„Yaro Janosik, rozdawca biedocie” – takie mniej więcej komentarze czytałem po demograficznej propozycji Jarosława Kaczyńskiego. Zacząć należy od rzeczy podstawowej – od problemu demografii. To on determinuje (a przynajmniej powinien) każde działanie mające na celu zmianę niekorzystnych tendencji. To oczywista oczywistość. Pytaniem zasadniczym jest jak osiągnąć zmianę na lepsze? I tu zaczynają się schody.
Gdy czytam, że Kaczyński „chce rozdawać” to mnie nieco trafia. A oskarżenia go o „socjalizm” już całkiem do mnie nie przemawiają. Bo pierwszą i zasadniczą kwestią krytykujących pomysł PiS powinna być kwestia odwrócenia bardzo niekorzystnych trendów demograficznych, co jest oczywiste dla każdej ze stron bez względu na ocenę tego czy innego pomysłu. Wrogiem zaś powinien być, w pierwszym rzędzie, CAŁKOWITY BRAK pomysłów zarówno naszych władz jak i samej Unii.
W komunikacie PiS czytamy:” „Sądzimy, że jest w tej chwili jedna dobra droga, żeby to przełamywać i przełamać kryzys demograficzny. To stworzenie nowego filaru Unii Europejskiej, mianowicie polityki prorodzinnej. Polityka prorodzinna powinna być uwspólnotowiona, być przedmiotem wspólnej troski i finansowania”. Na politykę prorodzinną UE trafiałby – jak proponuje PiS – 1 proc. PKB krajów członkowskich. Według Jarosława Kaczyńskiego nie wiązałoby się to ze znacznym zwiększeniem obciążeń dla płatników netto w Unii.”. Jak by nie oceniać jest to propozycja rozwiązania systemowego.
Z drugiej strony czytam to co pisze Alexander DeGrejt:” „… co najmniej 500 złotych na jedno dziecko w rodzinie, by Polska była wieczna” – tak zdaniem Jarosława Kaczyńskiego powinna wyglądać polityka prorodzinna. Jakoś mnie to nie dziwi, prezes zawsze miał janosikowe ciągoty do odbierania jednym i rozdawania innym, nie tak dawno zapowiedział nawet, że nikt kto nie ma poglądów prosocjalnych nie będzie mógł w jego rządzie objąć teki ministra. Cały kłopot w tym, że jego oferta trafiła na podatny grunt nastawionego roszczeniowo społeczeństwa uważającego, że obowiązkiem państwa jest zapewnienie ludowi pracującemu bytu.”. Warto zatrzymać się na chwilę przy tym cytacie.
Nie za bardzo rozumiem jak miałoby wyglądać to „zabieranie innym”, bo w tekście ADG wyjaśnienia tej kwestii nie znalazłem. Ale spytam o co tu chodzi. Dalej – okazuje się, że Kaczyński, swoimi propozycjami, chce trafić do „roszczeniowego społeczeństwa”. Na czym polega ta roszczeniowość? Odpowiedzią niech będzie słynne „jak żyć?”, które doskonale opisuje sytuację w Polsce. Ludzie pracujący „na śmieciówkach”, de facto żyjący tak jak się żyło za komuny, nie będą zastanawiać się czy mieć dzieci. Oni decydują i dalej będą się decydować by dzieci po prostu nie mieć. Średnią płacą 4200 brutto, którą karmi się ciemny lud, można wsadzić między bajki. To kolejna oczywista oczywistość.
ADG proponuje by zamiast rozdawnictwa zastosować wielokrotne podniesienie kwoty wolnej od podatku i system zniesienia barier. Czym jest wielokrotne zwiększenie kwoty wolnej od podatku? Czy aby nie jest rozdawnictwem? Skutek jest niby ten sam ale czym innym jest dzielenie np. (zakładając, że oboje rodzice pracują) 3000 zł na rodzinę z dzieckiem a czym innym kwota 3500 zł, przy założeniu dodania 500 zł na dziecko. Ludzie chcą zarabiać tyle by godnie żyć. By móc mieć dzieci. Im mniejszą kwotą dysponują tym bardziej prawdopodobna będzie decyzja, że dzieci mieć nie będą. Takie życie niestety. To widać przecież gołym okiem.
No i wreszcie te mityczne 500 złotych, które zły Kaczor chce dać. Przedstawiane głównie jako skok na kieszenie polskich podatników. Nic bardziej błędnego. „Szef PiS skonkretyzował, że każdej rodzinie na dziecko przysługiwałoby przynajmniej 100 euro na miesiąc. Różnicę od tej kwoty do 500 zł Polska musiałaby dopłacić z budżetu.”. Czyli nie 500 zł, jak chcą niektórzy, a 500zł – 100euro. Czyli jakieś, z grubsza licząc, 80 zł. Policzmy całość. 80*12 = 960 zł rocznie. Pomnożone przez 10 milionów daje jakieś 20 mld rocznie. Ktoś powie – to olbrzymia suma, na którą nas nie stać. Słusznie. Tyle, że zapomina się, że te pieniądze nie trafią do skarpety, na lokatę czy między prześcieradła. Zostaną wydane. Kto więc straci a kto zyska?
Przytoczmy ADG: „Mówiąc krótko i węzłowato: Jarosław Kaczyński obiecując pieniądze jednym równocześnie zapowiada, że zabierze innym. Komu? Oczywiście tym, którzy je mają (przynajmniej teoretycznie), czyli przedsiębiorcom.”. No to wypada spytać gdzie, do kogo trafi kwota 20 miliardów, które mają być „zabrane”? Na Księżyc? Podatnik mający więcej pieniędzy po prostu je wyda. Kupi towar, wpłynie na podaż. Jaka kwota wpłynie bardziej na podaż? 3000 czy 3500 zł?
Czas znowu policzyć. Zakładamy wpływ miesięczny 500 zł mnożony przez 10 milionów i 12 miesięcy. Jeśli propozycja Kaczyńskiego weszłaby w życie to o ile wzrośnie (brzydko mówiąc) siła nabywcza Polaków? Na to pytanie odpowiedzi nie znalazłem. Znalazłem za to janosika, rozdawcę i roszczeniową biedotę. A rozwiązywanie problemu demografii to potem. Może z zaległą ratą za hibernację?
Żródła:
http://www.pis.org.pl/article.php?id=22625
http://blogpublika.com/2014/01/20/prezesa-pomysl-na-kryzys-czyli-socjalizm-albo-smierc/