Bez kategorii
Like

O naśladowaniu wielkich

20/04/2011
392 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
no-cover

Najbardziej wstydliwą częścią duszy wychowanków Polski Ludowej jest szczera chęć naśladowania wielkich, wybitnych ludzi.

0


Najbardziej wstydliwą częścią duszy wychowanków Polski Ludowej jest szczera chęć naśladowania wielkich, wybitnych ludzi. Jest to sprzęgnięte z nieustającą myślą o awansie, czy jak kto woli o sukcesie, a jedno i drugie dziedziczy się z pokolenia na pokolenie. Czegóż może chcieć potomek kacyka przywiezionego na ruskim czołgu i zainstalowanego po wojnie w jakimś ważnym urzędzie? Dwóch jedynie rzeczy – może pragnąć zdobyć sławę jako wielki artysta – reżyser filmowy lub aktor – bądź może pragnąć być dziedzicem, panem dusz chłopskich, żyjącym w stylizowanym na niewiadomo co dworku lub pałacyku. Jeśli jeden z drugim nie hołubi w duszy takich pragnień to na pewno mieszka już dawno za granicą i udaje biznesmena.

 
Schemat ten nie zmienia się od roku 1945, zmieniają się tylko cele i nazewnictwo. Już, już chwilę po zniszczeniu resztek Najjaśniejszej, jej niszczyciele zaczęli przymierzać porwane żupany, fulary wiązać na szyi i gadać tak jakoś z ą i ę bardzo wyraźnym, żeby było jasne iż oni tutaj właśnie, panie dzieju, żywymi są kontynuatorami tradycji. Tak zwany aparat bardzo szybko zorientował się, jak praktycznym i potrzebnym urządzeniem w jego rękach mogą być takie pajace i podsypał im trochę grosza, oraz stworzył tak zwane szanse. Oni je oczywiście wykorzystali i w ten sposób powstała kultura Polski Ludowej która jest dla wielomilionowej rzeszy Polaków dziś, jedynym punktem odniesienia. Jedyną realną wartością związaną z tradycją. I chyba nic się z tym zrobić nie da. To znaczy ja spróbuję, ale trochę to potrwa i sukces jest mocno niepewny.
 
Cechą istotną powyższych komplikacji i nędzy jest pretensjonalność. Pretensjonalność czyli nieuzasadnione używanie słów i gestów w oderwaniu od ich pierwotnego znaczenia i funkcji, pretensjonalność czyli hołdowanie fałszywym wyobrażeniom o tradycji, które w dodatku stawia się wyżej niż nic nie mającą z tradycją wspólnego młodzieńczą żywiołowość i świeżość. Pretensjonalność czyli chęć zwrócenia na siebie uwagi za wszelką cenę oraz podkreślenia swojego znaczenia za pomocą wyżej wspomnianych słów i gestów. Po tym właśnie odróżnia się prawdę od nieprawdy.
 
Opowiedziała mi wczoraj Ciemna Blondynka o księżnie Renacie Sapieżynie, która mieszka gdzieś nad morzem, w pobliżu Hastings, gdzie pochowany jest Sergiusz Piasecki, księżna mimo iż wiele już wiosen minęło odkąd wyjechała z Polski, mówi po polsku i myśli tak jak myślało się dawniej w tym zapomnianym świecie, do którego się tu wszyscy ciągle odnosimy. Księżna ma kilka pasji, które odróżniają ją od innych i czynią postacią prawdziwą nie mającą niestety naśladowców wśród rozmaitych farbowanych lisic sadzących się na arystokrację. Księżna pomaga sierotom i jeździ do zakładów karnych by pocieszać więźniów. I można się oczywiście z tego śmiać, ale tylko do chwili kiedy prześmiewca sam nie znajdzie się za kratkami. Wspomniany tu dziś Sergiusz Piasecki, człowiek przez życie doświadczony naprawdę i naprawdę wielki, na pewno nie śmiałby się z księżnej i jej posłannictwa. Tak właśnie wygląda prawda.
 
Księżna – co ważne – jeśli już używa swojego tytułu – w co szczerze wątpię, ale nie wiem tego na pewno – nie pisze go z pewnością przez X. To także  istotna cecha pozwalająca odróżnić pretensjonalność od prawdy.
 
