Tak się jakoś nieszczęśliwie składa, że od paru lat, każdorazowo przy końcu starego i na początku nowego roku, jesteśmy świadkami prawdziwie „dantejskich scen” rozgrywających się w różnych dziedzinach naszego społecznego życia.
Wojciech Podjacki
Zapaść cywilizacyjna państwa polskiego
Tak się jakoś nieszczęśliwie składa, że od paru lat, każdorazowo przy końcu starego i na początku nowego roku, jesteśmy świadkami prawdziwie „dantejskich scen” rozgrywających się w różnych dziedzinach naszego społecznego życia.
Na przełomie 2010 i 2011 roku wprawił Polaków w osłupienie problem niemożności poprawnego ułożenia rozkładu jazdy pociągów PKP, natomiast w bieżącym roku większość naszych rodaków wpadła w panikę z powodu chaosu wokół refundacji leków. Jeśli do tego dodać, praktycznie co roku, występujące kłopoty z odśnieżaniem dróg oraz bezradność rządzących w kwestii przeciwdziałania skutkom powodzi, które cyklicznie nawiedzają nasz kraj, to mamy oto obraz jakiegoś swoistego uwiądu, którym dotknięte jest nasze państwo.
Większość polityków z partii rządzących z upodobaniem nawiązuje do tradycji cywilizacji rzymskiej, w której kręgu podobno znajduje się również nasza udręczona ojczyzna. Robią to szczególnie wtedy, gdy uzasadniają kolejne kroki na drodze do pełnej integracji Polski z Unią Europejską. Lecz jednocześnie zapominają o tym, że Imperium Rzymskie opierało się przede wszystkim na sprawnym aparacie administracyjnym, którego filarem była doskonale, jak na tamte czasy, rozwinięta sieć dróg i sprawnie funkcjonująca poczta. O polskich drogach, nawet nie ma co wspominać, ich „walory” poznał doskonale każdy przeciętny posiadacz automobila, ale jeśli chodzi o naszą pocztę, to jesteśmy obecnie świadkami jej dogorywania. Jak bowiem można inaczej określić upadek wszelkich, nie tylko „europejskich”, standardów świadczonych przez nią usług i planowane masowe zwolnienia pracowników, które z całą pewnością nie ułatwią funkcjonowania tej instytucji, na „zliberalizowanym” od 2013 roku rynku usług pocztowych. Tak więc z cywilizacji rzymskiej pozostają nam tylko igrzyska, których wielbicielem jest premier Donald Tusk, choć i w tej materii ma on niemało problemów, żeby domknąć przygotowania do Euro 2012.
Stan polskiej gospodarki jest opłakany, ale dopiero prawdziwym przerażeniem napawa poziom „kompetencji” naszego aparatu państwowego, na którego czele stoją ludzie obecnego premiera. Nie można przecież nie zauważać, że cały rozwój naszej infrastruktury został dostosowany do potrzeb zabezpieczenia mistrzostw w piłce nożnej, które w tym roku będziemy mieli „przyjemność” gościć. Aż strach pomyśleć, co będzie po Euro 2012 i nie chodzi mi wcale o wątpliwe zyski lub bardziej prawdopodobne straty, które i tak propagandyści rządowi przedstawią jako konieczne koszty promocji naszego kraju w świecie. Lecz mam na uwadze kompletny brak wizji rozwoju państwa ze strony rządzących, których cała inwencja zdaje się wyczerpywać w temacie niedalekich igrzysk.
Z tego widać, że po liberalnych rządach pozostanie zapewne jedyny trwały ślad w postaci współczesnych piramid, którymi bez wątpienia są budowane obecnie stadiony. Nie pochłonęły one, co prawda, tylu istnień ludzkich jak te budowane tysiące lat wcześniej w Egipcie, lecz w podobny sposób przyczyniają się do ruiny państwowego budżetu. Tyle tylko, że budowle postawione ku czci faraonów są do dzisiaj świadectwem ich potęgi, natomiast nasze stadiony będą raczej smutnym obrazem bankructwa paltformianej polityki i z pewnością nie przetrwają tylu lat, co egipskie piramidy, ponieważ wykonane są z gorszego budulca. Ekipy rządzącej nie obchodzą jednak problemy, z którymi boryka się większość mieszkańców, oni wolą się bawić i schlebiać próżności garstki kibiców, jednocześnie prowadząc „bezwzględną” krucjatę przeciwko „kibolom”.
W ostatnim czasie do znanego powszechnie katalogu „uzdolnionych” ludzi premiera, po takich „sławach” jak: Bogdan Klich, Ewa Kopacz, Mirosław Drzewiecki, czy Cezary Grabarczyk, dołączył „świeży” nabytek z SLD – Bartosz Arłukowicz, który przejął po minister Kopacz resort ochrony zdrowia. Jego debiut niestety nie wypadł zbyt dobrze, ponieważ zafundował nam, trwający zresztą do dzisiaj, festiwal „obciachu”, w którym obok lekarzy i aptekarzy odgrywa on główną rolę. Pomimo tego, że przysporzył rządowi wielu trosk i przyczynił się do strat sondażowych, jego pozycja w „drużynie” premiera jest nadal mocna. To może dziwić, ale gdy przyjrzymy się dotychczasowej praktyce rządzenia Donalda Tuska, to dostrzeżemy więcej tego typu przypadków.
