KULTURA
Like

Pan Chopin i Madame Sand cz. 2

18/06/2014
1091 Wyświetlenia
1 Komentarze
21 minut czytania
Pan Chopin i Madame Sand cz. 2

„Do samego końca zapewniano nas, że deszcz na Majorce nie pada nigdy…” George Sand

0


ChopinSandDelacroix

 

 

Jesienią 1838 roku para zakochanych postanowiła opuścić Paryż. Oficjalnie chodziło o poratowanie zdrowia Chopina, cierpiącego z powodu paskudnego przeziębienia, i Maurycego, który od dzieciństwa uskarżał się na reumatyzm. Jednak madame Sand uciekała od plotek jakie wywołał Mallefille chcący pojedynkować się z Chopinem. Pojedynek się co prawda nie odbył jednak we wszystkich salonach Paryża plotkowano na ten temat. Chcąc uniknąć bezpośredniej konfrontacji z oszalałym z zazdrości Mallefille w pośpiechu zaczęto przygotowywać się do wyjazdu.

 

Kierunek Majorka!

 

Z końcem października Madame Sand wraz z dziećmi: piętnastoletnim Maurycym i dziesięcioletnią Solange opuściła swa posiadłość w Nohant udając się do Perpiganan. Chopin podróżował osobno. Madame Sand w liście do swej przyjaciółki Carlotty Marliani zdaje relację z pierwszego etapu podróży:

 

 

„Perpignan, listopad 1838
[…] Chopin przybył wczoraj wieczorem do Perpignan, świeży jak róża i różowy jak burak,  w dobrym zdrowiu, po czterech nocach bohatersko spędzonych w karetce pocztowej. Co do  nas, to podróżowaliśmy wolno i wygodnie; otoczeni na wszystkich popasach przyjaciółmi,
którzy nas obsypywali uprzejmościami […]
George.”

 

 

W dalszą drogę wyruszyli już razem. Udali się do Barcelony skąd 7 listopada, na pokładzie parowca „El Mallorquin”, wypłynęli ku brzegom Majorki. Po jednodniowym rejsie przybili do brzegu. Palma przywitała ich słońcem, bezchmurnym niebem, ogrodami pełnymi kwitnących drzew owocowych i wszechobecną muzyką. Chopin nie potrafił ukryć swojego zachwytu. W liście do Juliana Fontany pisał:

 

„Palma, 15 listopada 1838 r.
Moje kochanie!
Jestem w Palmie, między palmami, cedrami, kaktusami, oliwkami, pomarańczami, cytrynami, aloesami, figami, granatami itd. Co tylko Jardin des Plantes ma w swoich piecach. Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie. W dzień słońce, wszyscy letnio chodzą, i gorąco; w nocy gitary i śpiewy po całych godzinach. Balkony ogromne z winogronami nad głową; maurytańskie mury. Wszystko ku Afryce, tak jak i miasto, patrzy. Słowem, przecudne życie(…) Mieszkać będę zapewne w przecudownym klasztorze, najpiękniejszej pozycji na świecie: morze, góry, palmy, cmentarz, kościół krzyżacki, ruiny moskietów, stare drzewa tysiącletnie oliwne.
A, moje życie, żyję trochę więcej… Jestem blisko tego, co najpiękniejsze. Lepszy jestem…
Twój Ch.”

 

Mimo bajkowego otoczenia już od pierwszego dnia pobytu rzucano im kłody pod nogi. Podstawowym problemem było znalezienie właściwego lokum. Nie drogiego, z dala od zgiełku miasta i na tyle obszernego żeby pomieścić Madame Sand, jej dzieci, Chopina, służbę i… zamówiony fortepian. Mieszkanie w portowej oberży wśród pluskiew, gwaru i smrodu oprawianych pod oknami ryb był nie do zniesienia. Męczyli się wszyscy. George w liście do Christyny Buloza żali się:

 

„(…) Oto więc mijają cztery dni, jak chodzimy od drzwi do drzwi w poszukiwaniu jakiegoś miejsca by nie spać na dworze. Lecz stał się cud… Znalazł się bowiem dom, umeblowany, do wynajęcia, dom na uroczej wsi i w miłym pustkowiu. Właściciel Żyd, w którego wierzę, ma go nam wydzierżawić.”

