Zachować Naród
10/10/2012
643 Wyświetlenia
1 Komentarze
22 minut czytania
Rozmowa z Marią Mirecką-Loryś w 68. rocznicę zakończenia Powstania Warszawskiego.
Pochodzi Pani ze znanej rodziny patriotycznej o tradycjach narodowych i konserwatywnych. Wraz z braćmi Leonem, Kazimierzem, Adamem i siostrą Heleną należała Pani do w Młodzieży Wszechpolskiej i Stronnictwa Narodowego. Natomiast całe ośmioro rodzeństwa aktywnie działało podczas II wojny światowej w Narodowej Organizacji Wojskowej. Jakie była ówczesna więź młodych ludzi z ojczyzną i nastawienie do patriotyzmu?
Patriotyzm, ofiarność wszystkich ludzi były ogromne, czego dzisiaj obecnie już nie ma. Byliśmy młodzi, pełni entuzjazmu, nikt nie troszczył się o własne życie, tylko łatwo poświęcał je ojczyźnie. Moja koleżanka ze Lwowa idąc na rozstrzelanie w Ravensbrück, została zapytana, czy Ci nie żal jej młodego życia, odpowiedziała: Czy może być piękniejsza śmierć, niż śmierć za ojczyznę?
Czy była Pani w Warszawie w czasie trwania walk?
Choć w powstaniu nie brałam udziału, to w połowie sierpnia wysłano mnie wraz ze Zbigniewem Nowosadem (profesorem gimnazjalnym, aktorem i reżyserem teatralnym) z Jarosławia do Warszawy, abyśmy zdobyli wiadomości o sytuacji i losach powstania. Nie zdawano sobie sprawy, że dotarcie tam jest praktycznie niemożliwe. Udało nam się przedostać się do Pragi. Szukaliśmy znajomych, kolegów, ale wszyscy walczyli. Ponieważ powstanie wybuchło o godzinie 17:00, wiele osób nie zdążyło wrócić z pracy do bliskich. Spotykaliśmy dzieci czekające na swoich rodziców, których rozpoczęte walki nieoczekiwanie zastały w centrum. Już nie wrócili. Kto o piątej godzinie urządza powstanie, kiedy na ulicach najwięcej jest ludności cywilnej?!
Widziała Pani płonącą Warszawę?
Straszne były noce. Z okien drugiego piętra oglądaliśmy płonące miasto, słyszeliśmy przerażające ryki, były to tzw. „krowy”, niemieckie pociski, które z hukiem uderzały w budynki – gdzie z pewnością w środku ukrywali się ludzie – i zamieniały wszystko w gruzy.
Nie da opisać się, co przeżyłam, patrząc na płonącą Warszawę. Widziałam jak ginie ta wspaniała, bohaterska stolica z całym bogactwem kultury, nie płakałam w swoim bezsilnym bólu, ale w niebogłosy krzyczałam. Miasto zamieniło się w zgliszcza i groby. Ale to nie wszystko. Tydzień przed wybuchem, widziałam jak do Warszawy jechały wozy załadowane obrazami, meblami, dziełami sztuki z sąsiednich dworów i pałaców. Gromadzone setki lat przez właścicieli ziemskich, przekazywane z pokolenia na pokolenie, wszystkie spłonęły w gruzach Warszawy. Myślano, że właśnie tam się uratują, a tymczasem niezwykle drogocenne zabytki, pamiątki rodowe i historyczne po naszych przodkach, przepadły bezpowrotnie. Dlatego też wszystko, co zobaczyłam zmobilizowało mnie przeciwko powstaniu. Jaka Warszawa przed wojną była ładna! A teraz nie lubię obecnej Warszawy, wolałam tamtą starą.
Komendanci wojskowi musieli przecież zdawać sobie sprawę z ogromnej pod każdym względem przewagi Niemców. Dlaczego mimo to zdecydowali się na powstanie?
