Zło triumfuje czyli napój jabłkowy o smaku dyniowym
11/05/2011
354 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Yuhma napisał dziś rewelacyjny tekst i każdy powinien ten tekst przeczytać. Pisze bowiem nasz kolega o tym jak ustawili się w III RP dziennikarze i prawnicy z PRL.
Yuhma napisał dziś rewelacyjny tekst i każdy powinien ten tekst przeczytać. Pisze bowiem nasz kolega o tym jak ustawili się w III RP dziennikarze i prawnicy z PRL. Tekst nie jest zabawny, ale momentami można się nieźle pośmiać. Jeden pan założył na przykład kancelarię radców prawnych o nazwie „Koneksja”. Od razu przypomniał mi się dom weselny „Mezalians”, który stoi ponoć w podwarszawskiej Zielonce. Nie to jest jednak istotne. Istotne jest jak obnaża swoje intencje triumfujące zło. I ja to spróbuję wyjaśnić na podstawie tych fragmentów tekstu yuhmy, które dotyczą rynku książki.
Otóż sporo z tych osób żyło z wydawania książek i tłumaczeń. Pan Safjan, na przykład, napisał tych książek w ostatnich latach kilkanaście, ale żadna z nich nie była widoczna na rynku. Po co więc je pisał? Po to by mieć powód do otrzymania pieniędzy, które dostaje się za napisanie książki. Publikacja ta zostaje zaraz po wręczeniu wypłaty przemielona na pulpę i można pisać nową książkę. Ponoć wznawiano panu Safjanowi także „Stawkę większą niż życie”. Czy ktoś widział może tę rzecz w Empiku? Jeśli tak proszę o informację. Są jeszcze tłumaczenia, których ponoć niektórzy z występujących w telewizji dziennikarzy stanu wojennego dorobili się aż kilkadziesiąt. Yuhma twierdzi, że to nie możliwe z przyczyn dosyć oczywistych. Ja mu wierzę, bo nie wiem jak to jest z tłumaczeniami.
Gdzie tu zło? Czy jest nim stary Safjan? Ktoś powie, że nie, bo to tylko emeryt, który chce sobie dorobić. Jasne. Powiedzcie to tym emerytom, którzy także chcieliby sobie dorobić, a nie mogą. Oto mamy rynek książki, na tym rynku trwa walka o pieniądze i popularność, ale – tu robimy głęboki wdech – okazuje się, że ci którzy zdobywają pieniądze nie są tymi samymi osobami, które zdobywają popularność. Okazuje się także, że ci którzy zdobywają popularność tracą ją niesłychanie szybko na rzecz innych amatorów popularności, zaś pieniądze są i tak w zupełnie innych miejscach.
Mój blog w salonie24 odwiedzał kiedyś często pan Zbigniew Ryndak. Jest to pisarz, emeryt, który napisał w życiu 7 książek, a teraz przyszła kolej na ósmą. „Smak wiatru w Birkenau” nazywa się ta książka i właściwie nic nie trzeba dodawać. Pan Ryndak napisał mi, że rzecz ukaże się w Brukseli i będzie kosztować, chyba, bo dokładnie nie pamiętam, 23,50 euro od sztuki. To jest, przyznacie, cena nielicha. Zważywszy, że pies z kulawą nogą się za tą książką nie obejrzy. Nie to jest jednak ważne, ale tytuł – „Smak wiatru w Birkenau”. Wcześniej pan Ryndak napisał inną książkę, nazywała się „Na drugim brzegu miłości”, albo „Po drugiej stronie miłości”, już nie pamiętam. Istotne jest, że tytuły te wiele mówią o biznesplanie pana Zbigniewa oraz o jego sposobie postrzegania czytelnika. Moim zdaniem dość lekceważącym. I tu jest clou czyli gwóźdź programu.
Oto zło triumfując nie może pozbawić się atrybutów dobra, nie może, bo inaczej nici z triumfu, dobro zaś rozumie w sposób koniunkturalny i powierzchowny. Nie tylko zło próbuje triumfować w ten sposób, tandeta również. Jedno z drugim się splata i wychodzi z tego proza madame Kalicińskiej, żeby już zostawić pana Ryndaka w spokoju. Z chwilą kiedy zło ogłasza swój triumf, na rynku książki na przykład, kiedy już wszystkie półki pełne są poradników i książek o zdrowiu oraz odchudzaniu, kiedy za rzeczy wartościowe i dobre zaczyna robić proza Kuczoka, wtedy właśnie okazuje się, że sytuacja taka jest nie do utrzymania. Widać to po tym jak czytelnicy odpływają z księgarń. Widać to po tych lamentach – ludzie nie czytają książek! Dlaczego, ach dlaczego?! Cała Polska czyta dzieciom! Dlaczego nie czytasz dzieciom ty świnio! Czytaj!