 

Dom ów nazywał się „Son Vent” ( z katalońskiego: dom wariatów), mieścił się w oddalonej o kilka kilometrów Establiments, jego właścicielem był señor Gómez. Po obskurnej oberży, wynajęty dom był zaiste luksusowy. Biały, nie wysoki, opleciony winoroślami i, jako jeden z niewielu w okolicy, posiadał szyby w oknach, choć nie we wszystkich.. Z jednej strony widok na morze, z drugiej na góry. W ogrodzie rosły drzewa cytrynowe i mirty. Señor Gómez za wynajem inkasował 50 franków miesięcznie. Cisza i spokój. Wymarzone miejsce do komponowania. Tu powstały szkice Mazurka e-moll. Niestety tylko szkice ponieważ zamówiony u Pleyela fortepian jeszcze nie dotarł, a wypożyczony, miejscowy instrument swą niedoskonałością doprowadzał Chopina do furii. Niestety sielanka skończyła się szybko. Podczas jednego ze spacerów, kiedy George i Chopin wraz z dziećmi zwiedzali okolicę, rozszalała się burza. Słabe zdrowie Chopina nie wytrzymało tej próby. Dostał ostrego ataku bronchitu. Konsul francuski – Pierre Flury przysłał do willi Son Vent trzech lekarzy. Zaś Chopin z właściwą sobie swadą opisuje ich starania w liście do Juliana Fontany:

 

„Palma, 3 grudnia 1838
Mój Julianie!
Nie dawaj conge mojemu mieszkaniu ani ci mogę manuskryptu posłać, bom nie skończył. Chorowałem przez te ostatnie dwa tygodnie jak pies: zaziębiłem się mimo 18 stopni ciepła, róż, pomarańcz, palm i fig. 3 doktorów z całej wyspy najsławniejszych: jeden wąchał, com pluł, drugi stukał, skądem pluł, trzeci macał i słuchał, jakem pluł. Jeden mówił, żem zdechł,  drugi, że zdycham, 3-ci że zdechnę. A ja dziś jak zawsze, tylko Jasiowi darować nie mogę, że mi w przypadku bronchite aigue, której u mnie zawsze spodziewać się mógł, żadnej konsultacji nie dał. Ledwo żem wstrzymał, żeby mi krwi nie puszczali i żadnych wizykatorii nie stawiali ani zawłok robili, a grace Opatrzności dziś jestem po staremu(…)
Ściskam.
Ch.
Nie mów ludziom, żem chorował, bo zrobią bajkę.”

 

Do Wojciecha Grzymały piszą zaś oboje w te słowa:

„Jestem kaszlący i krząkający, Ciebie kochający. Często Cię wspominamy. Żadnego jeszcze listu od Ciebie nie było. To kraj diabelski, co się poczt, ludzi i wygody tycze. Niebo śliczne jak Twoja dusza; ziemia czarna jak moje serce.
Kocham Cię zawsze.
Ch.
Dopisek Madame Sand:
Kochany, czy otrzymujesz nasze listy? (…) Chopin był dość cierpiący przez kilka ostatnich dni. Jest mu już znacznie lepiej, choć cierpi nieco z powodu zmian temperatury, które są tu częste. Będziemy mieli wreszcie kominek L’Homonda i niechaj Opatrzność czuwa nad nami, gdyż nie ma tu ani doktorów, ani lekarstw(…)”

 

