Już po expose i po głosowaniu nad wotum zaufania dla rządu Donalda Tuska.
Jak można było przewidywać, zakończyło się to szczęśliwie dla PO i PSL. Wszystko było przewidywalne. Ale czy jednak czegoś nowego się nie dowiedzieliśmy? Owszem tak. I to paru rzeczy.
Po pierwsze, PO stała się partią socjalistyczną. To już nie jest ugrupowanie mające cokolwiek wspólnego z liberalizmem. Ten koncert życzeń, z którym mieliśmy dziś do czynienia, godny był socjalizmowi PiS-u. Na twitterze zażartowałem, że gdyby zsumować postulaty obu partii, to staczałoby na podbój kosmosu i zasiedlenie głębin morskich, a z resztek sfinansowałoby się działalność ONZ. To był najczystszej wody populizm ekonomiczny, którego realizacja rozwaliłaby budżet nie tylko Polski, ale chyba nawet Niemiec. Po wzroście biurokracji, po podniesieniu podatków, po pogorszeniu warunków prowadzenia biznesu w Polsce, Platforma Nieobywatelska dała kolejny dowód na to, że zdradziła ideały liberalne. Dzisiaj są one sierotą. Jedynie chyba PJN i Korwin się do nich przyznają.
Po drugie, kto miał wątpliwości do tej pory, dziś mógł zobaczyć, że polska polityka nie ma nic wspólnego z poważnym rozwiązywaniem poważnych spraw, ale że jest to tylko teatrum. To jedynie widowisko, walka aktorów znudzonych już nieco swoją rolą, udawaniem i zajmowaniem publiki nierealnym życiem. Wszystko było jasne, poustawiane, przewidywalne – nie tylko efekt końcowy, ale nawet to, co kto powie, kogo obrazi, z której flanki zaatakuje. Partie reprezentowane w Sejmie oderwane są już zupełnie od tego, co dotyka zwykłych ludzi i zajmują się tylko sobą.
Po trzecie, jak pisałem wczoraj – to pyrrusowe zwycięstwo Tuska. Po raz ostatni wystąpił jako silny człowiek polskiej polityki. Zgwałcił swoich krytyków w partii, ale po raz pierwszy chyba w polskiej polityce po 1989 roku, wotum zaufania zostało zastosowane do zdyscyplinowania swojej partii, a nie koalicjanta. A to oznacza narastające problemy wewnątrz PO. Bo jeśli ktoś myśli, że politycy tej partii są zachwyceni tym, co zrobił premier, to się myli – dziś aktywni i zadowoleni byli tylko najbliżsi faworyci Tuska. Oni prezentowali urzędowy optymizm na twitterze i w mediach. Ale reszta, co chyba nie zostało zauważone, nie za bardzo kwapiła się do manifestowania radości z ocalenia rządu. Nie żeby nie cieszyli się, że przetrwali – co to, to nie. Ale wiedzieli, że to wotum wymierzone jest w dużej mierze w nich. Czekają na swój czas. I się doczekają.
Po czwarte, rzeczywiście misje profesora Glińskiego i posła Cymańskiego dobiegły końca. Dalsze podtrzymywanie swoich kandydatur będzie ich jedynie ośmieszać, bowiem dzisiaj koalicja rządowa pokazała, że jest jednak na tyle silna, żeby trwać. Liderzy PiS i SP powinni, jeśli nie chcą ośmieszyć swoich kandydatów, wycofać ich z prób sformowania nowego gabinetu. To zysk Platformy.
Po piąte, klasa polityczna przesunęła się nam – w sensie ekonomicznym – na lewo. Może i w kwestiach światopoglądu znajdziemy w PiS i w PO konserwatystów, ale programy tych partii w warstwie gospodarczej śmierdzą lewicowo. Program Tuska mógłby spokojnie poprzeć zarówno lewicowy PiS, jak i – zresztą jeszcze bardziej i naturalniej – SP oraz zjednoczona lewica (SLD i Ruch Palikota). To oznacza, że w czasach kryzysu będziemy mieli do czynienia z rozwiązaniami, przy których Keynes będzie mógł być traktowany jako libertarianin. Gdyby nie było to tragiczne, to można by się nawet przy tym uśmiechnąć – gdzieś wymiotło wolnorynkowców zarówno z PiS, jak i z PO. To zaś oznacza, że przyjdzie nam na dobre pogodzić się z lewicowymi pomysłami w ekonomii. Dla wszystkich liberałów to bardzo zła wiadomość.
Po szóste, dowiedzieliśmy się też czym różni się Tusk od Kaczyńskiego. Gdyby to ten drugi był dzisiaj premierem, wyrzuciłby z partii Gowina i Schetynę, a potem poszedł na przedterminowe wybory, które – pewnikiem – by przegrał. W opozycji zajmowałby się dożynaniem wewnątrzpartyjnej opozycji i pomstowaniem na rządzących. Na tym tle Tusk jednak pokazuje, że jest politykiem skuteczniejszym i bardziej wyrachowanym, niż szef PiS. Nie po raz pierwszy – zajmuje się, skutecznie zresztą, udowadnianiem tej tezy od 2007 roku. Szkoda, ze tylko w tym jest dobry – w wygrywaniu z Kaczyńskim. Z Merkel, Putinem czy rządzeniem radzi sobie już znacznie gorzej.
Jak widać, mimo że wszystko było do przewidzenia, jesteśmy o parę rzeczy mądrzejsi po dzisiejszym dniu. Choć ta wiedza nie jest radosna i nie daje powodów do dobrego nastroju. Ale od czasów Adama i Ewy tak właśnie było ze zdobywaniem wiedzy – nie przynosiła ona szczęścia, lecz je odbierała.