Bez kategorii
Like

Zakładnicy kłamstwa smoleńskiego

28/07/2011
548 Wyświetlenia
0 Komentarze
15 minut czytania
no-cover

W piątek przekonamy się co za danie wypichcili nam minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller i jego komisja badająca tragedię smoleńską.

0


Co prawda nie ma tu zastosowania powiedzenie „do trzech razy sztuka”, bo zapowiedzi opublikowania raportu słyszeliśmy chyba z dziesięć razy, ale w końcu doczekaliśmy się.

O tym, co może znaleźć się na kartach tworzonego w ministerialnym pocie dokumentu wiemy z przecieków prasowych, głównie z „Faktu” i „Newsweeka”. Melodia znajoma: winni niezgrani piloci, którzy mieli za mało godzin wylatanych na tupolewach i chcieli lądować za wszelką cenę. Ma także, ponoć, wrócić wątek obecności w kokpicie generała Andrzeja Błasika, mimo że obaliła to już w lutym polska prokuratura. Częścią odpowiedzialności zostaną obarczeni kontrolerzy rosyjscy z Siewiernego, jednak gros odpowiedzialności spadnie na stronę polską. Nie jest to żadnym zaskoczeniem. Wszak 12 stycznia br. minister Miller zarzekał się co do braku polemiki z ustaleniami raportu MAK, by 10 lutego zapowiedzieć z góry, że „prawda o katastrofie Tu-154 będzie bolesna dla Polski”. A jak powszechnie wiadomo Jerzy Miller jest człowiekiem honoru i danej obietnicy dotrzymuje.

 W piątek zatem nie usłyszymy żadnych rewelacji, ba nie będą podane żadne nazwiska odpowiedzialnych za doprowadzenie do śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i delegacji smoleńskiej. Były akredytowany przy MAK, Edmund Klich, przekonuje, że to dlatego, że raport powstaje w ramach wytyczonych konwencją chicagowską, ale chodzi o coś zupełnie innego. Po pierwsze – to Rosja wytyczyła kurs. I nie chodzi tu tylko o raport Anodiny, ale o wytyczne  rosyjskich polityków. 13 stycznia 2011 r. minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, uznał, że wszelkie polityczne spekulacje wokół wydarzeń z 10 kwietnia są „nieetyczne i bluźniercze”. Nie dziwmy się więc, że politycy i blogerzy nie zgadzający się z oficjalną doktryną smoleńską zostali uznani za oszołomów i sektę. Miejsce w szeregu pokazał rządowi Donalda Tuska i prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew, który 6 grudnia 2010 r., po zakończeniu rozmowy z Komorowskim, przestrzegł, że „nie dopuszcza możliwości, by w sprawie katastrofy smoleńskiej śledczy polscy i rosyjscy doszli do różnych ustaleń”.
 
I wszystko jasne, zaś jeśli chodzi o poletko lokalne to trudno się spodziewać, by minister Jerzy Miller oskarżał personalnie sam siebie – jako szef MSWiA nadzoruje przecież Biuro Ochrony Rządu, które w sprawie smoleńskiej ponosi odpowiedzialność za szereg zaniedbań. Nota bene w normalnym państwie szef BOR, generał Marian Janicki wyleciałby ze stanowiska aż się kurzy. W Polsce Komorowskiego i Tuska dostał awans na generała dywizji, pewnie za dobre, z punktu interesów politycznych obecnego obozu władzy, zabezpieczenie wizyty. W końcu to samo Słońce Peru w 2007 r. powołało go na tę funkcję, a 16 listopada 2010 r generałowi minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski przypiął do piersi generała Odznakę Honorową Bene Merito, która jest przyznawana za „za działalność wzmacniającą pozycję Polski na arenie międzynarodowej”. 10 kwietnia, faktycznie, dzięki sprawności Janickiego, pozycja Polski uległa wzmocnieniu. Zgodnie z interesami Kremla. Zresztą zastęp awansowanych za Smoleńsk jest dłuższy i objął np. szefów służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo zewnętrzne i wewnętrzne kraju: na stopień generała brygady awansowany został zastępca Janickiego – Paweł Bielawny, te same stopnie otrzymali także szefowie: ABW – Krzysztof Bondaryk oraz Janusz Nosek, szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Ale przecież premier Donald Tusk zauważył, że po 10 kwietnia państwo polskie „zdało egzamin”. No, to jak zdało, to i ordery się znalazły.
 
