(2) Zatrzymano Cię, i co dalej? kilka prostych porad, cz.2
14/12/2011
921 Wyświetlenia
0 Komentarze
24 minut czytania
– pobicie przez policjanta
– kontakt ze światem * i garść faktów o adwokatach „z urzędu”
– bezpieczeństwo osobiste i zdrowotne w celi więziennej (cz.1)
1.
– wprowadzenie do drugiej części zbioru porad dla zatrzymanych
Przypominam, że pierwszy wpis otwierało zastrzeżenie, że jeżeli popełniłeś pospolite przestępstwo, i nie masz nic sensownego na swoje usprawiedliwienie, to ten miniaturowy poradniczek w niczym Ci nie pomoże. Skorzystaj z szybkiej ścieżki karnej, nagradzanej łagodniejszymi karami (dobrowolne poddanie się karze, tzw. „DPK”), i idź do domu, albo odbądź swoją karę – i nie grzesz więcej.
Jeżeli zaś nie popełniłeś niczego, co byłoby pospolitym przestępstwem (kradzieżą, pobiciem etc.), ani żadną zbrodnią – to musisz się bronić, bez żadnych kompromisów!
Pamiętaj więc, że „zatrzymać mogli, a wypuścić – muszą”. Czyli nie panikuj. Wolność to stan ducha. Chroń swój wewnętrzny spokój. Żadną szarpaniną nie przyspieszysz fizycznego uwolnienia. Zatem skup się na tem, żeby przetrwać ten okres – bo wypuścić muszą, pamiętaj!
Zawarte poniżej kolejne, nowe porady, mogą jakoś się wiązać z problematyką i rodzajem zaleceń, ze sprawami, które zostały już jakoś poruszone w części pierwszej. Takie sytuacje będę próbował oznaczać jedną *przy danym wątku, co wtedy oznacza, że „patrz także: Zatrzymano Cię – i co dalej, część pierwsza”. W przyszłości, jeśli będą to dwie ** , to będzie to oznaczać, że „patrz część druga”, itd.
Link do części pierwszej tego postu, czyli do: „Zatrzymano Cię – i co dalej? kilka prostych rad”, jest tutaj:
2.
– pobicie przez policjanta
Pamiętaj że zawsze, na każdym etapie kontaktu z policją, dopóki nie trafisz w ręce służby więziennej (zatrudniającej nieco inny typ ludzi niż policja) , możesz zostać bez żadnego powodu bardzo dotkliwie pobity, skopany gdzie popadnie, w tym po głowie. Mi w taki sposób uszkodzono wzrok (kopniakiem w skroń, na komendzie przy Wilczej w Warszawie, biło mnie wtedy bodaj sześciu naraz bandytów w mundurach). Nie miej złudzeń, grzeczne zachowanie ani prawo nie uchroni Cię przed szajbą polskiego policjanta. Oto dlaczego: co trzeci z nich to albo alkoholik, albo narkoman, albo domowy terrorysta, albo życiowy nieudacznik, albo psychopata który przyszedł do policji „wyrywać chwasty” po trupach, bo się za dużo filmów naoglądał. Nikt normalny do policji nie chce iść pracować, a jeżeli jednak tam trafi wskutek – najczęściej – bezrobocia, to albo musi zdziczeć wśród dzikich – albo szybko stamtąd ucieka. Pamiętaj, żaden policjant nie ma czystego sumienia, wszyscy są w coś umoczeni – każdy coś nawywijał, albo był świadkiem wywijania. Wystarczy, że razem „jarają maryhę”, oczywiście kradzioną , w wolniejsze od służby dni. Dlatego korzystają oni z każdej okazji do wyżycia się na bezbronnych, byleby tylko „bez świadków” (a przecież inni policjanci nie będą Twoimi świadkami, skoro pozwoli na bezprawie wobec Twojej osoby). Na moich oczach skopano leżącego na brzuchu, skutego do tyłu chłopaka na policyjnym dołku w Krakowie , przy ulicy Mogilskiej. Zawiadomiłem prokuratora, który „nie zdołał ustalić” personaliów pokrzywdzonego chłopaka. Znał datę i godzinę, miejsce zdarzenia. A jednak „nie zdołał” niczego ustalić. Za pensję od pięciu tysięcy złotych miesięcznie, wzwyż!