Zostawmy jednak arystokratów, dziedziców i koligacje. Przejdźmy do artystów. Powiedział mi wczoraj Kamiuszek, że w Moskwie organizują festiwal filmów polskich. Nie europejskich, ale polskich. Po to by utulić w żalu odrzuconych przez naród w kraju reżyserów, aktorów i scenarzystów. Oni oczywiście dostaną tam jakieś nagrody i będą musieli się jakoś za to odwdzięczyć. Fikcja bowiem tego festiwalu jest zbyt jawna by traktować go inaczej niż jako jurgielt.
 
Świadczy to jak najgorzej o tych naszych artystach, którzy nie mają już po prostu nigdzie startu i fakt iż Monica Belucci zagra u Wajdy jak podały dziś portale nie ma tu żadnego znaczenia. Świadczy to jednak również słabo o organizatorach. Wierzą oni bowiem – tak to wynika z idei owej imprezy – że ci nasi artyści mają jakiś realny wpływ na opinie i nastroje w Polsce. Inaczej wręczanie im nagród i płacenie pieniędzy nie miałoby sensu. Po co. Jest jeszcze oczywiście inna funkcja, chęć pokazania – tylko komu, samemu sobie chyba – że grono tam zebrane to wszechświatowy sznyt i creme de la creme. Nie wiem kto pojechał na ten festiwal, ale niech tam im Bóg da zdrowie.
 
Nigdy chyba wcześniej, nawet za najczerwieńszej komuny, nie było tak jawnego rozbratania pomiędzy tymi całymi artystycznymi elitami a widzem i czytelnikiem, czyli tak zwanym odbiorcą lub jak kto woli narodem. Dawniej bowiem władza miała narzucony przymus kochania ludu, pozostawało to w sferze deklaracji jedynie, ale było zadekretowane. Dziś zadekretowane jest co innego – pogarda dla czytelnika, widza itd., O ile ten nie wyraża natychmiastowego zachwytu na widok pana artysty lub pani artystki. Miałkość tego wszystkiego jest porażająca. I widząc to wracam myślą do dwóch stałych motywów peerelowskich nowomowy – do awansu społecznego i doganiania światowej czołówki. Do tej chęci, by wyrwać się wreszcie, by wyjechać, by być lepszym. Tylko gdzie wyjechać? Jak to gdzie? Toż już Czechow pisał przecież – do Moskwy, do Moskwy, do Moskwy…
 
Taki jest niestety kierunek wektora, w który uzbroiła się władza w roku 1945 i on się jak widać nie zmienił przez ostatnie 20 lat tak zwanej niepodległości. Strzałka ciągle jest skierowana na wschód, a kłamstwo nadal jest kłamstwem. I niech sobie Młynarski Wojciech wyśpiewuje swoje pouczające ballady, o tym że lud prosty nie rozumie wolności, bo ona jest dlań za trudna ponieważ wymaga zbyt wiele odpowiedzialności. Niech sobie wyśpiewuje i czyni wiarygodnym to oszustwo, którego był udziałowcem. Ja mam do zaproponowania coś innego. Coś co wcale nie jest trudne i nie wymaga wydatków na bilety do Moskwy. Coś czego uosobieniem jest księżna Renata Sapieżyna i jej więźniowie, a jeśli ktoś uważa, że to nie dla niego to mam inny przykład.
 
Często przypominam tutaj serię książek autorstwa Andre Perruchot, opiewających życie sławnych malarzy doby II cesarstwa i późniejszej republiki (nie wiem której, numery mi się mylą). Najlepsza, prócz Renoire’a jest biografia Touloluse-Lautrec’a nie ze względu na niego samego bynajmniej, ale na jego ojca, który w opinii autora, w opinii wielbicieli twórczości syna, w opinii krytyków, w opinii Francji i w ogóle wszystkich był po prostu świrem, nie rozumiejącym prawdziwej wielkości i prawdziwej sztuki. Kiedy umierał jego karłowaty syn, malarz, syfilityk i bywalec kabaretów, on sam, hrabia Toulouse-Lautrec polował w donżonie na sowy. Płoszył je krzykiem i strzelał z dubeltówki kiedy przelatywały w smudze księżycowego światła padającego przez małe okienko.
 
Groza tej sceny ścina krew w żyłach, ale jest to prawdziwa charakterystyka człowieka i lepsze to niż 500 organizowanych w Moskwie festiwali, na których Olbrychski z Brylską piją szampana udając, że Kmicic i Drohojowska to ich poprzednie wcielenia. To wcale nie jest prawda. Możecie mi wierzyć.
0

coryllus

swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy

510 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758