu, tej prawdzie i tej sprawiedliwości walczą. By zdechli.
Oto minął nam dzień beatyfikacji Ojca Świętego, a jednocześnie Święto Bożego Miłosierdzia i kiedy wielu z nas było w nastroju i podniosłym i pełnym gotowości do wybaczania, miłowania i broń Boże rzucania kamieniami, jak grom z jasnego nieba spadła na nas wiadomość, ze oto amerykańscy żołnierze zabili Osamę Bin Ladena. Ja oczywiście rozumiem sytuację z każdej strony. Przede wszystkim, wcale nie wykluczam, że jego można było już stuknąć dawno temu, tyle że dopiero dziś Obama uznał, ze ten ruch go może jakoś uratuje przed ostatecznym upadkiem, no i decyzja została podjęta. Ale już niezależnie od tych politycznych zawiłości, jest wojna z terroryzmem, Bin Laden to terrorysta główny, postać wręcz symboliczna, człowiek uważany powszechnie za tego, który zorganizował atak na World Trade Center. A zatem, ta śmierć nad nim wisiała już od dziesięciu lat. Jak to mówią niektórzy, dostał co chciał. Ja natomiast nastawiam uszu, otwieram szeroko oczy i wszystko co słyszę i widzę, to wręcz histeryczna radość z tego, że sprawiedliwości stało się zadość, że słodki jest smak zemsty… no i że zdechł. Że wreszcie zdechł!
Ale to też rozumiem. Wiem świetnie, że wśród nas jest wielu takich, którzy żyją tylko nienawiścią. Dla których słowa ‘prawo’ i ‘sprawiedliwość’ stanowią jedynie najbardziej wulgarne usprawiedliwienie dla ich nieumiejętności kochania i przebaczania. Dla ich pogardy odnośnie pierwszego przykazania Jezusa o miłości bliźniego. Wiem to, znam tych ludzi i wiem też, że sam nie jestem tu bez winy. Tyle że w momencie, gdy dręczony wyrzutami sumienia, pod wpływem napomnień ze strony tych, co kochać potrafią, i wzruszony widokiem rozmodlonych tłumów na Placu Świętego Piotra, zrozumiałem swą podłość i w geście dobrej woli nawet biskupa Pieronka potraktowałem jak bliźniego swego i siebie samego, nagle widzę, że tak zwane ‘życzenie śmierci’ tryumfuje, i to w dodatku tam, gdzie tego tryumfu dotychczas próżno było szukać.
Zaglądam do Onetu, a tam od razu tytuł: „Obudziliśmy się w bezpiecznym świecie”. I kto to tak dziwnie mówi? Przewodniczący Buzek! Czy to możliwe? Oczom nie wierzę. A dalej „Sikorski: YES THEY DID!” No nie! To nie może być. Czy to naprawdę ten Sikorski? Nie uwierzyłbym, gdyby nie ta jego szczególna angielszczyzna. „Yes the did”? To mógł być tylko Sikorski. I dalej Sikorski: „Bin Laden to największy zbir stulecia”. Ja rozumiem, że od Stalina i Hitlera większy. Ale i od Kaczyńskiego? Skąd ta nienawiść? Doprawdy, tego już nie pojmuję. Po ministrze Sikorskim przychodzi jakiś Tyszkiewicz – jak się okazuje, nie z PISSSSSSSSS-u, tylko z Platformy Obywatelskiej – i ogłasza, że on „zwyczajnie i po ludzku z tego co się stało się cieszy”. Cieszy się, że umarł człowiek? No naprawdę! Brakuje słów.
Wchodzę na Wirtualną Polskę, a tu mnie od razu ustawia wielki tytuł: „Wyszli na ulicę świętować jego śmierć”. I to, jak się okazuje, wyszli nie w Krakowie, Warszawie i Poznaniu, ale w samej Ameryce. Są nawet zdjęcia. Prawdziwy entuzjazm. I któż to tak się cieszy? Czy to możliwe, że akurat w Ameryce przebywa posel Macierewicz z minister Fotygą i to oni urządzają te demonstracje tryumfującej nienawiści? Chyba jednak nie. To prawdziwi Amerykanie się tak cieszą. To oni demonstrują ów ‘death wish’. Ja rozumiem, że Amerykanie są głupi i podli. Mają te swoje Hollywood, obżerają się hamburgerami i nawet nie wiedzą, co to znaczy „bigosować”. No ale już bez przesady. Jak można się cieszyć, że umarł człowiek? Aż mnie dreszcz przechodzi po plecach, kiedy pomyślę, że oni mogli się o tę śmierć modlić.
Ktoś mi powie, żebym przestał głupio ironizować, bo to co piszę, to czysta demagogia. Że Bin Laden stanowił zagrożenie dla świata, przez jego aktywność codziennie ginęli niewinni ludzie, że on był jak odbezpieczony granat. Że jego trzeba było zabić. Po to, by świat stal się bezpieczniejszy. I to właśnie to ma na myśli przewodniczący Buzek, kiedy z takim rozrzewnieniem wspomina swój dzisiejszy ranek, kiedy się budził i do pierwszej kawy dostał tę dobrą nowinę. A ja sobie myślę, że wcale nie. Przez to że Osama Bin Laden został zabity, świat w żaden sposób nie jest bezpieczniejszy. Niewykluczone że jest wręcz przeciwnie. Jest bardzo możliwe, że dopiero teraz całe setki najbardziej zaczadzonych nienawiścią Arabów pokażą, na co ich stać. Przez ostatnie lata zresztą, to chyba jednak nie Bin Laden, ale właśnie oni – całe tabuny drobnych terrorsytow, uzbrojonych w noże, karabiny i bomby, pustoszyły nasz świat. Nie ma takiej możliwości, żeby ci wszyscy Amerykanie szalejący z radości na wieść o tej śmierci, ale też i minister Sikorski i przewodniczący Buzek i ten jakiś Tyszkiewicz się tak cieszyli, bo poczuli się bezpieczniejsi. Powodów tej radości może być wiele, ale z całą pewnością nie to, że oni wszyscy poczuli się bezpieczniej. I oczywiście też nie to, że, jak dziś pierniczy Radek Sikorski, Bin Laden był najgorszy. Bo to jest oczywista brednia. I akurat ten cymbał musi to wiedzieć bardzo dobrze.
"Gdy tylko zobaczysz, ze znalazles sie po stronie wiekszosci, stan i pomysl przez chwile" - Samuel Langhorne Clemens"