W piątek Miller i jego komisja radośnie zatańczą kazaczoka, pokazując winę „Polaczków”.
Natomiast 26 lipca oglądaliśmy tragikomedię pt. „Naczelna Prokuratura Wojskowa prowadzi śledztwo”. W rolach głównych wystąpili: Naczelny Prokurator Wojskowy, generał brygady Krzysztof Parulski, awansowany 11 sierpnia przez prezydenta Bronisława Komorowskiego (zapewne za zasługi w prowadzeniu śledztwa smoleńskiego i patriotyczną działalność prokuratorską w stanie wojennym) oraz pułkownik Ireneusz Szeląg (tak, to ten sam prok. Szeląg, który 2 czerwca 2010 roku publicznie obiecał w okresie około tygodnia podanie do publicznej wiadomości informacji na temat daty i przyczyny śmierci szyfranta Stefana Zielonki, i który do dziś – wedle mojej wiedzy – z tej obietnicy się nie wywiązał), przy raczej niemym udziale rzecznika NPW, pułkownika Zdzisława Rzepy.
 
Prokuratorskie duo dało podczas występu niezłego jazzu. Bynajmniej nie w determinacji dochodzenia do prawdy, co w upowszechnianiu ruskiej narracji.
Dochodzenie do prawdy jest tu z mojej strony czarnym humorem. Śledztwo jest pozorowane, a Rosjanie wojskowych śledczych oraz członków komisji Millera traktują jak petentów – wystarczy przejrzeć opublikowany w „Uwagach” do raportu Anodiny spis wniosków strony polskiej nie przekazanej komisji Czy możemy mówić o jakiejkolwiek determinacji, skoro samo śledztwo jest pozorowane. No i co z tego, że przesłuchano coś z 900 świadków, że zgromadzono „x” tomów akt. Ot, takie teatrum dla naiwniaków. Jak można bowiem prowadzić śledztwo nie mając w ręku oryginałów dowodów? Przecież nawet domorosły prawnik wie, że kopie w śledztwie nie mają znaczenia dowodowego. Dla prokuratorów z NPW jednak mają, gdyż są wiarygodne. A są wiarygodne, bo np. zapisy tzw. czarnych skrzynek zostały zgrane w Moskwie w obecności polskich śledczych. Nie ma dla Parulskiego i spółki znaczenia fakt, że np. skrzynka z nagraniem rozmów z kabiny pilotów (CVR) nie miała numeru seryjnego. Nie wzbudza wątpliwości to, że czarna skrzynka (FDR), zbudowana tak, aby przetrwać katastrofę, uszkodziła się na tyle, że uniemożliwiła poprawny odczyt zapisanych w niej parametrów lotu. Nie miała zamka obudowy, a w jego miejscu była ziemia. Jako zwyczajny potraktowany został fakt, iż zaginął uznawany za „niezniszczalny” pancerny zasobnik z zapisem piątego rejestratora, mimo, że umieszczony był w miejscu najmniej narażonym na zniszczenie, bo pod podłogą. Gdyby tupolew uderzył w ziemię odwrócony grzbietem, jak chce tego MAK i polscy śledczy, nie miałoby to miejsca…
I wreszcie, dla strony polskiej wiarygodny jest Rejestrator Szybkiego Dostępu firmy ATM (ATM Quick Access Recorder ATM-QAR) zainstalowany przez kontrwywiad RP, mimo, że zapisy rejestratora naszej produkcji Rosjanie odczytali już w 1994 roku, po katastrofie tupolewa należącego do chińskich linii lotniczych.
 
Podczas konferencji słyszeliśmy m.in. o „utracie skrzydła”, „położeniu plecowym” samolotu, czy „rozciąganiu po ziemi”. Nie mogło zabraknąć osławionej pancernej smoleńskiej brzozy, z zetknięciu z którą samolot stracił skrzydło i „skazany był na zderzenie z ziemią”. Nie ma co, NPW w kolportowaniu ruskiej narracji przebiła nawet „Mieżdunarodnyj Awiacjonnyj Komitet” generałowej Tatiany Anodiny. 12 stycznia w Moskwie, podczas prezentacji końcowej wersji raportu MAK, przewodniczący Komisji Technicznej MAK Aleksiej Morozow stwierdził, że samolot upadłby na ziemię, nawet gdyby nie zderzył się z brzozą. Rosjanie z brzozy się wycofali a Warszawa dalej gra brzozą w najlepsze.
 