Niestety lekarze trwający przy chorym kilka dni i „opukujący” go z każdej możliwej strony orzekli w końcu, że Chopin choruje na gruźlicę. Kiedy tylko gruchnęła ta wieść cała okolica odwróciła się od mieszkańców Son Vent, a señor Gómez kazał im natychmiast opuścić willę i pokryć wszelkie koszty renowacji budynku i ponownego umeblowania. Mieszkańcy Majorki bali się gruźlicy. Według prawa obowiązującego na wyspie, chory i jego rodzina powinni być izolowani, a wszelkie rzeczy, z którymi chory miał styczność należało spalić, zaś pomieszczenia przez niego zajmowane należało natychmiast odkazić i odmalować. Cóż było robić? Trzeba było opuścić willę.
Na szczęście zaraz po przybyciu na wyspę, podczas poszukiwań domu do wynajęcia, George i Chopin dowiedzieli się o malowniczym klasztorze Kartuzów w pobliskiej Valldemosie, którego wynajęcie było stosunkowo tanie, bo za 35 franków rocznie. Niestety mieszkańcy tak bardzo obawiali się gruźlicy, że nie chcieli wypożyczyć wozów by przewieść sprzęty do nowego lokum. Tu znowu z pomocą pospieszył konsul francuski Pierre Flury ofiarowując Chopinowi i Sand swój dom i pomoc przy przeprowadzce.

 

Valldemosa.

 

Klasztor mieści się w oddalonej o 17 kilometrów od Palmy Valldemosie. Został założony w 1399 roku. Król Aragonii i Majorki Marcin podarował czcigodnym braciom pałac. Od tego czasu wielokrotnie przebudowywany i przekształcany rozwinął się w olbrzymi kompleks klasztorny, w którym pobożni bracia zajmowali się ziołolecznictwem, sporządzaniem leczniczych trunków, modlitwą i kontemplacją. W 1835 roku jak pisał Bartomeu Ferra „ wiatr rewolucji zgasił światła kaplic, zdobiących galerie klasztoru.” Zmiany polityczne w Hiszpanii, miały kolosalne znaczenie dla zgromadzeń zakonnych. Liberałowie zakazali przyjmowania chętnych do nowicjatu, niektóre zgromadzenia zostały rozwiązane, a ich majątek przejęło państwo. To właśnie spotkało czcigodnych braci kartuzów. 15 sierpnia 1835 roku czterdziesty szósty opat Sebastian Sampol odprawił ostatnią poranną mszę, po której zamknął olbrzymią bramę klasztoru kończąc tym samym wielowiekową tradycję zgromadzenia. Rząd przejął zabudowania i zaczął wynajmować poszczególne pomieszczenia przypadkowym osobom. Z takiej to okazji skorzystali Chopin i Sand. Miejsce to wydawało się być idealnym zaciszem dla artystów. Cisza, spokój, olbrzymie tarasy i ogrody wypełnione bujną roślinnością po prostu pięknie. Nic bardziej mylnego. Olbrzymi klasztor był zimnym, ponurym miejscem, pełnym przeciągów i wilgoci. Jego akustyka, w dzień jak najbardziej pożądana, w nocy była przerażająca. Chopin, przywykły do paryskich wygód, nie był zachwycony tym miejscem. W liście do Juliana Fontany opisuje to ponure miejsce:
„Palma, 28 Dec. 1838
a raczej Valldemosa, o parę mil; między skałami i morzem opuszczony ogromny klasztor  kartuzów, gdzie w jednej celi ze drzwiami, jak nigdy bramy w Paryżu nie było, możesz  sobie mnie wystawić nieufryzowanego, bez białych rękawiczek, bladego jak zawsze. Cela ma formę trumny wysokiej, sklepienie ogromne, zakurzone, okno małe, przed oknem  pomarańcze, palmy, cyprysy; naprzeciw okna moje łóżko na pasach, pod filigranową rozasą  maurytańską. Obok łóżka stary nitouchable kwadratowy klak, do pisania ledwo mi służący,  na nim lichtarz ołowiany (wielki tu lux) ze świeczką. Bach, moje bazgrały i nie moje  szpargały… cicho… można krzyczeć… jeszcze cicho. Słowem, piszę ci z dziwnego miejsca.
(…)
Twój Ch. ”

