W ławach sejmowych, po pierwszych wolnych wyborach do parlamentu w 1991 zasiadło aż siedmiu reprezentantów tzw. mniejszości niemieckiej. W obecnej kadencji na Wiejskiej jest tylko jeden jej przedstawiciel. Być może za kilka lat zabraknie miejsca także dla niego, bowiem niemieckość Górnoślązaków nie jest już „trendy”.
W wyniku porozumienia zwycięskiej koalicji, według różnych szacunków, Polskę opuściło do końca lat 40-tych około 3,5 miliona Niemców. Między Odrą a Bugiem pozostało ponad milion obywateli III Rzeszy, którzy uznani zostali za Polaków. Dominującą grupą byli Ślązacy, a w mniejszym stopniu dotyczyło to Warmiaków i Mazurów. Ich administracyjna polonizacja, przeprowadzona została w PRL bez wgłębienia się i zrozumienia problematyki tzw. pogranicza. Czyli ludności nieidentyfikującej się w sposób jednoznaczny narodowościowo. Potwierdziła to tzw. ankietyzacja z 1952 roku, w której aż 120 tysięcy obywateli polskich, z czego połowę stanowili mieszkańcy Opolszczyzny, wskazało narodowość niemiecką. W skutek emigracji do RFN i NRD ludność ta, głównie z zachodniej części Górnego Śląska oraz z Warmii i Mazur, opuściła Polskę. Pozostali zaś nieliczni „uznani Niemcy’ oraz autochtoni, stopniowo wchłaniający się w polski organizm państwowy.
Ci pierwsi zamieszkiwali głównie Dolny Śląsk oraz dawne województwo koszalińskie. Po 1950 roku znaczącej poprawie uległ status liczącej kilkadziesiąt tysięcy niemieckiej grupy narodowościowej. Mogli oni aktywizować się na polu społecznym, oświatowym, kulturalnym i religijnym. Ale kolejna fala wyjazdów, między innymi w ramach akcji „łącznia rodzin” spowodowała, że na Dolnym Śląsku i Środkowym Pomorzu liczba etnicznych Niemców stopniała do 2-3 tysięcy. Inaczej sytuacja wyglądała z autochtonami. Ci z Górnego Śląska, a w mniejszym stopniu z Warmii i Mazur, pozostawali pod szczególną opieką od końca lat 40-tych, wpływowych środowisk ziomkowskich, a także czynników oficjalnych w Bonn. Żadna z sił politycznych w RFN nie pozwoliła sobie na ostateczne zamknięcie problemu tzw. wschodnich Niemiec. Miało na nich żyć, co strona niemiecka utrzymywała do początku lat 90-tych, około 1,1 miliona mieszkańców uznawanych prawnie za obywateli Niemiec.
To spośród tej ludności werbowano od połowy lat 50-tych współpracowników dla współdziałającego ściśle z ziomkostwem zachodnioniemieckiego wywiadu (BND). Byli w tej grupie lokalni korespondenci prasy, czy śląscy emigranci przyjeżdżający w odwiedziny w rodzinne strony. Szczególnie ożywiona niemiecka penetracja przypadła jednak na przełom lat 70-tych i 80-tych. Zwłaszcza po dojściu do władzy chadeków, bardziej wyczulonych na „krzywdę” wypędzonych i los rzekomej milionowej mniejszości niemieckiej w Polsce. Liczebność tej ostatniej dalej opierała się na statystycznej żonglerce organizacji ziomkowskich i nie miała żadnego potwierdzenia w faktach. Uświadomiły to sobie władze w Bonn w 1983 roku, kiedy to radca prasowy ambasady niemieckiej w Polsce Klaus Reiff, zakończył trzyletni, intensywny objazd po naszym kraju. Liczbę Niemców określił maksymalnie na 106 -120 tysięcy. Przy czym sam Reiff miał stwierdzić, że duża część ubiegających się o wyjazd za Men nie określa się, jako Niemcy.
Dlatego świadoma ewidentnego zaniku mniejszości niemieckiej w Polsce ekipa Kohla, podjęła zabiegi służące jej wykreowaniu. I tak jak w poprzednich trzech dekadach, szczególna rola koordynacji działań przypadła BND. Zaś jednym z głównych wykonawców stała się Robocza Wspólnota do Spraw Łamania Praw Człowieka w Niemczech Wschodnich (AGMO). Jej działalności wydawniczej towarzyszyło „docieranie” do niemieckich grup na Śląsku i praca nad podtrzymywaniem „niemieckiego ducha”. Jedną z form służących nawiązywaniu kontaktów była pomoc materialna (paczki żywnościowe, książki, środki techniczne i finansowe na działalność).
Na przełomie 1983 i 1984 roku podjęto budowę struktur Związku Niemców w Polsce, a także Niemieckiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Równolegle na Opolszczyźnie, za sprawą AGMO, sieć 200 pracowników organizowała kolportaż prasy zachodnioniemieckiej, czy angażowała się w pomoc charytatywną. Ta ostatnia, w połączeniu z tłumionym przez lata rozczarowaniem polską administracją, czy spychaniem ludności miejscowej do drugiej kategorii, stały się podstawowymi elementami wpływającymi na zwiększającą się chwiejność w określaniu przynależności narodowej autochtonów na Górnym Śląsku. Coraz wyraźniej przybierało na sile ciążenie ku niemieckości.
