Jeszcze tylko idiotyczne kazanie Księdza Proboszcza, które przypomina bełkot pierwszego sekretarz KC podczas zjazdu PZPR. Kilkanaście wyrazów łączonych w różnej kolejności, z którego zupełnie nic nie wynika.
Byłem wczoraj w kościele. Nie był to oczywiście z mojej strony żaden wyczyn, aby zdecydować się pójść na Mszę Świętą, choć musze przyznać, że nie wytrzymałem i nie dotrwałem do końca.
Dlaczego? Zaraz wyjaśnię.
Otóż teren przykościelny jest ogrodzony murem. W środku znajduje się budynek kościoła na dość wysokim fundamencie, do którego prowadzą szeroki schody, budynek katechetyczny z mieszkaniami dla księży oraz dość duży teren wyłożony kostką betonową. Sam budynek kościoła przypomina z zewnątrz magazyn na odpady nuklearne, do którego prowadza schody wielkością i ilością stopni konkurujące z największymi galami Oskarowymi…
No cóż, nie każdy proboszcz ma architektoniczny smak.
W każdym razie przed kaplicą jest miejsce dość duży teren o utwardzonej nawierzchni. Rzecz nie do wytrzymania dla prymitywów z podwarszawskiej wiochy. Dlaczego użyłem właśnie takiego określenia? Ano dlatego, że jest to pewien „gatunek ludzi” o dość prymitywnej mentalności, w dość znaczny sposób odbiegającej od „miastowej” czy „wiejskiej”. W mieście kierowcy wszędzie wjechaliby swoimi samochodami, nawet do ubikacji gdyby było można, ale są miejsca, w których opanowują swoje zapędy. Jest to właśnie teren kościoła i miejsce dla inwalidów przy hipermarketach czy budynkach użyteczności publicznej. Na wsi są podobne granice, które określają przyzwoitość człowieka. A więc nie wjeżdża się fura z końmi na teren kościoła. Nie chodzi o plebanię czy ogólnie pojęty teren kościelny, ale o plac przed samą świątynią. Tam się po prostu nie wjeżdża furmankami, samochodami czy innymi maszynami rolniczymi. Tak po prostu z szacunku. Podobnie, jeżeli chodzi o rozrywkowe zachowanie czy palenie papierosów. Istnieje granica po przekroczeniu, której ludzie na wsi czy w mieście poważnieją idąc do kościoła.
Inaczej jest, jeżeli chodzi o ludzi z „podzamcza”, czyli ludność pochodzenia chłopo-robotniczego mieszkającej w okolicach wielkich miast. Jest o zupełnie odmienny gatunek ludzi. Nie są ani mieszkańcami miasta z charakterystycznymi przywarami „miastowych”, ani też mieszkańcami wsi, których rytm życia wyznacza ciężka fizyczna praca. Tak, więc nie wiadomo, kto to jest, „ni pies ni wydra, cos na kształt świdra”. Żeby było jasne, o co mi chodzi: nie pisze tutaj o ludziach, którzy mieszkają niedaleko miasta, bo nie chodzi tutaj o adres zameldowania, ale o mentalność z pogranicza wsi i miasta.
Otóż właśnie w parafii, do której jestem „przypisany” większość ludzi to właśnie takie chłopo-robotnicze towarzystwo.
Gdy zbliża się godzina niedzielnej Mszy Świętej (zwłaszcza mszy dla dzieci) zaczyna się rodzaj prymitywnego niedzielnego cyrku. Zajeżdża to bogate biedactwo furami typu Audi, Mercedes, Volkswagen, BMW pod sam budynek kościoła parkując dosłownie na całym placu przed kościołem. Normalni ludzie, czyli mieszkańcy miasta parkują przy ulicy biegnącej niedaleko terenu parafii. Natomiast bogate biedactwo jak w amerykańskim kinie dla zmotoryzowanych, wjechałoby dosłownie pod sam ołtarz. Niestety wysokie schody przeszkadzają…, więc tłumnie stają przed. Rzecz nie do pomyślenia w mieście i na wsi, a na „podzamczu” wyznacznik statusu społecznego: niemiecka fura i chamskie parkowanie na dziedzińcu. Nie wiem, czy państwo zauważyli, ale dokładnie takie samo buractwo parkuje na miejscach dla inwalidów przed urzędami i hipermarketami. Proszę się przyjrzeć, jakie fury zajmują te miejsca…
Towarzystwo tłumnie wysiada ze swych „niemiaszków” i zaczyna się następny cyrk. Kobiety z podzamcza przypominają makijażem i ubiorem prostytutki z Rumunii stojące przy polskich drogach. Najnowsza „moda” jest grana na całego, a więc:
– dziwkarskie rajstopy czy pończochy kabaretki ze szwem, lub inne sylwestrowe klimaty
– białe kozaczki albo szpile na 15 cm obcasie
– sylwestrowy makijaż
– opalenizna a’la skórzana torebka
– cekiny, błyszczki itp.