 

 

Madame Sand patrzyła na świat przez pryzmat swojego pisarstwa i, z iście romansjerskim zapałem, opisywała to, co wcześniej musiała sobie jedynie wyobrażać. W liście do Cristyny Buloz opisywała ogrody i rosnące w nich pomarańcze i cytryny, cmentarz z kamiennym krzyżem i palmami pochylającymi się nad grobami zmarłych, który jak jej się zdawało, ożywał nocą duchami tańczących mniszek. List zakończyła słowami: „Jestem w zachwycie!” Rzeczywistość była jednak inna. Od ich przyjazdu na Majorkę deszcz padał prawie nieustannie. Mieszkańcy wyspy byli im nieprzychylni i za wszelkie usługi i towary dyktowali ceny wedle swego uznania. Ich sytuacja finansowa również nie była najlepsza. By wyjechać na Majorkę Chopin zapożyczył się dość poważnie: od Pleyela dostał 500 franków zaliczki za przyrzeczone mu preludia, od bankiera Augusta Leo pożyczył 1000 franków i jeszcze 1000 od innej osoby. Madame Sand uzyskała zaliczkę w wysokości 6000 fraków od swego wydawcy za powieść „Spiridion”. Zdrowie Chopina pogarszało się z dnia na dzień. Nie tylko fizycznie czuł się źle. Przygnębiały go ponure mury klasztorne. W „Zimie na Majorce” Madame Sand relacjonuje zły stan psychiczny kompozytora:
„ (…) nastąpił u Chopina całkowity upadek ducha. Znosił dość odważnie cierpienia, lecz nie mógł okiełznać swej niespokojnej wyobraźni. Nawet gdy czuł się dobrze klasztor wydawał mu się pełen widm i strachów.”
O pomoc w prowadzeniu domu Madame Sand poprosiła mieszkającą w klasztorze Marię Antoninę, która odmówiła przyjęcia zapłaty. Gospodyni i jej pomocnica miały się troszczyć o wyżywienie. Jednak, jak się wkrótce okazało, rozkradały i wyjadały zapasy. Chłopak zajmujący się dostarczaniem mleka dolewał do niego wody. Kiedy zdenerwowana Gorge kupiła kozę, służąca potajemnie doiła ją i wynosiła mleko.
Mieszkańcy Valldemosy byli wrogo nastawieni do nowych sąsiadów. Mieszkali ze sobą bez ślubu, nie widywano ich w kościele, a sama Madame siała dodatkowo zgorszenie męskim strojem i paleniem cygar. Nic dziwnego, że Chopin i Sand byli zniechęceni. Ponad to Chopin czekał z utęsknieniem na dostarczenie zamówionego u Pleyela fortepianu, ten na którym zmuszony był pracować doprowadzał go do rozpaczy.

 

Pianino, celnicy i korupcja. 

 

W liście do Pleyela 21 listopada Chopin żalił się:

 

„Fortepian jeszcze nie nadszedł. Jak go Pan wysłał? przez Marsylię czy przez Perpignan?
Marzę o muzyce, lecz nie gram bo tu nie ma fortepianów… jest to dziki kraj pod tym
względem.” 

 

Madame Sand w liście do Wojciecha Grzymały datowanym 3 grudnia także martwi się o instrument:
„Brak fortepianu martwi mnie bardzo ze względu na małego( Chopina- przyp.aut.). Wynajął sobie jakiś miejscowy, który go więcej irytuje, aniżeli koi. Mimo wszystko pracuje.”

 

Zamówiony instrument dotarł w końcu na wyspę o czym donosił Chopin w liście do Juliana Fontany z 28 grudnia 1837 roku:

 

„ Dziś dopiero odebrałem wiadomości, że 1 Decemb. w Marsylii fortepian władowali na okręt kupiecki. 14 dni szedł list z Marsylii. Mam nadzieję, że fortepian przezimuje w porcie albo na kotwicy (bo tutaj nikt się nie rusza, jak deszcz) i że go dopiero na wyjezdnym dostanę, co mię bardzo ucieszy, bo prócz 500 franków cła będę miał przyjemność sam go zapakować nazad.”