To jeszcze nie wszystko jeśli chodzi o serwilizm. Niemalże od razu po 10 kwietnia pojawiały się wątpliwości, co do sporządzonej przez Rosjan dokumentacji medycznej poległych. Mówiąc wprost, część rodzin nie ma pewności kto (lub co) znajduje się w trumnach, tym bardziej że w tych dniach okazało się, że każda trumna waży po około 80 kilogramów, co jest niemożliwe z uwagi różnicę wzrostu, wagi i stan ciał ofiar. Sprawę mogłaby wyjaśnić ekshumacja, ale o tym prokuratorzy nawet się nie zająknęli, mimo że o tym jak prawdziwe są dokumenty rosyjskie świadczy to, że śp. Zbigniewowi Wassermannowi cudownie odrodziły się usunięte kilka lat temu w Polsce narządy wewnętrzne, a śp. Stefan Melak równie cudownie urósł po śmierci o 20 centymetrów. Jak należy przypuszczać w wyniku presji rodzin ofiar NPW zadecydowała, że zostanie wykonany audyt dokumentacji. Tyle tylko, że wykonają go… Rosjanie. To tak jakby powierzyć fałszerzowi banknotów wydanie świadectwa prawdziwości podrobionych przez niego nominałów.
Twierdzenia prokuratury o postępach śledztwa można więc między bajki włożyć. Nie ma oryginałów skrzynek, dokumenty są poszatkowane przez Rosjan, rosyjskie są ustalenia. Zamiast śledztwa mamy ruski cyrk z polską tragedią narodową w tle.
 
Będzie raport Millera, jest śledztwo Naczelnej Prokuratury Wojskowej, które potrwa zapewne do końca świata, ma być jeszcze bliżej nie sprecyzowany raport wojskowy. Jest też „Biała księga” smoleńskiego zespołu parlamentarnego, która jako jedyna stawia konkretne zarzuty stronie rządowej za doprowadzenie do wydarzeń z 10 kwietnia.
Być może jakąś jaskółką okaże się przygotowywany raport Najwyższej Izby Kontroli, o który wnioskował w lipcu zeszłego roku eurodeputowany PiS, i były prezes NIK – Janusz Wojciechowski.
 
Ten raport może przynieść polityczne trzęsienie ziemi, niestety jak wynika z informacji dostępnych na oficjalnej stronie NIK,  zostanie on opublikowany dopiero przed końcem roku, a więc już po wyborach parlamentarnych. Z informacji „Rzeczypospolitej” wynika, że zarzuty zostaną postawione m.in. Tomaszowi Arabskiemu, szefowi Kancelarii Premiera. O tym, że wokół lokatorów gmachu w Alejach Ujazdowskich robi się gorąco świadczy utrudnianie pracy kontrolerom, jak również histeryczne zachowanie Arabskiego po tym jak dowiedział się, iż zeznania składane przez jego współpracowników różnią się od tego, co sam przedstawiał pracownikom Izby. W tej sprawie Janusz Wojciechowski skierował 26 lipca list do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta i premiera Donalda Tuska. Odpowiedzi na razie brak
 
Być może głowa Arabskiego poleci. Tak naprawdę głównym odpowiedzialnym jest Donald Tusk. Lider Platformy Obywatelskiej, po objęciu funkcji premiera zrezygnował z powołania ministra-koordynatora ds. służb specjalnych (w rządzie Jarosława Kaczyńskiego był nim Zbigniew Wassermann), podkreślając że będzie nad nimi sprawował osobisty nadzór. Jak zachowały się służby przed 10 kwietnia wiemy wszyscy i ich zaniedbania możnaby spisać na wołowej skórze.
Tusk także jako szef międzyresortowego zespołu prowadzącego śledztwo smoleńskie zapowiedział w Sejmie, że nie będzie uciekał od odpowiedzialności – w tym politycznej – za działania administracji rządowej. A przecież Arabski, Bogdan Klich, Radosław Sikorski, czy Miller to właśnie urzędnicy administracji rządowej za których działalność premier – jako przełożony – odpowiada.
 
Tak więc to, czy NIK zdecyduje się postawić zarzuty Tuskowi będzie rzeczywistym probierzem wartości dokumentu przygotowywanego przy ulicy Filtrowej w Warszawie. Może będzie tak, że zakładnicy kłamstwa smoleńskiego znajdą się w odpowiednim dla nich miejscu.
0

Piotr Jakucki http://jakuccy.pl

Dziennikarz i publicysta, m.in. „Nowy Świat”, „Gazeta Polska”. W latach 1995-2010 redaktor naczelny tygodnika „Nasza Polska”. Współptacownik pism: „Głos Polski” (Kanada), „Goniec” (Kanada), „Kurier Chicago” (USA), korespondent radia „Sami Swoi. W porannym rytmie” (Chicago).

14 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758