Dnia 31 lipca 1944 odbyło się posiedzenie Rady Jedności Narodowej, na którym był Delegat Rządu na Kraj Jan Stanisław Jankowski i Komendant Główny AK gen. Tadeusz Bór-Komorowski, który oświadczył, że zapasy amunicji wystarczą na 3 do 5 dni i w takiej sytuacji powstanie nie ma szans powodzenia. W czasie dyskusji członkowie Rady Prezydium jednogłośnie orzekli, że powstania nie można zaczynać. Natomiast w godzinach popołudniowych odbyło się posiedzenie oficerów Komendy Głównej AK w składzie: gen. Tadeusz Bór-Komorowski, gen. Tadeusz Pełczyński, gen. Leopold Okulicki, płk Antoni Chruściel, płk Jan Rzepecki, płk Antoni Sanojca i inni. Posiedzenie było bardzo burzliwe, jak podają różne źródła, gen. Bór-Komorowski nie chciał wydać rozkazu wybuchu powstania. Na wniosek gen. Pełczyńskiego odbyło się kolejne zapytanie, kto jest za powstaniem i większość oficerów opowiedziała się za. Głównym argumentem politycznym był fakt, iż Mikołajczyk udaje się do Moskwy i jego misję należy poprzeć czynem.
Czy uważa Pani, że na dowódców powstania mogły być jakieś naciski z zewnątrz?
Z Londynu nie było zachęty, Anglicy i Amerykanie nie chcieli się angażować, gen. Kazimierz Sosnkowski określił myśl o zbrojnej interwencji jako „nieuzasadniony odruch pozbawiony sensu politycznego, mogący spowodować tragiczne, niepotrzebne ofiary”. Polacy za granicą wiedzieli, że alianci nie przyjdą z pomocą. Jak można było te biedne dzieci posyłać przeciwko takiej sile?! Nie liczono się zupełnie z wolą narodu, ze stratami, jakie poniesie. Bo zniszczenie Warszawy, żniwo ofiar tylu wartościowych ludzi – to naprawdę bolesna klęska całego narodu. Do dzisiejszego dnia nie wiadomo, jaką koniecznością dziejową, historyczną i dobrem Polski kierowali się oficerowie sztabowi zmuszając gen. Bora-Komorowskiego do wydania rozkazu przeciw jego woli. Nie mając broni, amunicji, zapewnienia jakiejkolwiek pomocy ze strony aliantów, wysłali nieuzbrojonych, zapalonych młodych ludzi na niechybną śmierć.
Waldemar Łysiak w swoim felietonie napisał iż „Niemcy mistrzowsko się przygotowali do Powstania w Warszawie, było im ono wręcz na rękę (…)”(Uważam Rze, Nr 37(78)/2012) Czy wśród osób podejmujących decyzję o wybuchu tego narodowego zrywu, mogli znajdować niemieccy lub rosyjscy agenci?
Agenci wśród Akowców? Nie, nie uważam, że byli agentami. Przemawiała do nich propaganda, oddziaływała ambicja oficerów zawodowych. To masonerii zależało, żeby Polska była jak najsłabsza, zresztą podobnie jak dzisiaj. A kto był masonem, to teraz nie wiadomo. Z pewnością zaliczał się do nich Józef Retinger – Polak pochodzenia żydowskiego, doradca Władysława Sikorskiego, który zawsze towarzyszył mu we wszystkich lotach, z wyjątkiem tego zakończonego katastrofą. Jako cichociemny przywiózł podobno 200 tysięcy dolarów, na potrzeby mającego się rozpocząć powstania. On widocznie miał instrukcje, aby rozbudzić w naszej ojczyźnie chęć do pozbawionej sensu walki. Przecież masonerii zależało na tym, aby wyeliminować z życia najwartościowszych Polaków.
Do powstania rwała się również pełna zapału i ofiarności młodzież.
Tak, to prawda, ale oni nie zdawali sobie sprawy z położenia, z tą opinią nie należało się liczyć, tylko z konkretami: amunicji starczy na maksymalnie 5 dni. No, to z czym zaczynać walkę?
Pragnę również podkreślić, że w kontekście powstania mówi się tylko o Warszawie, a nie wspomina nic o prowincji. Na pomoc powstańcom ruszyły m. in. Lwów i Wilno, ale w czasie drogi polskie oddziały zostały rozbrojone przez wojska sowieckie.
Zwolennicy powstania mówią, że i tak musiało ono wybuchnąć i że nie można go było uniknąć.
