Bez kategorii
Like

Żył sobie człowiek… także dla innych

10/11/2012
755 Wyświetlenia
0 Komentarze
19 minut czytania
no-cover

obdarowany, aktywny, posłuszny, miłujący, zwycięski, nieśmiertelny

0


Człowiek obdarowany
Ujmując sprawę w liczbach, dożył oficjalnie pięknego wieku 89 lat i wiosną kończyłby 90. Pamiętając jednak, że człowiek żyje jeszcze przed narodzeniem przez 9 miesięcy w łonie matki, można być pewnym, że żył na ziemi w rzeczywistości całe 90 lat. Bóg dał mu jedną żonę, czwórkę dzieci, jedenaścioro wnucząt i dwoje prawnuków, a ta liczba nadal rośnie. Otoczył go jeszcze większą liczbą życzliwych mu dalszych krewnych i znajomych.
 
Został w nietypowy sposób obdarowany talentami. Nie nauczył się nigdy jeździć samochodem, czy też zarabiać pieniędzy, ani też nie był wielkim mówcą i nie miał charyzmatu, ale otrzymał za to wiele innych talentów, z których na pierwszy plan wybijały się dwa: sprawność fizyczna i zmysł artystyczny. Pierwszy zaowocował sukcesami sportowymi i wytyczył jego życie zawodowe jako instruktora i wychowawcę młodzieży w tej dziedzinie, a drugi zaowocował powstaniem setek prac artystycznych, począwszy od różnych figurek i kompozycji wykonywanych z darów natury, przez misternie wyrabiane ozdobne tace i talerze, aż po imponującą galerię małych i dużych obrazów olejnych. Gdy spróbowałem objąć umysłem cały jego życiowy dorobek, okazało się to ponad moje siły, bowiem pozostawił po sobie w spadku wielkie dziedzictwo, które dopiero przyjdzie powoli w pełni odkrywać. Tym dziedzictwem, oprócz wspomnianych prac artystycznych, są także jego dzieci, bliższa i dalsza rodzina oraz znajomi. Nawet jeśli nie w każdym płynie jego krew to każdy, kto miał okazję go poznać, ma w sercu i umyśle jego część, którą latami, nie narzucając się, udostępniał życzliwie innym ludziom i która nas także kształtowała.
 
Finisz sportowca
Był przez całe życie bardzo aktywny. Dużo podróżował po Polsce. Wyjazdy o charakterze sportowym ustąpiły z czasem miejsca malarskim plenerom i wyjazdom o charakterze artystycznym. Podróżował i pielgrzymował prawie do ostatnich swoich dni. W ostatnich miesiącach liczba jego odwiedzin w moim domu zwiększyła się znacznie, choć ile ich dokładnie było to nawet nie wiem, bo już po jego śmierci żona wyznała mi, że o kilku wizytach zapomniała mi powiedzieć. Nawet pod tym względem zachował się jak dobry sportowiec, który na finiszu zwiększa jeszcze tempo i stara się wykrzesać resztkę sił, aby na mecie uzyskać jak najlepszy wynik. Jednak nawet najlepszy sportowiec ma ograniczone możliwości i chce najczęściej osiągnąć więcej niż w rzeczywistości może jego ciało. Tak też było z nim. Tego lata planował jeszcze budowę altany na ogródku ze zgromadzonych materiałów. Jeszcze tej jesieni chciał pojechać z nami na grzyby, które kochał zbierać, ale w dniu wyjazdu zabrakło mu sił i w ostatnim momencie zrezygnował, aby odpocząć. Kilka tygodni temu, tuż przed pójściem do szpitala, umówił się ze mną na pielgrzymkę do Matki Bożej na Świętej Górze w Gostyniu, ale ten wyjazd także już nie doszedł do skutku. Zaczął słabnąć z tygodnia na tydzień, jakby Bóg mówił – Florianie, dziecko moje, już dosyć tego podróżowania i ziemskiego pielgrzymowania. Siły opuszczały go z dnia na dzień podczas pobytu w szpitalu, mając za nic wysiłki życzliwych mu lekarzy, dlatego jego dzieci postanowiły, że resztę życia, jaką Bóg dla niego przewidział, spędzi nie w szpitalu, ale w domu. Miałem prawdziwy zaszczyt opiekować się nim i gościć go w moim domu po wyjściu ze szpitala, spędzać z nim codziennie więcej czasu niż zwykle, za co jestem bardzo wdzięczny Bogu, mojej siostrze i braciom oraz żonie, która wyraziła na to zgodę.
 
Nadprzyrodzone znaki
Jego odejście z tego świata było wypełnione znakami i takim splotem okoliczności, które nie sposób wytłumaczyć serią przypadków, choć pewnie nie każdy zechce to dostrzec. Trudno nawet wszystkie omówić. Wspomniałem już jego częste odwiedziny w moim domu, jakby w nim przygotowywał się na śmierć, ale nie robił tego świadomie w zaplanowany sposób, bo namawiany przeze mnie kilka razy do zatrzymania się na noc lub nawet kilka dni, zawsze stanowczo odmawiał. Zmienił zdanie dopiero w szpitalu.
 