Dzieciom akurat jest co czytać, gorzej z dorosłymi. Wracajmy do zła. Jego triumf od razu obnaża intencje i od razu wywraca do góry nogami zasadę w myśl, której ów triumf ogłoszono. Zło szło do zwycięstwa z hasłami dobra, ale po zwycięstwie nie może dalej tych haseł głosić, bo to jest sprzeczne z jego naturą i jego rzeczywistą intencją. Musi nastąpić demaskacja. Stąd właśnie taka rotacja autorów na rynku wydawniczym. Jedną gębę zastępuje się drugą, by demaskację opóźnić.
Rynek książki jest obszarem gdzie zło panoszy się według mnie najwyraźniej, jest jeszcze oczywiście wymiar sprawiedliwości, sport itp., ale ja tego nie obserwuję. Obserwuję książkę. I wiem jedno – autor powinien trzymać z czytelnikami. Nie może być inaczej, bo autor który zaczyna kombinować z wydawcą, z recenzentem, z hurtownikiem i księgarzem jest autorem do wymiany. On tym wszystkim ludziom jest niepotrzebny, a dzieje się tak z tego względu, że zło zaprzeczyło zasadzie istnienia uczciwej konkurencji po to by odnieść triumf. Stąd właśnie 23,50 euro za „Smak wiatru w Birkenau”. Zło zakwestionowało sensowność wypłacania gaży autorom nie tylko dobrym, ale także tym z własnego nadania, uczyniło ono tak, bo autorzy którzy się złu zaprzedali przestali być mu z miejsca potrzebni. Zło ma swoich autorów, ale ci nie muszą być popularni, wystarczy że dostają gażę. I jakoś to jeździ. Doszliśmy dziś do momentu krańcowego, to znaczy takiego kiedy okazuje się, że książki rozłożone w sieciach handlowych są popularne i dobre z pozoru jedynie. W rzeczywistości jest to triumf zła czyli nędza i syf. Książek dobrych należy szukać gdzie indzie, a właściwie nie książek, a autorów (pozdrawiam Cię Toyah), to zaś co widać jest emanacją intencji złego i jego triumfem. Chwilowym, bo ludzie nawet jeśli to kupią, to raz jedynie.
Jeżył się wczoraj GPS na blogu Toyaha, że ten atakuje bez pardonu Rafała Ziemkiewicza, wybitnego publicystę i prawicowca. Powiedz mi drogi GPS gdzie jest drugie wydanie znakomitej publicystycznej książki pod tytułem „Michnikowszczyzna”? Książki demaskatorskiej, ważnej, ciężkiej od znaczeń, która ukazała się pierwszy i ostatni raz w roku 2006. Gdzie ono jest? Nie ma? A to niespodzianka. Ciekawe dlaczego, ciekawe dlaczego tak świetne i wspaniałe dzieła nie są wznawiane, a sam Ziemkiewicz zachowuje się i wygląda jakby coś odsysało mu siły specjalną pompką. Co rok nowa książka, co rok prorok, a o starych się zapomina. Czemu? Słabe były? Nie! Znakomite i ważne. Toyah ma po trzykroć rację flekując Ziemkiewicza. Powinien jeszcze dołożyć Wildsteinowi za tę jego sagę rodzinną. No, ale o tym już pisałem, szkoda, że tekst spadł tak szybko.
Powtórzę jeszcze raz najważniejszy dla autora jest czytelnik. Nie recenzent Masłoń z „Rzeczpospolitej”, nie hurtownik z ul. Kolejowej i nie wydawca złodziej, ale czytelnik. Zło anektując rynek wydawniczy doprowadziło do tego właśnie, że poniesie klęskę, no chyba że zacznie zabijać autorów, ale wtedy klęska będzie jeszcze gorsza, bo „pieśń ujdzie cało” jak napisał poeta. Autor bowiem, dobry autor, zawsze może zamienić się w dziada lirnika i ruszyć w świat. Ziemkiewicz zaś z Wildsteinem mogą co najwyżej pójść na siłownię.