Żadna skarga nie pomoże, jeżeli nie zażądasz kontaktu z lekarzem i nie wymusisz na nim szczegółowego opisu Twoich obrażeń. Później i tak, jeżeli doprowadzisz do procesu, może się okazać że to Ty napadłeś na policjanta, a Twoje obrażenia to skutek Twoich ciosów. Jeżeli masz pecha, i badający Cię lekarz jest na służbie policji, a takimi jest większość z nich (bo był policjantem, bo jest lekarzem szpitala MSWiA, bo „współpracują ze sobą od wielu lat ostrych dyżurów”, bo córka ma chłopaka policjanta, bo bierze od policjantów łapówki za lewe zwolnienia, itp. itd.), to musisz wtedy się skupić na tym, żeby Cię przy okazji nie nakłuł brudną igłą przy pobieraniu krwi. Po prostu nie masz szans, przegrałeś.
Jeżeli zostałeś pobity przez policję i w końcu trafiasz do aresztu, to jest to Twoja jedyna, bo ostatnia szansa na udokumentowanie swojego stanu zdrowia. Lekarz więzienny zakłada Ci „więzienną książeczkę zdrowia”, musi zrobić Ci obdukcję, i musi zapisać wskazywane przez Ciebie dolegliwości i ich przyczyny. włącznie z siniakami. Książeczka ta, nigdy nie będzie Ci dobrowolnie udostępniona, dlatego patrz na ręce konowała! Jeżeli będziesz uparty, i napiszesz serię stosownych podań, to kiedyś w przyszłości otrzymasz kserokopię tej obdukcji (koszt ksera wynosi jeden złoty za stronę, i jest to cena urzędowa ustawiona tak wysoko po to, żeby Ci się odniechciało kopii dokumentów więziennych, sądowych etc.). Co do pism i podań to od razu wyjaśniam, że także do tej kwestii się odniosę, w stosownej chwili. Póki co, pamiętaj jeszcze i o tym, że obowiązkiem lekarza jest zapytać, czy żądasz badań na obecność wirusa „hiv”, a Ty – powinieneś tego testu zażądać. Nikt nigdy Ci tego testu nie przeprowadzi, ponieważ cokolwiek powiesz, to i tak lekarz zakreśli w Twojej książeczce zdrowia opcję „nie żąda”. Nie zrobią Ci tego testu, ponieważ we wszystkich polskich pomieszczeniach więziennych panują tragiczne warunki sanitarne (permanentny brak środków czystości i do czyszczenia, przydział jednej rolki najtańszego papieru toaletowego na głowę miesięcznie, itp. itd.). Winę za taki stan rzeczy ponosi najzwyczajniej w świecie Twój opiekun – czyli administracja policyjna lub więzienna; państwo polskie mówiąc wprost. Na dodatek możesz trafić na zarażonego czymś wariata, który ukradkiem skorzysta z Twojej więziennej szczoteczki do zębów, albo po prostu z kimś się pobijesz w samoobronie, żeby Cię np. nie zgwałcono – i nieszczęście (zarażenie) gotowe, poprzez przypadkowy kontakt rany z krwią… Co by zatem było, gdybyś mógł wykazać, że zamykano Cię zdrowego, a wypuszczono zarażonego ciężką chorobą? Żądałbyś odszkodowania? Tymczasem nikt nie ma najmniejszego zamiaru izolować od siebie więźniów zdrowych i nosicieli gruźlicy, hiv, czy wirusowego zapalenia wątroby typu „c”. trzeba też dodać, że niektórzy byliby skłonni celowo się zakażać (żeby potem żądać odszkodowań). Mówiąc krótko, jako zdrowy człowiek – masz marne szanse na uniknięcie chorób zakaźnych w więzieniu. Jako człowiek chory – mógłbyś zakażać do woli. Tam i tak „nikt nic nie wie” – i nie chce wiedzieć „na te tematy”. Może jeszcze warto dodać, że w krakowskim więzieniu na Montelupich jednorazowe (plastikowe) kieliszki na leki w płynie, są zbierane i używane wielokrotnie, po przemyciu ich pod bieżącą wodą. Wiem, bo sam te kieliszki wielokrotnie tam myłem w ramach pracy „sprzątającego”. A w więziennym szpitalu w Łodzi…. ale to nie byłoby na temat, nie tutaj 😉
Nikt normalny i uczciwy nie będzie szalał, i „kopał się z koniem” podczas zatrzymania czy pobytu w uwięzieniu. Dlatego jedynie wspomnę, że w każdym miejscu przetrzymywania zatrzymanych istnieje katownia nazywana „dźwięki”. Tam się wykonuje kary cielesne, oczywiście zabronione prawem, a jednak stosowane względem awanturujących się lub agresywnych więźniów. Najpierw przypinają delikwenta pasami do stołu kaźni, porem zakładają mu hełm na głowę, a potem robią co chcą. Pomieszczenie to jest bez zewnętrznego okna, jest wytłumione dźwiękowo, i właśnie dlatego nazywa się „dźwięki”. Widziałem takich kilka, znam kilku delikwentów którzy stamtąd wrócili po siłowym ich „uspokojeniu”.