Wniosek opozycji o odwołanie Arłukowicza ze stanowiska ministra zdrowia przepadł w sejmie, pogrzebany głosami „zdyscyplinowanych” posłów koalicji, podobnie jak wcześniejsze próby obalenia: Sikorskiego, Kopacz, Grabarczyka, Klicha i innych. Świadczy to z jednej strony, o sile zaplecza parlamentarnego rządu i niemałej determinacji w obronie swoich ministrów, a z drugiej, o słabości opozycji i dużej pewności siebie wykazywanej przez premiera, który bezceremonialnie przestrzegł sejmowych adwersarzy, stwierdzając, że: „opozycja musi poprzestawać na takich spektaklach, które z jednej strony są uprawnione, bo wiadomo, że opozycja od tego jest, ale jeśli zbyt często będą testować odporność naszej koalicji, to ludzie niedługo się zorientują, że są bezradni”. Skwitował także uzasadnienie wniosku PiS, mówiąc, że „nie wymaga komentarza dłuższego niż jedno mocne słowo”.
No cóż, wydaje się, że premier bije wszystkich na głowę pod względem prezentowanej buty i arogancji, ale najwidoczniej zapomniał, że „pycha kroczy przed upadkiem”! Ludzi myślących nie może jednak zmylić pewność siebie wykazywana przez szefa rządu, ponieważ doskonale zdają oni sobie sprawę z niekompetencji i bylejakości „tuskowych” ministrów, których działalność, a raczej opieszałość i zaniechanie działań, przynosi szkodę nie tylko wizerunkowi rządzącej koalicji, ale przede wszystkim całemu społeczeństwu. Nie ma bowiem na świecie takiego kraju, gdzie rządzący nie potrafiliby dać sobie rady z ułożeniem rozkładu jazdy pociągów, a nawet jeśli taki istnieje, to nie jest on najlepszym przykładem do naśladowania.
Za bałagan w służbie zdrowia odpowiada podobno była minister Ewa Kopacz, która w nagrodę za swoje „wybitne zasługi” rozsiadła się na wygodnym stołku marszałka sejmu, a jej następca w sposób mniej lub bardziej udolny próbuje „posprzątać” w opuszczonym przez nią resorcie. I nawet, gdyby dać wiarę „adwokatom” Arłukowicza, że nie jest on niczemu winien, to jednak należy poddać w wątpliwość, jakość podjętych przez niego działań naprawczych. W jego przypadku można rzec, że „widziały gały co brały”, a z wcześniejszych wypowiedzi wynika, że nowy minister zdawał sobie sprawę z trudności, jakie napotka obejmując niezwykle „zapuszczony” resort zdrowia. Zamiast jednak od razu po nominacji wziąć się do roboty, to z upodobaniem pozował do zdjęć i udzielał wywiadów, wykorzystując swoje „pięć minut” w mediach dla spopularyzowania własnej osoby, nie dbając przy tym należycie o przygotowanie ustawy refundacyjnej i towarzyszących jej rozporządzeń ministerialnych.
Z takiej właśnie niefrasobliwości i zaniedbań rodzą się najczęściej problemy, które później ciężkim brzemieniem spadają na barki społeczeństwa. Podobne przyczyny doprowadziły do skandalu wokół PKP, ustawy refundacyjnej i wielu innych. W przypadku obecnie rządzących, nie mamy bowiem do czynienia z ekipą profesjonalistów, lecz raczej z „trupą komediantów” i „kuglarzy”, którzy zamiast panteonu wybitnych osobowości, tworzą coś na kształt politycznej szopki, pełnej „cudaków” i innych żenujących osobliwości.
Niektórych przedstawicieli opozycji cieszą kolejne porażki rządu, ponieważ mają oni nadzieję, że im gorzej będzie w Polsce, tym mniejsze będzie poparcie społeczne dla koalicji PO-PSL. Wieszczą nawet, że może się ona rozpaść pod wpływem narastającego kryzysu gospodarczego lub zerwania współpracy przez ludowców. Jednak moim zdaniem, jak na razie nic na to nie wskazuje, zwłaszcza, że opozycja jest niezwykle słaba i tak naprawdę niewiele robi w celu „obalenia” rządu premiera Tuska. Poza tym, jako patriota i narodowiec z przekonania, nie mogę czerpać płytkiej satysfakcji z tego, że za wszystkie błędy popełniane przez rządzących słono płaci naród polski, a nasze państwo cofa się w rozwoju cywilizacyjnym.
Z całkiem świeżych doświadczeń wynika, że nie ma sensu liczyć na to, aby rząd i wszyscy odpowiedzialni za funkcjonowanie państwa urzędnicy z własnej i nieprzymuszonej woli zabrali się do aktywnych działań na rzecz rozwiązania problemów gospodarczych naszego kraju i poprawy bytu obywateli. Jednak z ostatnich protestów wokół podpisania tzw. ACTA można wywnioskować, że pomimo rozlicznych kłamstw i manipulacji, tym razem „ciemny lud” nie kupił rządowej propagandy. Zdaje się również, że Polacy nie są już zainteresowani pustosłowiem sloganów, którymi karmią ich polityczne salony, lecz oczekują od polityków rzetelnej informacji o stanie państwa i wytężonej pracy nad jego naprawą.
W mojej opinii jest to sytuacja normalna i całkiem oczywista, że oburzone społeczeństwo nie zadowala się pozorowanymi działaniami i nieadekwatnymi do potrzeb półśrodkami, natomiast domaga się od rządu dbałości o interesy państwa i pomyślność jego obywateli. Przypominając jednocześnie rządzącym politykom, w mało wybredny sposób, że naród jest ich pracodawcą, a polski podatnik płaci im wysokie pensje.
Artykuł ukazał się w tygodniku „Myśl Polska” z 12-19 lutego 2012, s. 16.