„Jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak, jak jest, wszystko musi się zmienić” twierdził Giuseppe Tomasi di Lampedusa.
Dewiza księcia Palmy i Lampedusy najwyraźniej przyświecała ustawodawcom piszącym projekt ustawy o wspieraniu inwestycji. Zakłada on, że „przedsiębiorca, który ze względu na zwolnienie podatkowe zainwestuje w Polsce [zwłaszcza w Specjalnych Strefach Ekonomicznych – przyp. MN], a nie np. w Czechach, automatycznie narazi się na utratę preferencji. Dlaczego? Bo sam przyzna, że kierowała nim chęć uniknięcia opodatkowania”.
Przy czym w ustawie nie określono ani procedur, ani kto będzie podejmować decyzję. Sformułowane zostały wprawdzie warunki podjęcia takiej decyzji, ale jak to zwykle są one tak napisane, że przy odrobinie „dobrej” woli można pod nie podpiąć praktycznie wszystko.
http://biznes.interia.pl/firma/news/fiskus-jedna-reka-da-zwolnienie-a-druga-je-zabierze,2559060,1852
Trudno się nie zgodzić z głosami, że takie postawienie sprawy zaprzecza sensowi tworzenia zarówno SSE, jak i preferencji podatkowych dla inwestorów. Nasuwa się przy tym podstawowe pytanie: czy owe zapisy będą dotyczyć tylko polskich, czy również zagranicznych inwestorów?
„Jeżeli władza mówi, że zabierze – to zabierze; ale jeżeli mówi, że da – a, to tylko mówi” głosiło złośliwe porzekadło z czasów PRL. Jak widać, pomimo zmian i przemian wciąż jest ono aktualne. I będzie tak długo, jak długo politycy nie zrozumieją, że ludzie pracują nie po to, by płacić podatki, ale po to, by zarabiać.