W Polsce nie uprawia się polityki – w Polsce uprawia się publicystykę. I robią to nie tylko zawodowi publicyści – robią to wszyscy, łącznie z politykami. W Polsce bowiem nikt nie zna się na robieniu polityki, ale za to wszyscy są profesjonalnymi językoznawcami.
Przykłady? Proszę bardzo – ostatni weekend upłynął nam na komentowaniu komentarzy. A to żywiliśmy się wygłupami Wojewódzkiego i Figurskiego, a to ponarzekaliśmy na słowa Kaczyńskiego o „liście osób do likwidacji”, która – no jasne – dana mu została przez pewną komentatorkę. Były więc jeszcze komentarze do komentarzy o komentarzach i weekend mogliśmy uznać za zamknięty.
I tak płynie nam sympatycznie polityczne życie. Dlaczego się tak dzieje? Bo jest to korzystne dla dwóch, decydujących o tym, grup – dla polityków i dla…komentatorów. Zacznijmy od tych pierwszych – wszak łatwiej jest rządzić i być w opozycji nic nie robiąc, a jedynie krytykując to, co przeciwnik powiedział. Właśnie „powiedział”, bo przeciwnik wszak nic nie zdołał nawet zrobić – zajęty jest przecież komentowaniem naszych słów. Więc władza komentuje wypowiedzi lidera opozycji i innych swoich przeciwników, ci zaś odwzajemniają się władzy komentowaniem słów premiera i jego przybocznych. Do absolutnego absurdu doprowadziliśmy do na twitterze jakiś czas temu, kiedy to rzecznik (sic!) rządu pisał tam codziennie rano jedynie: „Dzień dobry Państwu”, po czym otrzymywał ode mnie w nagrodę słodkie haiku. I tyle. W ten oto sposób, do końca zostało obnażone to, co politycy nazywają polityką.
Ale drugą grupą, zainteresowaną w trwaniu tej paranoi, są publicyści. Dla nich jest to najlepszy sposób uprawiania swojego zawodu. Wystarczy, że skomentują jakiś komentarz jakiegoś polityka do komentarza jakiegoś innego polityka, i już artykuł gotowy. I to artykuł z gotową tezą, w wnioskami i – najważniejsze – pisany zupełnie bez pracy. Bo skomentować komentarz potrafi każdy. Stąd kariera takich osób, jak Monika Olejnik, u której wywiady przypominają plotki u pedikiurzystki – „jedna baba drugiej babie, wsadziła do dłoni drabie: co pani na to?!” Do wykonywania tego typu „dziennikarstwa” nie trzeba specjalnego przygotowania – wystarczy szkoła zootechniczna i bezczelność. I właśnie dlatego, słusznie, Olejnik jest wielokrotnie nagradzana, jako czołowa polska publicystka. Bo ona jest nią w istocie – jest klinicznym, wypreparowanym, doskonałym produktem tego, co polskie media zrobiły ze sobą i z polską polityką. I dotyczy to – żeby było jasne – również produkcji publicystycznej po drugiej stronie „ideowego” sporu. Tam także wystarczy mielenie komentarzy do komentarzy, żeby być obdarzonym nimbem prawicowego inżyniera dusz.
Ocena polityków i prowadzonej (czasami ) przez nich działalności politycznej wymaga czasu, wiedzy, zaangażowania, reaserczu, wnikliwości, umiejętności czytania dokumentów. Komentowanie ich komentarzy nie wymaga niczego – no, może poza odrobiną talentu i dużą dozą tupetu oraz pewności siebie. Podobnie zresztą z pracą polityków – o ileż łatwiej pyskować w studiach telewizyjnych, niż trudzić się nad dokumentami w Sejmie lub w europarlamencie? Zwłaszcza, że ma się świadomość, że to i tak nie zainteresuje żadnego dziennikarza i publicysty. A wyborcy? No właśnie. Zapomniałem o nich. Może dlatego, że są idealną częścią tego symbiotycznego układu. Politycy, dziennikarze i wyborcy – wszyscy chcą tego samego. I nie jest to na pewno polityka.