„Jest takie miejsce u zbiegu dróg,
Gdzie się spotyka z zachodem wschód…
Nasz pępek świata,
Nasz biedny raj…
Jest takie miejsce,
Taki kraj…”
Nasz Dziennik, Wielki Czwartek, 21 kwietnia 2011, Nr 93 (4024)
"Rosyjskim kłamstwom mówimy: "Nie""
„Naprzeciw Pałacu Prezydenckiego stoi biały przenośny namiot. Jest znakiem rozpoznawczym protestu zorganizowanego przez Stowarzyszenie Solidarni 2010, na czele z reżyser Ewą Stankiewicz. Pomimo przemocy użytej wobec protestujących, akcja zakończy się dopiero wtedy, gdy zostaną spełnione postulaty wypisane na transparentach i wykrzyczane w pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej przez tysiące Polaków niegodzących się na sposób prowadzenia smoleńskiego śledztwa i postawę polskiego rządu.
Co kilka metrów na Krakowskim Przedmieściu można spotkać spacerujących parami strażników miejskich lub policjantów. Im bliżej Pałacu Prezydenckiego, tym więcej patroli. Pracownicy firmy zajmującej się oczyszczaniem miasta pieczołowicie myją fragment chodnika. Wokół namiotu Stowarzyszenia Solidarni 2010 zebrało się kilkadziesiąt żywo dyskutujących ludzi. Wyczuwa się atmosferę zwiększonej gotowości. Ale zacznijmy od początku.
Brutalna pacyfikacja
Kiedy zakończyły się uroczyste obchody pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej i służby porządkowe przystąpiły do usuwania wszelkich śladów obecności na Krakowskim Przedmieściu kilkudziesięciotysięcznego tłumu, oddającego hołd ofiarom katastrofy z 10 kwietnia 2010 r., po drugiej stronie ulicy przed Pałacem Prezydenckim pozostał biały namiot ustawiony przez członków Stowarzyszenia Solidarni 2010. Na jego ścianach zawisły postulaty. Główny z nich to żądanie dymisji premiera Donalda Tuska i jego ministrów: Tomasza Arabskiego, Radosława Sikorskiego, Bogdana Klicha oraz Jerzego Millera – za zdradę interesów państwa. – Polska, oddając śledztwo w ręce Rosjan, straciła suwerenność. Za to Donald Tusk powinien stanąć przed Trybunałem Stanu! – mówiła do tłoczących się wokół namiotu dziennikarzy Ewa Stankiewicz. Na liście znalazły się również postulaty utworzenia międzynarodowej komisji do zbadania przyczyn katastrofy, natychmiastowej ekshumacji ofiar katastrofy oraz ujawnienia zdjęć satelitarnych miejsca, gdzie rozbił się rządowy samolot Tu-154M. Na namiocie zawisł również napis w języku angielskim: "We say no to Russian lies" czyli: "Rosyjskim kłamstwom mówimy: "Nie"". Szybko okazało się jednak, że namiot, na którym powieszono biało-czerwone flagi, a także grupa w większości młodych, rozmawiających z mediami i przechodniami ludzi, stały się solą w oku rządzącym. W poniedziałek po południu namiot zostaje szczelnie otoczony kordonem straży miejskiej. Strażnicy zaczynają szarpać osoby znajdujące się w namiocie i obok niego. Przystępują do usuwania namiotu. Nie pozwalają nawet zabrać znajdujących się w środku rzeczy. Dziennikarza "Gazety Polskiej" Michała Stróżyka, który nie chce wyjść na zewnątrz, brutalnie powalają na ziemię i zakuwają w kajdanki. Ten sam los spotyka dwie inne osoby ze Stowarzyszenia Solidarni 2010. – Poczułem na własnej skórze, że żądanie prawdy o Smoleńsku boli – powie później Stróżyk, który poturbowany przez straż miejską z obrażeniami kręgosłupa, wstrząsem mózgu i wybitym zębem trafia do szpitala.
Wędrujący namiot
Dzień później na miejscu rozebranego namiotu znów stoją protestujący. Tym razem, aby nie dać straży miejskiej pretekstu do usunięcia ich siłą sprzed Pałacu Prezydenckiego, namiot trzymają w rękach. Zbierają podpisy osób popierających ich postulaty. Rozdawane są również ulotki informacyjne oraz żółte tulipany, do których przyczepiono biało-czerwoną szachownicę.