Proces ten przypadł na okres dogorywania Polski w końcówce dekady Jaruzelskiego. Ułatwieniem dla kreatorów mniejszości był zwiększający się dystans cywilizacyjny między PRL a bogatymi zachodnimi Niemcami. Opcja za „deutsche marką”, dającą względny dobrobyt dzięki wyjazdom do pracy nad Ren, sprawiła, że krótkim czasie na listę mniejszości niemieckiej wpisało się ponad 200 tysięcy osób. W tej masie była znaczna większość z województwa opolskiego.
Pierwszą możliwą weryfikacją liczby Niemców na Śląski Opolskim, stały się wybory uzupełniające do Senatu w lutym 1990 roku. Reprezentujący opolskich Niemców Henryk Kroll w drugiej turze głosowania, na skutek mobilizacji przesiedleńców i repatriantów zebrał, co prawda 125 tysięcy poparcie, ale przegrał z polską Ślązaczką prof. Dorotą Simonides. Wynik Krolla daleki był od szacunków opolskich liderów mniejszości mówiących o 350 tysięcznej grupie opolskich Niemców. Mit o milionie Niemców w Polsce prysł tym bardziej w pierwszych wolnych wyborach w 1991 roku. Ogólnokrajowa lista Mniejszości Niemieckiej dostała prawie 140 tysięcy głosów. Dało to 7 mandatów poselskich. W przedterminowych wyborach w 1993 roku poparcie dla listy niemieckiej stopniało do 110 tysięcy w skali całego kraju. Reprezentacja poselska Niemców zmniejszyła się znacząco do czterech przedstawicieli w Sejmie.
W wyborach z 1997 roku na Opolszczyźnie poparcie skurczyło się do 51 tysięcy głosów. Bardzo znaczący ubytek dotyczył części katowickiej i częstochowskiej. To sprawiło, że reprezentacja niemiecka na Wiejskiej ograniczyła się do dwóch posłów z okręgu opolskiego. Tę liczbę udało się utrzymać po wyborach z 2001 roku. Jedyna od 2005 roku wystawiana wyłącznie na Opolszczyźnie lista niemiecka, dała tylko jeden mandat poselski. W ostatnich wyborach z 2011 roku głosy oddane na mniejszość zamknęły się raptem na poziomie 28 tysięcy.
Co sprawiło, że „niemieckość” Ślązaków, tych z pod Krapkowic, Olesna, czy Raciborza, w ciągu niespełna ćwierćwiecza tak mocno wyparowała? Czynnik napędzający koniunkturę dla mniejszości, mający swój wymiar materialny, w sytuacji rozwoju Polski w ostatnich dwóch dekadach, nie jest już silnym bodźcem dla ludności autochtonicznej. Sytuacja uległa zmianie zwłaszcza po zrównaniu praw na niemieckim rynku pracy, co spowodowało, że paszport z BRD nie jest już przepustką do raju dla wybranych. Ślązacy, w tym ich liczne skupiska na Opolszczyźnie, zaczynają wyraźnie ciążyć ku „czystej” śląskości. W lokalnych organizacjach widzą możliwość pielęgnowania swojego regionalizmu. Berlin, po znacznym ograniczeniu wsparcia finansowego dla TSKMN, nie jest już tak jak w latach 80-tych, czy 90-tych „dobrym, bogatym wujkiem Helmutem”.
Etos śląski, którego głównymi elementami składowymi pozostają: rodzina, wiary i praca, można wspierać i konserwować bez oglądania się na liderów mniejszości niemieckiej. Pokolenia najbardziej „niemieckich” Ślązaków, tych urodzonych przed 1939 rokiem i tych pamiętających powojenną „PRL-owską krzywdę” ustępują miejsca w biologicznej sztafecie młodym Ślązakom. To im, nowe państwo polskie po 1989 roku, nie przeszkadza w kultywowaniu swojskości.
W kolejnych spisach powszechnych Niemców w Polsce ubywa (w 2011 roku, jako jedyną narodowość niemiecką wskazało raptem 26 tysięcy polskich obywateli), a na Górnym Śląsku przybywa tych, którzy określają się, jako Ślązacy. Niemieckość wśród ludności miejscowej na Górnym Śląsku nie jest już „trendy”. Widzimy to my z perspektywy Warszawy, ale z całą pewnością dostrzegają to także wyjątkowo aktywne na obszarze Niemiec z 31 grudnia 1937 roku – władze w Berlinie.
Marcin Palade
Tekst opublikowany w „Naszej Polsce”
W 1997 roku założyłem własną firmę - Ośrodek Badań Wyborczych (OBW). Od 2003 roku współtworzyłem Polską Grupę Badawczą (PGB), jedną z pięciu firm socjometrycznych w Polsce dokonujących w latach 2004-2006 cyklicznych pomiarów zagadnień społeczno-politycznych. Aktywność PGB spotkała się z ostracyzmem ze strony dużej części socjometryczno-medialnego mainstremu. W sposób szczególny po 2004 i 2005 roku, kiedy to współkierowana przeze mnie firma, zwyciężyła w rankingu zgodności wyników sondaży z wynikami wyborów opracowanym przez Centrum Smitha.
3 komentarz