Zarządzanie strachem.
04/07/2012
1004 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
Jeśli zasiadamy do gry z bezwzględnym przeciwnikiem, który sam ustala reguły tej gry, by z nim wygrać musimy rozpoznać, zrozumieć i zaadaptować do swoich potrzeb te reguły.
Jesteśmy zarówno racjonalni, jak i emocjonalni – taka już jest nasza ludzka natura i nic na to nie poradzimy. Emocje są stymulatorem naszych wyborów i działań. Możemy nad nimi panować, nadając naszym wyborom i działaniom racjonalny charakter, co ułatwia osiąganie oczekiwanych przez nas celów. Jednak bardzo często emocje biorą u nas górę nad rozumem, a nasze zachowania, choć pozwalają nam odreagować emocje, stają się irracjonalne i miewają dla nas opłakane skutki. W takiej sytuacji emocje przestają być tylko stymulatorem naszych działań i wyborów, a stają się ich głównym motorem. Ta słabość naszej natury jest bardzo często wykorzystywana przez różnej maści manipulatorów do sterowania ludzkimi zachowaniami, a chyba najczęściej wykorzystywanym stymulatorem emocjonalnym jest strach.
Strach, o ile wynika z rozpoznania realnych zagrożeń i nie paraliżuje naszej woli, sprawia, że postępujemy ostrożniej, dzięki czemu możemy minimalizować, lub eliminować czyhające na nas niebezpieczeństwa. Jeśli jednak tracimy nad nim kontrolę, popycha nas do zachowań irracjonalnych i autodestrukcyjnych. Niekontrolowany strach może być przyczyną paniki lub sparaliżować naszą wolę i zdolność racjonalnej oceny sytuacji, co uniemożliwia obronę przed realnymi zagrożeniami, albo też odwrotnie – może stać się przyczyną nienawiści i agresji. Od niepamiętnych czasów strach wykorzystywany jest do sterowania zachowaniami całych społeczeństw. Zarządzanie strachem polegało na eksponowaniu realnych zagrożeń, które były źródłem strachu. Taką funkcję spełniały publiczne egzekucje. W tym samym celu, zastraszenia i sparaliżowania woli oporu ludności podbijanych krain, dawni agresorzy (np. Rzymianie, Hunowie i Mongołowie) mordowali mieszkańców miast, które stawiały im opór.
Ta metoda jest nadal stosowana, jednak od XX-ego wieku, wraz z rozwojem psychologii społecznej, fasadowych demokracji (Wielka Mistyfikacja), masmediów i masowej kultury, rzeczywiste niebezpieczeństwa są coraz częściej zastępowane zagrożeniami urojonymi, będącymi jedynie propagandowymi kreacjami tworzonymi na użytek inżynierii społecznej. Zagrożenie ultraprawicowym terroryzmem (lata 70-e, 80-e i początek 90-ych XX w., gdy realnym zagrożeniem był sponsorowany przez Moskwę terroryzm lewacki), dziura ozonowa, świńska grypa, globalne ocieplenie, broń biologiczna w Iraku (społeczna akceptacja dla inwazji na Irak), broń jądrowa w Iranie (społeczna akceptacja dla inwazji na ten kraj), globalny terroryzm (społeczna akceptacja dla ograniczenia praw obywatelskich, oraz rozbudowy systemu nadzoru i inwigilacji) to tylko najbardziej spektakularne przykłady takich wykreowanych, urojonych zagrożeń pozwalających zarządzać zachowaniami społecznymi za pomocą strachu.
W III RP, właściwie od początku jej istnienia, nadzwyczaj skutecznie jest praktykowana metoda kreowania urojonych zagrożeń (niekiedy mieszanych z realnymi) i zarządzania strachem.
Kreowane w latach 90-ych ubiegłego wieku urojone zagrożenie utworzeniem katolickiego państwa wyznaniowego (te lęki są nadal podsycane). Wykształcony w ten sposób antyklerykalizm jest podstawą do społecznej akceptacji dla tworzenia … państwa wyznaniowego, tyle tylko, że tym wyznaniem jest ateizm.
Lęki wynikające z zagrożenia wpływami agentury (po części realne) już od początku III RP jest przyczyną wzajemnej nieufności, a nawet wrogości w środowiskach opozycyjnych, co z kolei skutkuje dezintegracją i słabością opozycji antysystemowej. Mamy zatem zdumiewający paradoks: obawa przed wpływami agentury przynosi dokładnie takie efekty, jakie powinny przynieść owe wpływy. Ja tylko opisuję stan faktyczny, a nie sugeruję żadnych rozwiązań tego problemu, bo takowych po prostu nie znam.