Do akcji przyłączają się przechodnie. Paradoksalnie pozbawienie uczestników protestu możliwości postawienia namiotu na ziemi i zmuszenie ich do trzymania go w rękach powoduje, że akcja staje się jeszcze bardziej popularna. Osoby trzymające namiot czują, że w ten sposób aktywnie wyrażają sprzeciw wobec tego, co się dzieje w Polsce. W ten sposób, na przekór trudnościom, stoi on codziennie od 7.00 do 22.00.
Bożena Miazga, zatrudniona w służbie zdrowia, przed południem pracuje, więc zdecydowała, że do akcji będzie się włączała popołudniami. Twierdzi, że namiot nie jest ciężki. – Dziś jestem pierwszy raz, ale będę starała się tutaj przychodzić w miarę sił i możliwości – deklaruje. Ewa Sawicka, sekretarka, która już od kilku dni bierze udział w akcji, twierdzi, że nie ma żadnych stałych dyżurów. – Ludzie po prostu przychodzą i stoją tak długo, jak mogą – mówi. Przekonuje, że warto tu przyjść, chociażby po to, żeby podyskutować lub spotkać ludzi podobnie myślących. Jednym z trzymających namiot jest również Maciej Eliasz Grubiński, student Politechniki Warszawskiej oraz instruktor Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. – Dlaczego tu jestem? Bo dostrzegam powagę tego, co się wydarzyło i co się dzieje w naszym państwie. Nie zgadzam się również z tym, jak traktuje się tych, którzy tutaj protestują – mówi, przywołując poniedziałkową akcję usuwania namiotu i brutalność miejskich strażników. – Jesteśmy tutaj, żeby rozmawiać nie tylko z tymi, którzy się z nami zgadzają, ale przede wszystkim z ludźmi o odmiennych poglądach – podkreśla.
Nie aktor, uczestnik Powstania
Do uczestników akcji podchodzi starsza kobieta. Nie ma już na tyle siły, żeby trzymać namiot, ale przynosi upieczone przez siebie ciasto. Jeszcze inna częstuje truskawkami. Starszy mężczyzna deklarujący, że walczył w Powstaniu Warszawskim, wręcza protestującym bochenek chleba. To bardzo wymowne i chwytające za serce gesty. W głowie powstaje myśl: "Dlaczego ludzie, którzy kilkadziesiąt lat temu nie wahali się ryzykować życia w obronie Ojczyzny, dziś znów czują, że muszą się zaangażować?". Kiedy przed Pałacem Prezydenckim stał krzyż, przychodzili się modlić, teraz dbają, żeby protestujący nie byli głodni. Podczas sobotniej konferencji prasowej Solidarnych 2010 do protestujących podchodzi siwy, sędziwy mężczyzna. – Chciałbym państwu przekazać wyrazy mojego najgłębszego szacunku za waszą postawę – mówi. – Jako człowiek starszego pokolenia… – I nie aktor? – żartuje ktoś. – Nie aktor. Jestem dumny, że są tacy spadkobiercy w walce o wolną i niepodległą Polskę. – A kim pan jest? – pyta jeden z dziennikarzy. – Jestem historykiem, synem legionisty i uczestnikiem Powstania Warszawskiego tu, na Starówce, wiernym tradycjom chrześcijańskim i niepodległościowym – odpowiada. Wzruszająca scena, której nie pokażą media.
Wiele osób się zatrzymuje. Czytają postulaty. Dyskutują. Przybywa również podpisów. U jednych akcja wzbudza ciekawość, inni przechodzą, obojętnie wzruszając ramionami. Niestety nie brakuje też zachowań, które ciężko uznać za cywilizowane. Jadący ulicą w kierunku placu Zamkowego rowerzysta zjeżdża na lewą stronę jezdni i pluje na ścianę namiotu. Ktoś inny krzyczy: "Naziści!". Innym razem jakiś "młody wykształcony z dużego miasta" rzuca papierową kulką w przemawiającą przez megafon Ewę Stankiewicz. Ta zaprasza go do dyskusji. Młody mężczyzna bardzo szybko traci rezon. Okazana przez niego przed chwilą pogarda i ignorancja zostają skonfrontowane z szacunkiem i racjonalnymi argumentami ze strony Stankiewicz. Nie potrafi podjąć dyskusji, odsuwa mikrofon, ma kłopot z odpowiedzią na pytanie, kto w Polsce odpowiada za bezpieczeństwo prezydenta. W końcu dostaje tulipana i zmieszany odchodzi. Parę kroków dalej wyrzuca go ze złością.