Właściciele tych panienek i furek, to goście z charakterystycznymi za długimi płaszczami, garniturami w niespotykanych kolorach i strzyżeni jak US Marines lub o wyglądzie niemieckich gwiazd porno lat 70-tych. Towarzystwo drze mordy, szuka fajek w autach, zapalniczek, telefonów komórkowych, zabawek dla swych dzieci, no i oczywiście szczytem kultury jest, aby podczas Mszy Świętej przynajmniej raz otworzyć „z pilota” drzwi do swego niemiaszka, żeby wszyscy usłyszeli charakterystyczne piknięcia alarmu. W czasie kazania albo czytania Ewangelii – to największy bajer. Gdy już mamy poza sobą wstępne przygotowania do przezywania mszy przez ludzi podzamcza, głos zabierają ich dzieci. To drace mordy bachory równie prymitywne jak ich rodzice. Gdy stoi się przed kościołem na zewnątrz, nie słuchać własnych myśli. Dzieci dra się na siebie, rodzice na dzieci, dzieci latają wszędzie drąc się na wszystkich mając w rękach zabawki typu pistolety, samochody, laleczki itp. Odrębnym zajęciem tej dzieciarni jest psucie wszystkiego, co się da, przy zupełnym spokoju rodziców przerywanym od czasu do czasy darciem mordy na dzieci czy odbieraniem telefonów komórkowych. Młodzież podzamcza tez ma swoje niedzielne rytuały. Stają w grupkach w rechoczą z panienkami i opowiadają sobie jak to się nachlali w piątek i w sobotę i kto kogo przeleciał. Gdy już się ma po dziurki w nosie tego wrzasku w wieśniactwa, należy wejść do środka kościoła. W środku królują młode matki, które swym wyglądem i zachowaniem przypominają królowe cud świata, gdyż urodziły dziecko. Panie te maja poczucie wyższości i zupełnej swobody, co się przejawia jeżdżeniem po nogach wózkami, potrącaniem słuchających, „bo ona idzie” i wszyscy maja jej ustąpić i domyślać się, co chce zrobić, wyprzedzać myślami. Całość dopełniają wrzaski małych dzieci trzymanych przez te święte krowy lub puszczonych wolno. Dzieci te maja niesamowite właściwości akustyczne, gdyż jedno potrafi dosłownie zagłuszyć wszystko, co mówi ksiądz, a kilkoro potrafi zniweczyć całość przekazu Mszy Świętej. A więc mamy uduchowione w swym macierzyństwie matrony oraz wrzeszczące gówniarstwo, które daje upust swemu bezstresowemu wychowaniu.
Dla uzupełnienia dodam, że cały ten cyrk przerywany jest od czasu do czasu pieśniami, które zupełnie nie różnią się miedzy sobą, gdyż są śpiewane tak wolno, że nie można odróżnić melodii. Próby organisty, aby zwiększyć tempo śpiewania, które przypomina senne beczenie baranów, wprowadza od czasu do czasu bałagan w głosach i każdy z tych zwodzicieli zaczyna śpiewać, co innego. W końcu organista zrezygnowany zaczyna grać powoli jak w zwolnionym filmie i ludzie odnajdują się nawzajem w śpiewaniu.
Do następnego razu, gdy organista w desperacji znów próbuje zapodać rytm zgodny z nutami. Sytuacja kompletnego bałaganu powtarza się po raz kolejny…
I tak msza powoli chyli się ku zupełnemu upadkowi…
Jeszcze tylko idiotyczne kazanie księdza proboszcza, które przypomina bełkot pierwszego sekretarz KC podczas zjazdu PZPR. Kilkanaście wyrazów łączonych w różnej kolejności, odmienianych przez osoby, przypadki, liczby i mamy kazanie, z którego zupełnie nic nie wynika. Czasem tylko ksiądz milknie, bo wrzask dzieci nie pozwala mu w ogóle mówić, czasem melodyjka z telefony komórkowego zabrzmi i kilka osób wyjdzie, aby pogadać na zewnątrz kościoła, czasem słychać pikanie alarmów…
Masza się kończy.
Ksiądz nawet nie zdąży pobłogosławić mieszkańców podzamcza, a już tłum rusza do samochodów, odpala silniki diesla kopcąc, pikają alarmy, matki-prostytutki dra się na dzieci, dzieci dra się na siebie i matki…
Towarzystwo wsypuje się z kościoła, ruszają fury spod samych schodów kościelnych i przez wąską bramę próbują się wszyscy zmieścić. Nie jest łatwo. Następna fala prymitywów w samochodach wciska się przez bramę na następną mszę otoczona tłumem bogatego biedactwa, które "pragnie" strawy duchowej. Całość scenki dopełniają matki z dziećmi i kobiety w ciąży, które pozabijałby wzrokiem każdego, kto śmie się nie domyśleć, o co jej chodzi i czego aktualnie pragnie ta świętość w ciąży…
Cyrk w bramie trwa jakieś 30 minut.
I wszystko się powtarza.
Dodatkowa atrakcją wczorajszej niedzielnej mszy dla wieśniaków z okolic miasta, było święcenie palemek. Buractwo dosłownie tratowało się, aby dosięgła ich choćby kropelka wody święconej…, Bo wiadomo: nie kapnęło, niepoświęcone! Przy okazji nie wiem czy Państwo zauważyli, ale większość ludzi w polskich kościołach żegna się, gdy ksiądz święci święconki, palemki, samochody…
A to przecież nie ich święci, tylko święconki, palemki, samochody…
Podsumowując, musze Państwu przyznać, że już nie będę chodził do mojej parafii na niedzielne Msze Święte. Niedobrze mi się robi na samą myśl, z jakim prymitywizmem i cyrkiem będę miał do czynienia. Będę chodził gdzie indziej…
I żeby było jasne: to prawda, nie wszyscy w tej parafii są tacy jak opisałem, ale niestety znakomita większość.