W rzepie po raz kolejny podniesiono kwestię handlu w niedzielę.
Mi osobiście handel niedzielny nie przypada do gustu, oczywiście to moje odczucie.
Zgodzę się jednak, ze stanowiskiem handlowców ,że otwierają sklepy z powodu chętnych do zakupów w ten dzień. Robią to ze zwykłej kalkulacji zysków i strat.
Jedynym skutecznym sposobem zamknięcia tematu jest stosowanie się konsumentów do zasad Dekalogu. Jak to wygląda w praktyce każdy wie. Dlatego wiara pokładana przez narodowców w katolickiej sile narodu jest dla mnie dalece na wyrost.
Śmieszy mnie natomiast demagogia, związana z likwidacją miejsc pracy. Czyli co, jeżeli nie kupię chleba w niedzielę to będę pościł cały dzień? Nie potrzepuję go? Nie muszę go kupić tak czy siak? A może co bardziej prawdopodobne kupię go w sobotę i ktoś musi mi go sprzedać
Problemem dla sieci, może być to, że wtedy ciężej będzie skonstruować umowy na 1/4, 1/8, 1/16 etatu :)? Bo po prostu zabraknie dni w tygodniu.
Podnoszą się głosy ,że część zakupów w ogóle wypadnie. Oznacza to ni mniej mi więcej ,że nie były potrzebne i zostały dokonane w leminżym amoku, i opłacane są później zgryzotą.
Jeżeli ludzie pragną jednak kontaktu z innymi w spędach, rodzi się miejsce dla szerokiej rozrywki zabawy oraz gastronomii. Per saldo można by się wręcz spodziewać wzrostu zatrudnienia.
Ale ostatecznie przeforsowanie takiego podejścia, może być papierkiem lakmusowym katolickiego charakteru naszego narodu. I nie ma co wspierać się tu urzędnikami w kwestii sumienia.