3.
– kontakt ze światem * i garść faktów o adwokatach „z urzędu”
Właśnie z tego powodu, że mógłbyś np. „popełnić samobójstwo” ( co nie jest możliwe bez chociażby biernego, ale udziału funkcjonariuszy), że możesz zostać bestialsko pobity, że możesz zostać bez leków, itp. itd., musisz w rękach osoby najbliższej zostawić już dzisiaj, teraz, zaraz – bezcenny dla Twoich losów dokument, tj. podpisane przez Ciebie odręcznie: „pełnomocnictwo” dla adwokata do reprezentowania Ciebie w sprawach karnych. Upoważniony przez Ciebie adwokat to jedyna osoba, która wszędzie, o każdej porze dnia i nocy, ma prawo złożyć Ci wizytę; osobiście się z Tobą skontaktować (zobaczyć); sprawdzić co się z Tobą dzieje. Mało kto z nas ma adwokata na stałe. Bo po co. Zwykli ludzie nie mają takich potrzeb ani możliwości finansowych. Stąd owe „pełnomocnictwo” powinno być „in blanco”, oraz bez daty wystawienia. Niech sobie leży (w wiadomym miejscu), i czeka. Niech Twoi najbliżsi, jeśli trafisz w łapy systemu, zatrudnią wtedy do akcji natychmiastowego spotkania z Tobą dowolnego adwokata. Niech tylko będzie to osoba spoza listy płac sądu (o tym poniżej).
Skoro już mowa o adwokatach: pamiętaj, że co trzeci z nich był w przeszłości czynnym prokuratorem lub sędzią. Nie wiadomo jakim cudem ludzie ci twierdzą, że jeden człowiek potrafi pogodzić w sobie tak różne usposobienia (prokurator, sędzia, adwokat). Owszem, taki np. Che Guevara był zarówno lekarzem, jak i seryjnym mordercą, ale w związku z tym wiemy na pewno, że był przede wszystkim psychopatą. Nigdy nie słuchaj „dobrych rad” adwokata z urzędu! Ten człowiek bierze kasę z budżetu sądu, i nie za to mu płacą, żeby sędziom – tudzież ich kumplom z prokuratury – utrudniać „szybkie i sprawne” rozstrzyganie spraw. Płacą mu za to, żeby nie przeszkadzać! Mój „ulubiony” adwokat z urzędu, syn krakowskiej sędzi (co później wyszło na jaw), Mateusz Rzeszut – odezwał się do mnie bezpośrednio w te słowa: „z systemem pan nie wygra”. I rzeczywiście, nawet nie próbował mnie bronić przed absurdalnymi zarzutami. Z kolei jego poprzednik w roli mojego „obrońcy z urzędu”, jasnowidz o nazwisku Latawiec (jasnowidz, bo miesiąc przed zakończeniem sprawy w prokuraturze i przekazaniem jej do sądu, wiedział już kto będzie sędzią i jaki zapadnie wyrok), był w przeszłości czynnym sędzią. Zatem jak masz do czynienia z adwokatem z urzędu, to masz najprawdopodobniej do czynienia z delegatem mafii Twojego oskarżyciela. Zadanie takiego adwokata jest proste: płacą mu za to, żebyś nie stwarzał problemów. Żebyś się sam nie bronił, nie zadawał pytań, nie wzywał świadków. A wcześniej, żebyś samodzielnie nie dążył do swego uwolnienia.
Prawnicy i degeneracja ich środowiska, to inny temat. Sam musisz dokonać wyboru – czy walczysz o swoją godność, honor i prawdę (co zwykle kosztuje trochę pozbawienia wolności), czy raczej gotów jesteś i chcesz sprzedać te osobiste wartości za „kompromis”, do którego jeszcze będziesz musiał dopłacić. Bo dziwnym trafem, każdy adwokat bierze zawsze pieniądze (nawet taki z urzędu nie pogardzi, byleby dyskretnie), a im większe ma „koszty” – tym bardziej jest skuteczny, chociaż gdyby poprosić go o rachunki na dowód tych rosnących kosztów, to musiałby brać pokwitowania od prokuratorów, sędziów i biegłych. Jeśli jesteś pewny swojej niewinności, to po co masz płacić haracz prokuratorsko-sądowym szantażystom, usiłującym ściągnąć z Twojej rodziny haracz za Twoje uwolnienie, przy pomocy pośrednictwa wyznaczonego przez nich, czyli zaufanego im, adwokata „z urzędu”? Nie wierzcie w to, że „adwokatów z urzędu’ się losuje z listy okręgowej adwokatów itp. bzdury. Bo wtedy to np. ja musiałbym chyba zacząć grać w totolotka, skoro ciągle trafiałem na tę samą grupę kreatur, jak nie w moich sprawach, to w sprawach współwięźniów.
