Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego na bieżąco monitoruje sytuację w internecie w zakresie domen rządowych – deklaruje minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki. Chodzi o ataki grupy Annonymous.
Taką deklarację – choć brzmi, jak przedni żart – należy, drodzy Blogerzy, traktować jak najbardziej poważnie w zakresie, o którym za chwilę. Najpierw jednak o konflikcie, przepraszam… o lęku administracji publicznej i służb specjalnych przed nastolatkami (w większości) spod maski Annonymousa, którym – jak raz – udało się już wiele razy położyć serwery, w tym również serwery służb specjalnych. Tym zabawniejsze to było, że każdy atak na taki serwer był poprzedzony ostrzeżeniem. Taką zapowiedzią na Twitterze.
– ABW wysyła stosowne rekomendacje i wskazówki. To administratorzy poszczególnych stron odpowiadają bezpośrednio za jakość ich zabezpieczeń – deklaruje Cichocki. I dodaje, że takie zalecenia i informacje były wysyłane po poprzednich atakach hakerów i są na bieżąco wysyłane, gdy pojawiają się "istotne informacje dla administratorów". – Mamy nadzieję, że oni się do tego stosują. Niektórzy proszą nawet o audyty bezpieczeństwa ABW. Koordynuje to dosyć ściśle Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji – mówi powiedział Cichocki. – Moment ataku jest takim "sprawdzam". Na ile administratorzy poszczególnych serwisów naprawdę wzięli do serca sobie te zalecenia i przejęli się problemem, a na ile np. tylko markują działania.
W marcu prokuratura poinformowała o wszczęciu śledztwa dotyczącego zablokowania dostępu do witryn internetowych kancelarii prezydenta, premiera i Sejmu oraz resortów administracji i cyfryzacji, finansów, edukacji narodowej, obrony, kultury, spraw wewnętrznych oraz spraw zagranicznych. Badane jest także zablokowanie stron KGP, CBA i BOR.
Podstawą postępowania prokuratury jest przepis kodeksu karnego mówiący, iż "kto, nie będąc do tego uprawnionym, przez transmisję, zniszczenie, usunięcie, uszkodzenie, utrudnienie dostępu lub zmianę danych informatycznych, w istotnym stopniu zakłóca pracę systemu komputerowego lub sieci teleinformatycznej, podlega karze pozbawienia wolności od trzech miesięcy do pięciu lat".
Cóż, drodzy panowie. A może już wystarczy tych wygłupów? Najwyższa pora przyznać się do tego, że służby w Polsce kuleją. Że każda próba przenoszenia serwera spełza na niczym, bo zostawiacie ślady, że administracja elektroniczna jest w powijakach, i że po protu nie potraficie tego robić. Któż miałby potrafić, skoro ministerstwu cyfryzacji szefuje polonista?
A teraz jak najbardziej poważny zakres, w jakim należy traktować słowa ministra MSWiA!
Ważne jest tylko to, że ministers MSWiA przyznał się, że służby dokładnie sprawdzają treści w bogosferze. A to oznacza równie, że pod każdym postem na NE ilość odsłon solidarnie trzeba podzielić na część, jaką przeczytały służby pana ministra.
Oraz, że musimy uważać, żeby nie spotkała nas wizyta panów w kominiarkach, którzy pod byle pretekstem zabiorą komputer, po to żeby nie umieć go sprawdzić.
A swoją drogą, ciekawe, jakich mają szyfrantów, co? Jeżeli mają w ogóle, to będą wiedzieli gdzie szukać dziury w systemie…
11101110111000000 10001010001000000 11101010111000000 00101010001000000 11101110111000100 00000000000000010 11101110111001010 10100010101000010 10101110111001010 10100010101000010 11101110111000100 00000000000000000 11101110111000000 10101000001000000 10101110111000000 10101010100000000 11101110111000000
Dbam o to, zeby nie powtórzyl sie 1307 rok. Procesy winny byc sprawiedliwe. Albo glosne. A umowa spoleczna obowiazywac wszystkich