Przez ponad dwadzieścia lat daliśmy sobie wmawiać, że wyroków sądowych się nie komentuje. To oczywista bzdura, bo prawo do krytyki w żadnym demokratycznym kraju nie jest ograniczone tak, aby jedna z trzech władz była od niej wolna. Gorzej, że wobec praktycznie nieistniejącego w Polsce tzw. reportażu sądowego tematyka prawna jest poruszana często w sposób dyletancki.
Czytam tekst „Sędziowanie zamiast sądzenia” red. Cezarego Gmyza (DO RZECZY, nr 28 z 5-11 sierpnia 2013) i tak sobie myślę, skąd zasłużony skądinąd dziennikarz czerpie swoje rewelacyjne tezy?
Ale po kolei:
1.
Teza pierwsza: po reformie kodeksu postępowania karnego może dojść do masowego uniewinniania oskarżonych. W tej chwili bowiem uniewinnienie dotyczy mniej niż 2% oskarżonych, po reformie może to być nawet kilkadziesiąt procent.
Przyznam, że aż mnie zatkało.
„ …Siedemdziesiąt pięć tysięcy. Do tylu pomyłek może dochodzić co roku na polskich wokandach. Nikt tego głośno nie mówi, a w statystykach Ministerstwa Sprawiedliwości nie ma rubryki „pomyłki”. Resort zauważa tylko te przypadki, w których osobom niesłusznie zatrzymanym, aresztowanym lub skazanym uda się wywalczyć odszkodowanie (za zarobki utracone w czasie odsiadki) lub zadośćuczynienie (za cierpienie moralne). Do oficjalnych rubryk trafiają więc wyłącznie ci, którzy szczęśliwie doczekali uznania roszczeń.”
http://www.przekroj.pl/artykul/823120.html
Sądy karne rok w rok wydają około 450.000 wyroków. 75 z 450 to prawie 17 %.
Dodajmy do tego już obecne 2% i będzie jakieś 20% niewinnych.
Tymczasem w żargonie prawniczym na zachód od Odry przyjął się nowy termin – uniewinnienie po polsku, czyli skazanie na karę więzienia w zawieszeniu. W Europie, starej Europie, żaden prokurator nie zdecydowałby się w takich sprawach nawet na przedstawienie zarzutu. Ba, umorzenie nastąpiłoby jeszcze na komisariacie.
Trzeba jednak pamiętać, że te 420.000 wyroków wolnościowych (30.000 zostaje skazanych na więzienie) to spory zastrzyk kasy dla państwa. Niech tylko średnia grzywna wyniesie 2000 zł – to dodatkowy dochód dla budżetu w wysokości 840.000.000,- zł.
Rocznie.
I to bez większych nakładów, bo przecież pensja sędziego nie zależy od ilości rozpoznanych przez niego spraw.
Co najwyżej wrośnie zużycie papieru i tuszu do drukarek.
2.
Teza druga:
Do tej pory celem procesu było ustalenie tego, jak było naprawdę. Zadanie to spoczywa na sędziach, którzy zadając pytania pokrzywdzonym, świadkom i oskarżonym, ustalają przebieg i okoliczności zdarzenia.
Naprawdę jest tak, że oskarżony, niczym w średniowiecznym sądzie, spotyka na sali dwóch prokuratorów, różniących się jedynie obszyciem togi:
Sami sędziowie twierdzą, że często angażują się w ratowanie aktu oskarżenia – mówi v-ce minister sprawiedliwości dr hab. Michał Królikowski.
3.
Kolejna teza:
Procesy prowadzone według nowej procedury będą bardziej widowiskowe, amerykańskie. Jednak na show się skończy. Projekt nie przewiduje wprowadzenia ławy przysięgłych(…).
A niby dla kogo to show będzie „odgrywane”, panie Gmyz?
Przecież sale w polskich sądach świecą pustkami.
Ba, często jest nawet tak, że dla publiczności miejsca już nie ma.
Sam przed kilku laty uczestniczyłem w rozprawie, gdzie dla publiczności były przewidziane dwa miejsca.
Dwa!
Poza tym na sali była obecna sędzia, protokolantka, dwóch oskarżonych, ich adwokaci (3), prokurator oraz oskarżyciel posiłkowy wraz ze swoim adwokatem.