Muszę opowiedzieć o piętnastu modlitwach św. Brygidy skierowanych do Pana Jezusa, które odmawiał od lat, a zwłaszcza pod koniec życia naśladował w nich cierpienia i mękę Chrystusa. W szpitalu i potem w domu wyraźnie cierpiał, pojękiwał i twarz miał wykrzywioną z bólu, ale spytany, co i gdzie go boli, otwierał oczy i mówił, że nic go nie boli. Trudno to pojąć, jak też samą tajemnicę szczęścia św. Brygidy i tajemnicę bramy śmierci, którą właśnie minął. Gdy sam nie mógł już trzymać modlitewnika w rękach, czytałem te modlitwy za niego w szpitalu, a potem w domu, a on czasami przyłączał się na głos. Prosiłem także Boga o przyjęcie jego cierpień, jako wynagrodzenia za popełnione grzechy i prosiłem o spokojną śmierć dla niego. Tak się stało. W jego ostatni piątek, a zarazem pierwszy piątek miesiąca, po południu zupełnie wyciszył się, jego twarz zrobiła się pogodna i spokojna, oddech równy i miarowy, jakby ktoś zadecydował, że już tego cierpienia wystarczy i je nagle zakończył. Następnego ranka w sobotę przyszedł z wizytą ks. proboszcz z sakramentem namaszczenia chorych. W błogim śnie, pogodny, rozluźniony, w otoczeniu świętych dekoracji i zaglądających przez okno promyków Słońca, przyjął uroczyście ostatni św. sakrament. Ten sobotni poranek był wyjątkowy także pod względem takich drobiazgów, że wyjątkowo tego ranka nie musiałem go w ogóle przewijać i myć, jakby chciał czekać czysty i pachnący na dotknięcie Boga ukrytego w św. sakramencie.
 
Gdy w tym tygodniu przeglądaliśmy z bratem jego notesy, szukając kontaktów do jego przyjaciół, widzieliśmy także stare i poniszczone od używania modlitewniki św. Brygidy. Znajdowaliśmy także świeże karteczki, na których skrupulatnie notował odmawiane modlitwy, aby żadnej nie pominąć. Nawet w szpitalu, gdy jeszcze mógł, odnotowywał każdą po kolei. Pan Jezus objawiając się św. Brygidzie zostawił jej także pewne obietnice dla każdej osoby, która będzie je z wiarą odmawiać, m.in. takiej osobie obiecał „Przed jej śmiercią przyjdę do niej z Moją najdroższą i ukochaną Matką”, albo „Przyjmę z dobrocią jej duszę i zaprowadzę do wiecznej radości”, że „Zachowa jej pięć zmysłów”, „Uchroni ją przed nagłą śmiercią”, „Tam, gdzie odmawia się te modlitwy, Bóg jest obecny swoją łaską”. Pan Jezus jak zwykle dotrzymał wszystkich obietnic. Zachował do późnego wieku wszystkie jego zmysły, a wzrok nawet wyostrzył. Słuch miał tak dobry, że złożony w łóżku w bólu, słyszał ciche rozmowy w sąsiednim pomieszczeniu. Smakować chciał do samego końca, nawet piwa w szpitalu, czy kiełbasy myśliwskiej, albo herbaty z rumem tuż przed śmiercią. Jezus uchronił go także od nagłej śmierci, pozwolił mu i rodzinie przygotować się do niej. Św. Brygidzie Jezus obiecał także „Jeśliby ktoś żył zawsze według woli Boga i musiałby umrzeć przedwcześnie, życie jego zostanie przedłużone”. Dopiero teraz widzę, przyczynę i skutek pewnych wydarzeń w przeszłości. Kiedy 15 lat temu na skutek podwójnego błędu lekarskiego jego płuca wypełniała ropa, leżał w bardzo ciężkim stanie w szpitalu w Kowanówku, jego stan był „beznadziejny”, a jednak wrócił po tym do pełni sił i poprzedniej aktywności. Lekarze ocenili, że z takiego stanu wychodzi z życiem tylko 1 osoba na 100. Jego życie zostało wtedy przedłużone o kolejne 15 lat.
 
Najbardziej widocznym znakiem, choć też bagatelizowanym, był jego ostatni dzień doczesnego życia i moment śmierci w niedzielę. Bóg tak pokierował naszymi ludzkimi ścieżkami, że wszystkie jego dzieci oraz jego żona (choć od lat nie mieszkali już razem) zebrali się jednocześnie w moim domu, aby go odwiedzić tego dnia. A przecież nikt z nas nie przewidział, że właśnie podczas tego spontanicznego spotkania w niedzielę odda ostatnie tchnienie. Już kilka dni wcześniej poprosiłem mieszkającego w Pile brata o przyjazd w niedzielę do Poznania. Siostra niezależnie nastawiła się na odwiedziny tego dnia. Drugi brat przyjeżdżał codziennie i bardzo pomagał mi w opiece, ale wtedy przyjechał wyjątkowo z Mamą, która dzień wcześniej zapragnęła odwiedzić Floriana w niedzielę. Cała najbliższa rodzina Floriana zjawiła się w komplecie na ten szczególny moment otwarcia bramy śmierci i jego nowych narodzin do wieczności. Mogliśmy wspólnie modlić się przy jego łóżku i żegnać go ze łzami w oczach. Czy to przypadek, albo planowe rozumowe działanie? Ani jedno, ani drugie. Tak działa Duch św., czyli Bóg, którego obecność Florian wyprosił swoją modlitwą.
 