Opowieść Krakowskiego Przedmieścia
Kilka dni temu prezydent Bronisław Komorowski w jednym ze swoich telewizyjnych wywiadów określił inicjatywę przed Pałacem Prezydenckim "namiotem pełnym nienawiści". Do tych słów przedstawiciele protestujących odnieśli się podczas sobotniej konferencji prasowej. Przedstawili zdjęcia z likwidacji pierwszego namiotu przez straż miejską. Widać na nich najpierw brutalnie zatrzymanego przez strażników, a potem leżącego w szpitalu w kołnierzu ortopedycznym i z poobijaną twarzą Michała Stróżyka. Całość opatrzona jest komentarzem: "Tak wygląda "wolność słowa" w Polsce". – Apelujemy do pana prezydenta, aby zaprzestał używania języka inwektyw, a zaczął używać języka argumentów. To jest namiot nadziei na normalną, wolną i demokratyczną Polskę – mówiła Ewa Stankiewicz w szóstym dniu protestu. Zwróciła uwagę, że określanie namiotu jako "pełnego nienawiści" nie tylko mija się z prawdą, ale także naraża na niebezpieczeństwo życie i zdrowie uczestników, czego dowodem jest chociażby pobity dziennikarz. Przypomniała również skutki poprzedniej wypowiedzi Bronisława Komorowskiego na temat krzyża na Krakowskim Przedmieściu. – Ta wypowiedź doprowadziła do eskalacji konfliktu, a ludzie, którzy modlili się przed krzyżem, byli narażeni na znęcanie się ze strony różnych bojówek. Przedstawiając zgromadzonym dziennikarzom swoje postulaty, reprezentanci Solidarnych 2010 zaprzeczyli, jakoby były one zbyt radykalne. – To walka o normalne państwo – podkreślali.
Dziennikarz Jan Pospieszalski zwraca uwagę, że Krakowskie Przedmieście w ciągu dziejów było świadkiem wielu ważnych wydarzeń, które zmieniły losy Polski. – I ta historia toczy się tu w dalszym ciągu. Krakowskie Przedmieście opowiada swoją nową opowieść – mówi. Jego zdaniem, ludzie zaczynają dostrzegać, że rzeczywistość jest inna, niż ją przedstawiają "establishmentowe" media, a co za tym idzie, zmieniają swoje podejście do ludzi protestujących przed Pałacem Prezydenckim.
– Minął rok od czasu katastrofy i nic nie wyjaśniono. Skompromitowano i upokorzono Polskę wielokrotnie, ostatnio potajemnie zamieniając tablicę zamontowaną przez Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010. Ludzie to widzą i sądzę, że to ma wpływ na ich postawę. Są zainteresowani tym, co się tutaj dzieje i nawet jeżeli nie w pełni akceptują naszą inicjatywę, to przynajmniej okazują jej pewną życzliwą tolerancję – zauważa.
Na pytanie, czy nie za wcześnie na taką formę protestu i takie postulaty, Ewa Stankiewicz odpowiada, że "tu nie chodzi o zastanawianie się nad tym, czy jest za wcześnie, czy za późno". – Owszem, jest za późno o cały rok. Dymisja osób, o których mowa w naszych postulatach, powinna była nastąpić dzień po katastrofie – mówi.
Protestujący zgromadzeni przy namiocie Solidarnych 2010 twierdzą, że nie można już dłużej czekać. Deklarują, że bez względu na to, jak długo będzie trwała prowadzona przez nich akcja, musi się zakończyć odsunięciem od władzy ludzi odpowiedzialnych za oddanie śledztwa w ręce Rosjan i bezczeszczenie pamięci o ofiarach katastrofy. – Oni powinni zniknąć ze sceny politycznej – podkreślają.
Bogusław Rąpała”
Pozostałe artykuły dostępne na portalu NaszDziennik.pl