 

Fortepian (właściwie pianino) dotarł wreszcie na wyspę ale pazerni celnicy zażądali opłaty celnej w wysokości 500 franków. Suma ta była równowartością połowy ceny instrumentu. Chopin kategorycznie odmówił zapłaty tak wysokiej kwoty. Madame Sand rozpoczęła pertraktacje z celnikami. Początkowo zgodziła się na zapłatę 200 franków. Jednak celnicy obstawali przy 500 frankach. Po tygodniu bezskutecznych wezwań do uiszczenia cła, celnicy zaczęli się łamać. Po kolejnym tygodniu opłata spadła do 300 franków, na które Madame Sand przystała. Nie była to jednak opłata celna, a łapówka. Celnicy zainkasowawszy 300 franków wynieśli instrument przez… dziurę w Palmejskim murze miejskim. Uradowany Chopin dokończył preludia nad którymi tak usilnie pracował i odesłał je Kamilowi Pleyelowi 22 stycznia 1839 roku z następującym komentarzem:
„Drogi Przyjacielu.
Przesyłam Panu nareszcie moje Preludia dokończone na Pańskim pianinie, które nadeszło w jak najlepszym stanie nie zaszkodziło mu ani morze, ani niepogoda, ani urząd celny w Palmie.”

 

„Jeszcze miesiąc, a umarlibyśmy w Hiszpanii i Chopin, i ja.”

 

W styczniu niebo nad Majorką cały czas zasnute było chmurami. Nastąpiły wyjątkowo intensywne opady deszczu. Chopin czuł się coraz gorzej. Całymi dniami przesiadywał przy kominku, albo leżał w łóżku trawiony gorączką. W pierwszych dniach lutego mieli serdecznie dość. Kiedy tylko Chopin poczuł się lepiej, Madame Sand zarządziła odwrót. Jednak nie było to takie proste. Z obawy przed gruźlicą nikt nie chciał wypożyczyć im krytego powozu, ponieważ później trzeba by go spalić. Za niebotyczną opłatą udało się wynająć wolant – odkryty powóz. 11 lutego Madame Sand, jej dzieci ( które w przeciwieństwie do dorosłych były zadowolone z wyprawy) i Chopin opuścili klasztor kartuzów. Po trzygodzinnej podróży w koszmarnym powozie, w wyniku czego Chopin dostał potwornego krwotoku, dotarli do Palmy. Schronienia udzielił im nieoceniony konsul francuski. 13 lutego wsiedli na statek do Barcelony. Podróż minęła im wyjątkowo uciążliwie. Zakwaterowani zostali w niewielkiej kajucie pod pokładem. Podróżowali w towarzystwie świń – głównego towaru eksportowego Majorki. Chopin pluł krwią całą drogę. Rankiem przybyli do Barcelony. Po dziesięciodniowym odpoczynku w Barcelonie wsiedli na pokład statku płynącego Marsylii. Madame Sand tak bardzo znienawidziła Hiszpanię i Hiszpanów, że będąc już na pokładzie statku krzyknęła z całych sił : „ Vive la France.”

 

Ewelina Ślipek

 

źródła:
Mieczysław Tomaszewski, „ Chopin i George Sand. Miłość nie od pierwszego spojrzenia.”, Wydawnictwo Literackie 2010.
George Sand, „ Historia mojego życia”,Wydawnictwo M 2014.
Fryderyk Chopin, „ Listy”, Narodowy Instytut Fryderyka Chopina 2011.

 

0

Ewelina Ślipek

Niezależna publicystka, miłośniczka historii. Warmia, Mazury, Polska. Kradzież intelektualna jest przestępstwem. Teksty na moim blogu są moją własnością i nie zgadzam się na ich kopiowanie i przeklejania bez mojej zgody.

51 publikacje
16 komentarze
 

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758