To jest propaganda, wtedy też rozpowszechniano takie informacje, sugerowano, że i tak wszystko zostanie zniszczone, żeby Polaków zachęcić do walki. Nam też mówiono na prowincji, że Przemyśl będzie zniszczony, że Jarosław będzie zniszczony. Rozgłaszano, że jest zaplanowane, iż w Jarosławiu 70 budynków zostanie zburzonych. Wszystkie ocalały. I Warszawa nie zostałaby zniszczona, także rozsiewanie takich fałszywych wiadomości działało na szkodę Polski. Co by to było, gdyby Kraków wzniecił powstanie?! Co byśmy stracili, a nic byśmy nie zyskali. Niemcy jak wycofywali się z miast, to nie szli przez centrum, tylko je omijali, dlatego żadne nie zostało zniszczone. Dużo wojsk niemieckich już opuszczało Warszawę, ale 1. sierpnia zawróciło na powstanie.
W czym można było upatrywać szansy ocalenia Warszawy i powstrzymania decyzji o wybuchu?
Żyję w przekonaniu, że gdyby w 1942 nie było scalenia tych wszystkich jednostek wojskowych pod sztandarem AK, a specjalnie najliczniejszej grupy NOW, nie doszłoby do powstania i takiej tragedii narodu. Nie byłoby również wcześniejszych nieprzemyślanych akcji i decyzji, które pociągały za sobą wiele niepotrzebnych ofiar i wysiłku. Na przykład już po scaleniu przyszedł z AK z Warszawy rozkaz wysadzenia mostu kolejowego na Wisłoku koło Trynczy na Podkarpaciu. Do akcji tej użyto jednostek NOW, które nie wierzyły w skuteczność i celowość tego planu. „Wysadzony” most w kilka godzin później został naprawiony, a w Rzeszowie w ramach odwetu rozstrzelano 100 zakładników, bardzo wartościowych działaczy z Okręgu. Gdyby NOW nie podlegał odgórnym rozkazom AK, nie podjąłby się tego karkołomnego zadania. Takich przykładów można by podać wiele, łącznie ze wznieceniem Powstania w Warszawie.
W przygotowaniu powstania było wiele niedomówień i niejasności. W swoich wspomnieniach pisze Pani, że sztab organizacji kobiecej do ostatniej chwili nie wiedział, kiedy dokładnie powstanie ma wybuchnąć.
Pierwszy przykład: moja siostra Helena (po mężu Matkowska) i brat Leon walczyli w powstaniu. Helena była łączniczką Rady Jedności Narodowej z ramienia „Kwadratu” – taki pseudonim miało Stronnictwo Narodowe. 1. sierpnia otrzymała informację, że powstania nie będzie. W czasie obiadu wraz z bratem i znajomymi usłyszeli strzały. Wszyscy mieli do niej pretensje, że była tak blisko władz i nie uprzedziła nikogo o wybuchu.
Drugi: moja przełożona Maria Wittekówna ps. „Mira” ówczesna komendantka Wojskowej Służby Kobiet, na 1. sierpnia urządziła zebranie informując, że termin wybuchu powstania został zmieniony. Nagle usłyszały strzały, wysłała dwie łączniczki, żeby zobaczyły co się dzieje. O powstaniu więc nie wiedziały kobiety, które przecież miały pełnić służbę sanitarną, pomagać w łączności i zaopatrzeniu. Nie wiadomo jak i czym to sobie tłumaczyć.
Czy zgadza się Pani ze stwierdzeniem „cześć i chwała bohaterom powstania, ale sąd dla jego dowódców”?
Amerykanie, Anglicy za wszelką cenę starają się ratować żołnierzy, zapewniając im maksymalne bezpieczeństwo. A nasze dowództwo tak hojnie szafowało krwią swoich żołnierzy, nie myśląc o tym, że naród masowo wywożony ginie w obozach zagłady, znosi katusze w lochach gestapo, że w tej tragedii narodowej należy ratować każde życie, a nie wysyłać na pewną śmierć najdzielniejszych ludzi. Ale tym posłanym na pewną śmierć, walczącym żołnierzom i mieszkańcom Warszawy należy się największa cześć i uznanie za bohaterstwo i poświęcenie.
Propaganda sowiecka przewrotnie tępiła wśród Polaków pamięć o powstaniu, choć niewątpliwie było ono dla niej korzystne. Od 1 sierpnia do 3 października 1944 roku w ciągu 63 dni walk zginęło wiele inteligencji i patriotów, dzięki czemu sowieci dużo łatwiej przejęli po wojnie dominację nad Polską.
