Od dawna z rozbawieniem obserwuję rozpaczliwe poszukiwanie legitymacji historycznej przez środowiska na co dzień głoszące konieczność zerwania z przeszłością, odcięcia się od historii i tradycji jako warunku stania się nowoczesnym narodem. Te same środowiska kolportujące bzdury o polskiej tradycji świętowania klęsk (choć rocznice wybuchu powstań narodowych świętami państwowymi nie są) jednocześnie robią wszystko, by swoje istnienie uzasadnić względami historycznymi. Prowadzi to do tyleż karkołomnych, co komicznych sytuacji, gdy „autorytety” powołują się na swoje zasługi w walce z komunizmem i na jednym oddechu żądają bezwarunkowej amnestii dla komunistów. Jeszcze zabawniej wyglądają przepychanki, kto bardziej walczył z totalitaryzmem, kto bardziej obalał i bardziej był represjonowany. W tym wszystkim zapominany jest fakt, że to nie skok przez płot obalił reżim, ale 10 milionów […]
Od dawna z rozbawieniem obserwuję rozpaczliwe poszukiwanie legitymacji historycznej przez środowiska na co dzień głoszące konieczność zerwania z przeszłością, odcięcia się od historii i tradycji jako warunku stania się nowoczesnym narodem. Te same środowiska kolportujące bzdury o polskiej tradycji świętowania klęsk (choć rocznice wybuchu powstań narodowych świętami państwowymi nie są) jednocześnie robią wszystko, by swoje istnienie uzasadnić względami historycznymi.
Prowadzi to do tyleż karkołomnych, co komicznych sytuacji, gdy „autorytety” powołują się na swoje zasługi w walce z komunizmem i na jednym oddechu żądają bezwarunkowej amnestii dla komunistów. Jeszcze zabawniej wyglądają przepychanki, kto bardziej walczył z totalitaryzmem, kto bardziej obalał i bardziej był represjonowany. W tym wszystkim zapominany jest fakt, że to nie skok przez płot obalił reżim, ale 10 milionów ludzi, którzy stanęli murem za skaczącym. Gdyby nie oni, skaczący musiałby zapewne jeszcze szybciej skakać w powrotnym kierunku.
Kolejne próby zdobycia historycznej legitymacji biją rekordy absurdalności. Dorocznemu pałowaniu Polaków świętujących 11 listopada usiłuje się przeciwstawić „radosne” obchody Święta Flagi Narodowej. Sukces połowiczny – rzeczywiście było wesoło. Ubaw z niejadalnego czekoladowego orła w różowych „jaruzelkach” był przedni, choć wątpliwe, że o taką właśnie „radość” chodziło organizatorom. Skojarzenie z próbą legitymizacji PRL poprzez narodowe święto manifestu PKWN, który nawet zastąpił nazwę producenta – nomen omen – czekolady (Zakłady im. 22 lipca, dawniej E. Wedel) nasuwa się nieodparcie.
Najnowszą odsłoną owych rozpaczliwych poszukiwań jest pomysł uczynienia świętem narodowym 4 czerwca, rocznicy częściowo wolnych wyborów parlamentarnych z 1989 r., których wynik został z góry zadekretowany. Farsy, która jednym dała udział w łupach, drugim zapewniła bezkarność. Aktu założycielskiego podmiany jednych „białych plam” na drugie. Ustroju, w którym badanie przeszłości polityków kończy się wyrzuceniem z pracy, jak to miało miejsce w przypadku Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka. Rzekomej wolności słowa, gdzie dziennikarze publikujący niewygodne dla władzy materiały nawet, jeśli się one potwierdzą, muszą się liczyć z poważnymi kłopotami. Wymiaru sprawiedliwości, który wprawdzie jednoznacznie ocenia wprowadzenie stanu wojennego jako sprzeczne z prawem, ale nijak nie może skazać autorów; w którym stalinowscy prokuratorzy i sędziowie mogą czuć się bezkarni, podobnie jak oprawcy z komunistycznej bezpieki czy zleceniodawcy masakry na wybrzeżu w 1970 r. Permanentnego zwalczania wszelkich „oddolnych” inicjatyw przy jednoczesnym głoszeniu haseł budowy społeczeństwa obywatelskiego. Wreszcie powstania państwa, w którym satyra polityczna dozwolona jest wyłącznie pod warunkiem poszanowania immunitetu jedynie słusznych poglądów. W przeciwnym razie satyryk zostaje skazany na niebyt i zapomnienie, jak to ma miejsce w przypadku Jana Pietrzaka, autora hymnu Solidarności „Żeby Polska była Polską”. Dziś próżno szukać w ogólnopolskich mediach informacji o jego występach, z domów kultury jego kabaret jest wyrzucany wraz z kierownikiem instytucji, a o występach na licznych kabaretonach legenda polskiego kabaretu może jedynie pomarzyć.
W tym uporczywym poszukiwaniu legitymacji historycznej nie dziwią kolejne niepowodzenia. Dla krytyków okrągłego stołu i „transformacji ustrojowej” środowiska te na zawsze pozostaną niewiarygodne. Z kolei dla apologetów przemian ustrojowych 1989 r. zgodnie z linią ideologiczną „salonu” odcinających się od polskiej historii jej legitymacja jest wszechstronnie zbędna.
I wszystko wskazuje na to, że „salon” i jego polityczne zaplecze doskonale zdają sobie z tego sprawę. Jak inaczej bowiem wytłumaczyć wizytę 4 czerwca 2013 r. Marszałka Sejmu RP Ewy Kopacz w Chinach? Dodajmy, że akurat w rocznicę masakry na Placu Tiananmen.