Ceremonia pożegnania „nicości”
Ceremonia pogrzebowa rozpoczęła się w małej cmentarnej kaplicy Mszą św., po której trumnę z ciałem zmarłego jego trzej synowie i bratanek zanieśli na swoich barkach na miejsce pochówku. Podczas ceremonii pożegnalnych nie dawały mi spokoju rozmowy, które prowadziłem kilka dni wcześniej. Żegnaliśmy przecież kogoś, kto już nie żył od kilku dni, ale gdy jeszcze żył, pytałem bliskie mi osoby obecne na tej pożegnalnej ceremonii, co dzieje się z człowiekiem po tym, gdy umrze. Jedna odpowiedziała, że po śmierci człowieka jego energia rozprasza się w przyrodzie. Druga odpowiedziała, że po biologicznej śmierci człowieka nie ma już dalej nic. W czasie pogrzebu i następującej po niej uczcie, nie miałem odwagi odrywać ludzi od ich własnych myśli, wyrywać z zadumy, przerywać takimi rozważaniami jedzenie kotleta, czego dzisiaj trochę żałuję, bo chciałem zadawać pytania, jak możemy żegnać rozproszoną w przyrodzie energię? Albo, jak można żegnać nic? Przecież żegnać można osobę, która istnieje.
 
A może w tej ceremonii pożegnalnej części osób nie chodziło już o zmarłego, bo go nie ma, tylko chodziło wyłącznie o nasze przeżywanie własnego smutku i doświadczanie własnej straty po jego odejściu, a Florian już się nie liczy. Bo jak może liczyć się ktoś, kogo nie ma? Czy faktycznie chodzi wyłącznie o nasze własne myśli i nasze uczucia: wspomnienia, smutek, żal? Cóż to za dziwny i gorzki pokarm, ten smutek? Dlaczego tak go potrzebujemy, aby żywić się żalem i rozczulać nad sobą, że nas to też czeka, zamiast więcej dziękować za to co otrzymaliśmy i skupiać się na przyszłym spotkaniu z ukochaną osobą? Gdzie podziała się nasza wiara, nadzieja i miłość?
 
Śmierć oczami katolika
Mam świadomość, że wśród zebranych bliskich osób Floriana, byli ludzie wierzący i niewierzący, posłuszni Bogu i gorącej wiary oraz zupełnie letni, a nawet z przekonaniem negujący istnienie osobowego Boga, mogący moje słowa nazwać katolickim obłąkaniem i wysłać mnie do psychiatry, abym się leczył, jak czyni to już w chwilach słabości moja ukochana żona. Jednak uroczystość ta była uroczystością pogrzebową Floriana, a on był żywej wiary katolikiem. Dlatego zebrałem w sobie trochę odwagi, aby mówić jego głosem, z pozycji wiary katolickiej, wiary mojego Ojca, waszego Ojca – siostro i bracie, także dziadka, wujka, teścia, brata, szwagra, kolegi i zupełnie obcego człowieka – trzymajmy się katolickiej wiary naszych ojców, jak czynił to Florian, bo w niej jest prawda i życie, a wtedy takie rozstanie z ukochaną osobą będzie tylko krótką rozłąką, po której nastąpi obiecana wieczna radość, gdy po naszej śmierci spotkamy się razem w nieśmiertelności, oglądając „twarzą w twarz” Pana Boga. Bo, jak słusznie podpowiedział mi życzliwy DelfInn, a co objawił nam wieczny i nieśmiertelny Bóg, gdy to, co śmiertelne, przyoblecze się w nieśmiertelne, wtedy wypełni się słowo napisane, zapowiedziane zwycięstwo życia nad śmiercią. Św. Paweł pyta „Gdzież jest o śmierci, żądło twoje?” i odpowiada zamiast niej „Żądłem śmierci jest grzech”, ale Bóg daje nam zwycięstwo nad śmiercią przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. I Florian właśnie zwyciężył! To jego zwycięstwo powinno być dla nas – nadal pielgrzymujących – powodem do radości i nadziei, a nie tylko smutku i zadumy, powinno być powodem do dziękowania mu za wszystko, co nam dał oraz brania z niego przykładu i umacniania naszego zaufania Bogu. Tato, dziękuję! Kochałem Ciebie za życia na ziemi i tęsknię już do spotkania z Tobą w niebie.

 

*) Na zdjęciu jeden z obrazów Taty wiszący na ścianie w moim domu.

0

Poruszyciel

Rozum i Wiara. Prawda i Milosc. Bóg, Honor, Ojczyzna! Wolnosc i Godnosc. Sprawiedliwosc.

9 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758