Komentarze dnia
Like

Zupełnie nieważny tekst o Niepodległości

11/11/2014
1117 Wyświetlenia
1 Komentarze
6 minut czytania
Zupełnie nieważny tekst o Niepodległości

Za oknem lekka mgła, dość ciepło jak na listopad a ja myślę o tych zwykłych ludziach, Warszawiakach, wstających rano 11 listopada 1918 roku, zatroskanych o to, jak przeżyć następny dzień, za co kupić jedzenie, skąd wziąć na opał. Straszliwie wyniszczone, wyeksploatowane przez niemieckiego okupanta ziemie z trudem utrzymywały wrogą armię i ludność cywilną. Po drogach kręcili się maruderzy, maszerowały wymęczone oddziały niemieckich żołnierzy, wtedy już wystraszonych. I działo się, działo się od listopada 1916 roku, od momentu, kiedy Polacy potrafili (bodaj zawsze tak by umieli) wykorzystać podwójną cesarską listopadową łaskę, żeby budować to, czego łaska ta nie przewidywała- podstawy państwa naprawdę wolnego i niezawisłego a nie przewidzianego w listopadowym akcie kadłubka bez granic i tożsamości za to z perspektywą zasilenia armii „opiekuńczych” państw mięsem armatnim.

0


Tak więc, zmęczeni i zatroskani Warszawiacy mieli już struktury państwowe, swoiste państwo bez państwa, mieli rząd i Radę Regencyjną, mieli ministerstwa i infrastrukturę, szkolnictwo i system aprowizacji. Ale mieli i okupanta i polityczne swary i ogromna indywidualną i zbiorową biedę. Ale mieli coś jeszcze: ponad 100 lat narodowych rekolekcji, pokuty i refleksji, błędów i zaszłości, które i nas dzisiaj po kolejnych stu latach gryzą w dusze i mózgi niczym pchły, ale które dały jedno: poza zainfekowanymi czerwoną zarazą renegatami wszyscy chcieli Polski, własnej, niepodległej i wolnej. Mogła być biedna, zacofana ale swoja. Wszystko inne byli gotowi wypracować a jeżeli trzeba, wywalczyć. Warszawiacy, wstający rano 11 listopada 1918 roku nie wiedzieli w większości, że dzieje się już, że w nocy u księcia Lubomirskiego nie spano tylko rozmawiano z przybyszem z Magdeburga, że pewne decyzje już są. Różnie je oceniamy z perspektywy prawie 100 lat, natłoku idei i doświadczeń, ale oni potrafili usiąść do stołu, pić kawę z jednego dzbanka i wódkę z jednej karafki, rozmawiać, kłócić się ale jednocześnie stanąć ponad socjalizmem, monarchizmem, nacjonalizmem. Bo trzeba było już teraz, w tamtej chwili brać, co historia dawała, na bijaki był czas potem. I potrafili nic dla siebie nie wziąć, jeszcze dołożyć ze swojego. Może teraz patrzę na to idealistycznie i naiwnie ale mgła za oknem jest inna niż ta 96 lat temu. Opary czystej nienawiści i złości, pomieszane z jadem największych grzechów: nihilizmu i obojętności. Ta mgła jest gorsza nawet od ówczesnych czerwonych wyziewów ze Wschodu, bo one przynajmniej nie miały domieszki hipokryzji. 11 listopada 1918 roku Warszawiacy mogli się nałykać strachu, entuzjazmu, nadziei, nawet rozczarowań ale nikt nie serwował im tego, czego nam się nie oszczędza: szyderstwa z najświętszych uczuć, kpiny z wiary i megaton hipokryzji. Nie musieli stanąć przed murem zbudowanym z pomieszania dobrego i złego, pomnikiem diabelskiej przewrotności współczesnej cywilizacji. Wśród tych, którzy stanęli na czele budowy dzieła, zwanego Niepodległą Polską byli i uczciwi, i tacy sobie i łajdacy ale przynajmniej było wiadomo kto jest kim i do czego dąży. 11 listopada dla zmarzniętych i umęczonych Warszawiaków było sprawą trzeciorzędną z czego i na jakim przystanku wysiadł Piłsudski. To była kwestia na potem. Jak przyszło co do czego, zwyczajnie poszli i pomogli odebrać broń niemieckim żołnierzom, być może tę samą broń, z którą za półtora roku bez słowa skargi pomaszerowali pod Radzymin, bo tak trzeba było i nie było o czym dyskutować. Nocne Polaków rozmowy u księcia Lubomirskiego wtedy wystarczyły, podobnie jak dyplomatyczne zabiegi Eustachego Sapiehy w roku 1920. Oni, zwykli Warszawiacy A.D. 1918 zabiegali o chleb powszedni i spokój dla siebie, swoich rodzin i swojego domu, także tego ojczystego. Jeżeli trzeba było, byli gotowi w tym celu strzelać do wroga. Ale w ostatecznym rozrachunku przecież liczyło się to, żeby mogli spokojnie w swojej wolnej Ojczyźnie zająć sie swoimi sprawami po swojemu, wychowywać dzieci, modlić się, kochać i umierać po swojemu. Również po swojemu budować Polskę, może nie tak, jak chcieliby aniołowie wielkich idei ale za to tak, żeby było ona dla nich, dla zwykłych ludzi.

Ranek 11 listopada A.D. 2014 jest mglisty, ale ciepły, jak na tę porę roku. Za kilka godzin przez Warszawę przejdzie Marsz Niepodległości. Przedtem przemówi Prezydent, kompania honorowa zrobi swoje, wieńce zostaną położone tam, gdzie trzeba. Ktoś gdzieś uroni łzę, ktoś  w kogoś czymś rzuci, dziennikarze wyrecytują swoje kwestie, może znowu coś spłonie, albo, nie daj Bóg, odwiozą kogoś do szpitala. A ja myślę o moim wielkopolskim dziadku, dwudziestolatku jadącym do Poznania z wielkopolskiej wsi w poszukiwaniu pracy po to, żeby wpaść w sam środek powstania. Myślę o mojej warszawskiej Prababci, obarczonej gromadką dzieci z pierwszego małżeństwa Pradziadka i własnych, z których jedno ssało pierś a drugie dreptało trzymając się matczynej kiecki zaś starsze pracowały całymi dniami, żeby w domu było co jeść. Myślę o mojej śp. Sąsiadce, Pani Irenie, wtedy trzyletniej, posadzonej przez Matkę na parapecie okna warszawskiej kamienicy, by, jak sama wspominała, mogła zobaczyć, jak powstaje Polska. Myślę też o tej śp. Sąsiadce, Pani Zofii, która wtedy marzła w ledwo ogrzewanym pokoiku internatu w dalekim Piotrogrodzie marząc o jednym- żeby to był pokoik w Warszawie, nawet jeszcze zimniejszy i ciaśniejszy, ale w Polsce.

Myślę o nich wszystkich patrząc na listopadową mgłę i- po prostu się wstydzę. Wstydzę się za ludzi i moje czasy i za siebie. Za siebie, że tak mało robię żeby cokolwiek z tego bagienka zmienić.

0

monitako

Monarchistka, z lekka skręcająca ku katolickiemu tradycjonalizmowi, zawsze wierna Kościołowi i Polsce. Liberalizm w gospodarce, konserwatyzm w polityce i moralności.

39 publikacje
10 komentarze
 

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758