4.
– bezpieczeństwo osobiste i zdrowotne w celi więziennej (cz.1)
Policyjne dołki które widziałem (Kraków, Warszawa, Katowice, Łódź) to zawsze i wszędzie wylęgarnia wszelkich chorób. Brud i syf jest wręcz nie do opisania. Być może, dla wybrańców lub zagranicznych kontroli(?) są także jakieś apartamenty, ale myślę że gen. Gromosław Czempiński który niedawno spędził na katowickim dołku swoje 48 godzin, nie bez powodu twierdził po uwolnieniu, że musi się „jakoś pozbierać” po tym wszystkim. Skoro jeszcze dodaje on stanowczo, że nie czuje się niczemu winny, to co go tak rozbiło, że teraz musi się zbierać?
W celi policyjnego dołka nigdy nie gaśnie światło. Sen jest płytki i stresujący. Śpi się nie na łóżku, nie na pryczy, tylko na twardej, drewnianej skrzyni zbitej z grubych desek pomalowanej farbą olejną na zielono lub niebiesko. Skrzynie te nazywane są „trumnami”. Zanim trafisz do takiej nory, jesteś rozbierany do naga celem drobiazgowej rewizji i zmuszany do przysiadów (żebyś niczego nie ukrywał w kiszce stolcowej). Potem zwracają Ci ubranie, ale bez paska do spodni i sznurówek. Zabierają wszystko co masz przy sobie, włącznie z zapalniczką. Ale papierosy możesz mieć. Jak się uprzesz, to także zostawią Ci długopis i papier celem napisania skargi, zażalenia, pisma urzędowego. kiedy będziesz chciał zapalić papierosa, musisz wezwać strażnika. Za jakiś czas podejdzie, i poda Ci ogień, o ile nie zapomni po drodze zapalniczki. Masz pecha, jeżeli masz problemy jelitowe lub z pęcherzem. Potrzeby fizjologiczne załatwia się grupowo, dwa/trzy razy dziennie, na rozkaz, w odrębnym pomieszczeniu, gdzie zamiast sedesów są „toalety kucane”. Nie ma możliwości umycia się w zimnej wodzie bardziej, niż pobieżne ochlapanie twarzy, rąk i ewentualnie stóp. Panuje pośpiech, popędzanie, pretensja o każdą chwilę – „bo jeszcze inni czekają na swoją kolej”. Na noc każdy otrzymuje używane (bo kto by to prał co chwila), często z widocznymi śladami krwi i innych wydzielin poprzedników, tzw. „śledzie” – jednoczęściowy rodzaj cienkiego materaca do rozwinięcia na „trumnie’, plus koc (a czasami dwa koce). Drzwi do celi na policyjnym dołku są podobne do drzwi w celach więziennych. Tak samo ciężkie i można nimi tak walnąć, że głuchy podskoczy pod sufit. Większość strażników uwielbia trzaskać tymi drzwiami. Na policyjnym dołku trwa ciągle ruch – kogoś nowego przywożą, kogoś zabierają, zawsze znienacka i nigdy nie wiadomo dokąd. Zatem owe drzwi trzaskają całą dobę. Jak nie w Twojej celi, to obok i naprzeciwko. Rano i wieczorem dostajesz trzy, może cztery kromki chleba plus łyżkę dżemu lub kostkę podróbki serka topionego, który możesz sobie palcem rozsmarować po chlebie. Do tego blaszany kubek z letnią cieczą o smaku niemytego kotła. To się nazywa albo kawa, albo herbata – nie pamiętam dokładnie, bo sam nazywam to po prostu „pomyje”. Dlatego wolę napić się wody przy okazji doprowadzania do zbiorowej toaleto-umywalni. I na koniec opisu specjałów policyjnych, zamiast obiadu otrzymujesz miskę zupy grochowej z kawałkiem kiełbasy, której smak długo Ci się jeszcze będzie odbijał.
Nigdy nie przebywasz sam, nie wolno. A jednak w polskich więzieniach, na policyjnych dołkach, ludzie popełniają skuteczne samobójstwa. Zapewne wykorzystując do tego aktu desperacji chwilę odwrócenia uwagi strażnika (co podgląda Cię przez judasza w drzwiach oraz kamerę zainstalowaną na suficie) tudzież osób z którymi siedzisz, uzyskiwaną poprzez zadanie tym osobom jakiejś zagadki do rozwiązania, albo co…
[tutaj mój raport się urywa – do czasu napisania części trzeciej – z powodu zmęczenia]
CDN