Ktoś życzliwy przesłał mi taką OPOWIASTKĘ :
Zmieniamy płećRoztrzęsiona żona (nie muszę dodawać, że chodzi o moją żonę, o innych żonach nie piszę) wpadła do domu z okrzykiem radości. Stanąłem na baczność, podsunąłem jej krzesło i powiedziałem, że wspaniale wygląda. Machnęła na to ręką, co jej się w takich sytuacjach rzadko zdarza, i sapała – nieboraczka – jak lokomotywa z czasów nieudolnych poprzedników ministra Grabarczyka. Albo przetrąciła tramwaj, albo wybuchło antypisowskie powstanie, pomyślałem, ale uzbroiłem się w cierpliwość. Po piętnastu minutach oczekiwania żona wydała okrzyk radości. Okrzyk ten przemieścił mnie o kilka metrów. Może i dobrze, ponieważ stałem teraz w bezpieczniejszej odległości.
– Wreszcie zostaniemy rodziną zastępczą – powiedziała z rozbrajającym uśmiechem.
Nie pojąłem tego "wreszcie", bo nigdy o takiej możliwości nie myśleliśmy. A raczej żona o niej nie myślała. Milczałem.
– Taka jestem szczęśliwa. Tryumf (żona powiedziała "trumf", dlatego wyjaśniam) nowoczesności, liberalizmu i zdrowego rozsądku. Wyobraź sobie, że związki partnerskie dostały prawo tworzenia rodzin zastępczych. Dobra nasza!
– Tulipanku ukochany, nie bardzo rozumiem, jaki to ma związek z naszą rodziną? – ostrożnie i nieśmiało, zarazem dość cicho zapytałem.
– Jak to jaki? Czynnie poprzemy to wspaniałe, wspólne zwycięstwo naszej partii i nowoczesnej lewicy.
– My? – wyrwało mi się zbyt głośno.
– My? A kto? Oczywiście, że my. Musimy dawać przykład, nie możemy popierać naszej partii wyłącznie podczas wyborów i przy telewizorze.
Łagodność żony dodała mi otuchy, postanowiłem więc wziąć bardziej aktywny, niż czynię to zazwyczaj, udział w dyskusji.
– Pomysł jest znakomity – odparłem – to nie ulega wątpliwości, ale jest pewien szkopuł.
– Szkopuł? Szkopuł, szkopuł? Jak się właściwie pisze ten szkopuł?
– Tak, jak się mówi – wypaliłem bez zastanowienia i omal nie zemdlałem.
– Tak myślałam. O jaki szkopuł ci chodzi? – tym razem podniosła głos.
Przełknąwszy ślinę, zdecydowałem się odpowiedzieć.
– Przecież nie jesteśmy związkiem partnerskim. Co, zaznaczam, żeby nie było wątpliwości, nie oznacza, że nie możemy zostać rodziną zastępczą. Jeśli tylko zechcesz, możemy nią zostać choćby jutro.
– Dureń! Po co mielibyśmy stać się tradycyjną rodziną zastępczą, skoro walczymy o postęp? Staniemy się związkiem partnerskim.
Dalsza dyskusja nie miała sensu. Najłagodniej jak potrafię, zaprowadziłem rozmowę na tory bardziej praktyczne. Niczego przy tym nie sugerując. Nie muszę tłumaczyć, dlaczego. Żona w lot pojęła skalę trudności i w lot tę trudność pokonała, chociaż na to nie wygląda. Po prostu jedno z nas od tej chwili zmieni płeć. Na szczęście mentalnie. "Mentalnie" stało się moim ulubionym słowem. Jako znakomity praktyk żona stwierdziła, że łatwiej będzie, gdy ja się przeistoczę. Łaskawie dodała, że bardziej jej odpowiada związek dwóch kobiet. A guzik prawda, krzyknąłem w myśli. I mentalnie, i powierzchownie łatwiej byłoby, gdyby to ona stała się mężczyzną. Z rozpaczą czekałem na ciąg dalszy.
A ciąg dalszy nie nastąpił. Wyobrażacie to sobie? Jeśli tak, dodatkowo wyobraźcie sobie moją radość. Gotów byłem podrzucać ją pod sufit. Na gotowości się skończyło, istnieją bowiem zamierzenia, których nijak nie daje się zrealizować. Tak się rozgorączkowałem, że zapomniałem wspomnieć, dlaczego ciąg dalszy nie nastąpił. Żona nie wyobrażała sobie, że będziemy mieszkać z obcymi dziećmi. Żeby jednak nie przewróciło mi się w głowie i żeby dochować wierności partii, postanowiła, że będziemy związkiem partnerskim bezdzietnym
Zbliżamy się do momentu, kiedy związki partnerskie byłyby do zaakceptowania przez większość w przyszłym Sejmie, jak i przez Polaków” tymi słowami premier Donald Tusk wywołał głośną debatę na temat legalizacji „związków partnerskich.”
Blog Zbigniewa Kaliszuka. Skupiam sie na lamaniu stereotypów dotyczacych chrzescijanstwa i poszukiwaniu prawdy w kwestiach wiary oraz wartosci.