Ze strachu przed urojonym, a wykreowanym przez media zagrożeniem powszechnej inwigilacji i budowy państwa policyjnego przez PiS, Polacy zaakceptowali rozbudowę systemu inwigilacji społeczeństwa przez władzę (jesteśmy w tej chwili najbardziej inwigilowanym narodem w UE), oraz utworzenie rzeczywistego państwa policyjnego, w którym rzekomo niezależne sądy, organy ścigania i inne instytucje państwa są nagminnie wykorzystywane do zwalczania i szykanowania ludzi niewygodnych dla władzy. Ponad to, owe urojone zagrożenia były podstawą do uruchomienia fali nienawiści i agresji wobec rzeczywistych lub domniemanych zwolenników PiS (do tego „worka” wrzucani są wszyscy krytycy obecnej władzy lub systemu państwa).
Ciągłe straszenie rzekomym polskim faszyzmem (utożsamiany z patriotyzmem), ksenofobią i antysemityzmem (w tym kłamstwa o współodpowiedzialności Polaków za Holokaust) skutkuje zatratą poczucia tożsamości narodowej (większa podatność na wpływy i manipulacje), akceptacją społeczną dla lewackich absurdów ideologicznych, oraz narastaniem wśród Polaków … ksenofobii, bo przecież polonofobia to jedna z jej odmian.
Nasi władcy-okupanci bardzo chętnie wykorzystują także typowy dla konformistów lęk przed wykluczeniem społecznym i śmiesznością. W tym celu media reżimowe przedstawiają pożądane przez naszych władców poglądy, preferencje polityczne i zachowania społeczne jako powszechne lub dominujące (do tego też służą przekłamane sondaże opinii publicznej), a nie akceptowane przez władców, lub dla nich niebezpieczne są przedstawiane jako niszowe, oraz negatywnie etykietkowane (ciemnogród, zaścianek, faszyzm itp.) i wyszydzane. Do podsycania lęków wynikających z ludzkiego konformizmu wykorzystywana jest też wpajana Polakom polonofobia, oraz niskie poczucie tożsamości narodowej i własnej wartości, a jest to robione poprzez ciągłe powoływanie się na rzekome postrzeganie nas przez inne narody europejskie (zwłaszcza zachodnioeuropejskie, które jakoby górują nad nami pod każdym względem).
Wymieniłem tu tylko najbardziej rzucające się w oczy przykłady zarządzania strachem w naszym kraju, bo jest ich więcej. Do napisania tego tekstu skłoniło mnie to, co się działo wokół zakończonych niedawno EURO 2012. Przed mistrzostwami pojawiły się w mediach sugestie dotyczące brutalnej rozprawy z ewentualnymi demonstracjami, które miałyby mieć miejsce podczas EURO 2012 połączone z apelami o uszanowanie „święta narodowego”. W mediach opozycyjnych, w tym na NE, natychmiast pojawiła się reakcja na te sugestie w formie apokaliptycznych wizji sprowokowanych przez władzę zamieszek, które miały być pretekstem do krwawej masakry. Owe głosy „rozsądku” nawołujące do zaniechania manifestacji i protestów podczas EURO najwyraźniej wzięły górę, bo z wyjątkiem jednej, sprowokowanej bijatyki w Warszawie pomiędzy kibicami polskimi, rosyjskimi i polskimi „kibicami” zakuwającymi wspólnie z policją innych kibiców w kajdanki, nie było właściwie żadnych akcji protestacyjnych i manifestacji. Nie było też żadnych oznak gotowości władz do urządzenia krwawej masakry – nigdzie nie było uzbrojonych w broń palną oddziałów wojska, czy policji. Nie było też nigdzie czołgów, obecnych w tych kasandrycznych wizjach, bo też ich być nie mogło, gdyż już dawno garnizony wojskowe zniknęły z większych miast (w Warszawie i jej okolicach, jedynym oddziałem regularnego wojska jest kompania reprezentacyjna WP i jednostki BOR), a nasza armia jest w zaniku. Niebezpieczeństwo krwawej masakry nie miało też żadnego oparcia w doświadczeniu (niech ktoś mi przypomni taki przypadek w całej historii III RP).
To był właśnie przypadek zarządzania strachem: pojawiło się urojone zagrożenie, będące wyłącznie medialną kreacją, zaś spowodowany tym strach był stymulatorem pożądanych przez władzę zachowań społecznych. Owe głosy „rozsądku” były racjonalizacją strachu, a jest to coś zupełnie innego od racjonalnego rozpoznania realnych zagrożeń.