Wszyscy w takiej odległości, że mogliby sobie ręce podać.
Moja obecność, jako widza, budziła wyraźną niechęć pani sędzi oraz prokuratora.
Inni byli tylko zaciekawieni…
4.
Teza czwarta:
Prokuratorzy prowadzący (…) sprawy gromadzą materiał w kilkuset tomach akt. Sąd się z nimi zapoznaje i dopiero potem toczy się rozprawa. To ma ulec zmianie.
Panie Gmyz….
Art. 45 Konstytucji, gwarantuje „każdej osobie prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd.”
Co to znaczy jawne rozpatrzenie? Ano to, że wyrok może być oparty na dowodach przeprowadzonych bądź ujawnionych w trakcie rozprawy.
Tymczasem wedle pana redaktora sąd naprzód zapoznaje się z materiałem prokuratorskim, a kiedy ma już odpowiednio ugruntowany pogląd na sprawę, przystępuje do sądzenia.
Nie przeczę, ze to tak wygląda w wielu wypadkach.
Ale ze sprawiedliwością ma raczej niewiele wspólnego…
5.
Teza piąta, najbardziej ucieszna:
Taktyka przedawnienia jest jedną z ulubionych sztuczek adwokackich.
Tymczasem cytowany już wyżej art. 45 Konstytucji gwarantuje rozpatrzenie sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki.
Same zaś terminy przedawnienia są takie, że życia nie starczy w wielu wypadkach, by uciec w ten sposób przed Temidą.
I tak przestępstwa, zagrożone karą pozbawienia wolności przekraczającą 5 lat przedawniają się po 15 latach. Tutaj właśnie mamy do czynienia z wielkimi aferami, gdy ze względu na wartość w grę wchodzi surowsza odpowiedzialność karna.
Jedna uwaga – jeśli przed upływem tego czasu wszczęto postępowanie przeciw konkretnej osobie, to termin przedawnienia wydłuża się o kolejne 10 lat.
Razem ćwierć wieku.
To za mało, żeby kogoś skazać, panie Gmyz?
Ba, nawet zwykła kradzież, może być osądzona po 20 latach od jej popełnienia.
Gdyby pan G. ukradł rower jako 19 latek mógłby iść do więzienia za ten czyn w wieku lat 39.
6.
Czego jednak red. Gryz nie zauważył?
Ano największego niebezpieczeństwa, jakie dla przeciętnego obywatela niesie nowelizacja.
Otóż dalej stowarzyszenia nie będą miały prawa głosu w rozprawach, a ich udział będzie zależał od kaprysu sędziego.
To krok jawnie wymierzony przeciw społeczeństwu obywatelskiemu.
Proceduralnie zaś kontradyktoryjność procesowa może (i pewnie tak będzie) oznaczać… ułatwienie zadania prokuratorom.
Dzisiaj, by kogoś skazać, sędzia musi zachowywać pozór prawdy obiektywnej.
Jutro, gdy nowelizacja wejdzie w życie, formuła będzie o wiele łatwiejsza.
Sąd nie dał wiary….
Oskarżony nie udowodnił…
Każdy, kto tylko otarł się o sąd, wie, że takie formułki, odmieniane przez przypadki, bywają często jedynym argumentem świadczącym przeciw oskarżonemu.
Bo sąd zwykle nie daje wiary świadkom obrony.
Bo sąd, co czasem też się zdarza, potrafi w uzasadnieniu wytknąć oskarżonemu zmienianie wyjaśnień (mataczenie?), choć ten konsekwentnie odmawiał tychże od początku.
Jeszcze na komisariacie.
W jaki sposób będzie można skutecznie apelować, skoro zdaniem sądu oskarżony nie wykazał błędów prokuratorowi?
Zamiast walki na argumenty wejdziemy już całkowicie na grunt swobodnej oceny materiału dowodowego.
Co w końcu doprowadzi do ustanowienia zasady domniemania winy.
Tego musimy się bać.
Kontradyktoryjność procesu przy obecnym stanie wymiaru sprawiedliwości będzie jeszcze większą farsą od tej, jaka odbywa się za drzwiami wielu sal sądowych w Polsce.
Tych, gdzie jedynym świadkiem procesu jest protokolant.
I oskarżony, ale jemu przecież się nie wierzy.
8/9. 08 2013