Powinienem chyba wyjaśnić, dlaczego masowe demonstracje uliczne są tak niebezpieczne dla naszych władców-okupantów. Podstawowym warunkiem skuteczności wszelkich socjotechnik (zarządzanie strachem należy do tej kategorii) jest kontrola dystrybucji informacji, dystrybucja jest bowiem ważniejsza od samej informacji, gdyż to ona decyduje o zasięgu społecznym owej informacji. Sama informacja, lub może lepiej powiedzieć komunikat, może być kłamliwa, prawdziwa, głupia albo mądra – w socjotechnice nie ma to większego znaczenia, ważny jest zasięg społeczny jej oddziaływania, a o tym decyduje dystrybucja. Nasi władcy-okupanci kontrolują dystrybucję informacji za pomocą koncesji (brak koncesji cyfrowej dla telewizji Trwam, znacząco ograniczy jej zasięg oddziaływania), oraz monopolistycznych sieci kolporterskich (nieprzyjęcie do kolportażu papierowej wersji NE, ogranicza zasięg oddziaływania treści publikowanych na portalu). Nie mają natomiast kontroli nad dystrybucją informacji wprowadzanych w przestrzeń publiczną przez manifestacje uliczne. Tak na marginesie, ciekaw jestem, ilu z czytelników ma świadomość, że uliczne manifestacje i akcje protestacyjne także są formą dystrybucji informacji? Obawiam się, że niewiele osób tak właśnie je postrzega.
Aby ograniczyć tą niekontrolowaną dystrybucję informacji, media reżimowe przemilczają lub zakłamują takie wydarzenia. Ponad to tworzą obraz urojonych zagrożeń. Z jednej strony zagrożenie „powrotem polskiego faszyzmu” (symbolika narodowa) i bandytyzm („kibole”), co powinno skutkować społeczną akceptacją dla ograniczenia praw obywatelskich, a szczególnie wolności zgromadzeń (były już takie przymiarki po ostatnim Marszu Niepodległości). Z drugiej strony tworzona była wizja krwawej rozprawy z demonstrantami, co skutkowało rezygnacją z antyrządowych demonstracji. Tym sposobem straciliśmy niepowtarzalną okazję, by wykorzystując zagraniczne media, poważnie naruszyć wizerunek rządów Tuska, tak wytrwale budowany przez reżimowych piarowców, tak na użytek wewnętrzny, jak i zewnętrzny. Nie wątpię, że „rozsądni” ludzie bez problemu znajdą uzasadnienie dla tego zaniechania.
W ostatnim dwudziestoleciu stało się z nami coś niedobrego. W czasach PRL Polacy na ogół dość dobrze odróżniali realne zagrożenia od kreacji propagandowych. Mieliśmy też świadomość, że konfrontacja z totalitarnym reżimem nie może być całkiem bezbolesna i wymaga podjęcia ryzyka i poświęcenia. Obecnie zatraciliśmy te zdolności, a strach najwyraźniej głęboko zakotwiczył się w naszej podświadomości i jak u przysłowiowych psów Pawłowa, wystarczy odpowiedni sygnał, by wywołać oczekiwaną przez naszych władców reakcję. Do zarządzania strachem, w Polsce nie potrzeba krwawych i spektakularnych zdarzeń jak atak na WTC, czy terrorystyczne zamachy w londyńskim metrze, czy na kolei w Hiszpanii, wystarczy w zupełności drobna sugestia.
Chcę być dobrze zrozumiany. Nie nawołuję nikogo do lekceważenia realnych zagrożeń i irracjonalnych, nieprzemyślanych zachowań – wręcz przeciwnie. Powinniśmy nauczyć się odróżniać realne zagrożenia od urojonych i racjonalnie na nie reagować. Powinniśmy nauczyć się przewidywać konsekwencje naszych wyborów, działań i zaniechań. Jeśli chcemy zmienić system państwa, lub wdrożyć program naprawczy, powinniśmy stworzyć warunki po temu. Dlatego powinniśmy nauczyć się rozpoznawać mechanizmy zarządzania zachowaniami społecznymi przez naszych władców i sposobów przeciwdziałania im.
Jeśli zasiadamy do gry z bezwzględnym przeciwnikiem, który sam ustala reguły tej gry, by z nim wygrać musimy rozpoznać, zrozumieć i zaadaptować do swoich potrzeb te reguły. Sama wola i wizja zwycięstwa to o wiele za mało.