To była zmowa między Niemcami, a sowietami. Sowieci nie wtrącali się, tylko stali patrząc na te straszne zmagania, na tę nierówną walkę, z uśmiechem mówiąc – „Niech się pany wymordują”.
Ponieważ PRL również z wiadomych względów odnosiła się z pogardą do pamięci Powstania Warszawskiego – stąd wielu patriotów obawiało się wypowiadać słowa krytyki pod adresem jego dowódców.
Tak, więc naszym obowiązkiem – na przekór sowietom – było bronić powstańców. Zwłaszcza, że to nie dowódcy walczyli, tylko żołnierze. I tych żołnierzy należało bronić.
Dlaczego, Pani zdaniem, wiele środowisk patriotycznych i zwolenników wybuchu Powstania Warszawskiego (oraz wszystkich innych powstań, które miały miejsce w historii Polski) uważają, że najdobitniejszym dowodem oddania ojczyźnie jest na nią zginąć, a nie na przykład żyć i dbać jej dobro. Przecież ojczyznę, naród, kulturę, język, tradycję tworzą ludzie. Jeśli umiera człowiek, umiera też wszystko co było w nim dobre. Nie ma już komu kształcić następnych pokoleń, nie ma komu wychowywać dzieci. Kto ma tworzyć naród, kto ma być z niego dumny, skoro wszyscy muszą zginąć? Jeśli giną ludzie, patrioci – ginie także ojczyzna. W czasie Powstania Warszawskiego pod hasłem miłości do ojczyzny, honoru i patriotyzmu odbyło się niszczenie Polski, które było na rękę wrogom.
Wszystkie powstania były potrzebne komuś innemu, nie Polakom. Pod koniec II wojny światowej naszym najważniejszym zadaniem było zachować Naród, tak bardzo zniszczony przez napad z dwóch stron, wywózkę na „nieludzką ziemię”, straty w obozach zagłady, więzieniach, straty w żołnierzach na frontach wojennych. Tymczasem doprowadzono do tego, że życie straciło ok. 200 tyś. osób, a tych, którym udało się uciec z Warszawy, pozbawiono domu, rozbito, rozproszono, skazano na poniewierkę, nędzę i śmierć.
Obecnie dużo ludzi myli dwie podstawowe sprawy: hołd i cześć dla bohaterów powstania oraz kwestionowanie sensu jego wybuchu. Zwolenników i przeciwników Powstania Warszawskiego dzieli się najczęściej na dwie grupy: patriotów oddanych ojczyźnie oraz tych antypolskich, którym na Polsce w ogóle nie zależy. Dlatego niewielu jest ludzi na prawicy, którzy jawnie i otwarcie mówią, że decyzja o powstaniu była błędem i przyniosła naszej ojczyźnie ogromne straty. Były Marszałek Sejmu Marek Jurek skomentował działania krytyków powstania w ten sposób: „Nasilający się atak na tradycję Powstania Warszawskiego nie służy dziś debacie na temat okoliczności jego wybuchu, ale jest częścią ataku na polską tradycję i konieczność poświęcenia narodowego w sytuacjach niepewnych i trudnych.”(www.fronda.pl, 8.VIII.2011)
Nie podoba mi się to stwierdzenie. W powstaniu wyginął kwiat narodu polskiego, elity, czego skutki boleśnie odczuwało się w dalszej pracy konspiracyjnej i życiu społeczeństwa. Warszawiakom powierzono zadanie ponad ich siły i możliwości, a jednak przetrwali i walczyli przez tyle dni. W rezultacie ofiary te, nic pozytywnego Polsce nie przyniosły.
Rozmawiała Dominika Sibiga
Maria Mirecka – Loryś ps. „Marta” ur. 7 II 1916 roku w Ulanowie. Weteranka ruchu oporu podczas II wojny światowej, Komendantka Narodowej Organizacji Wojskowej Kobiet okręgu Rzeszowskiego, Komendantka Główna Narodowego Zjednoczenia Wojskowego Kobiet, członkini ZG
Związku Polek w Ameryce oraz Krajowego Zarządu
Kongresu Polonii Amerykańskiej, wieloletnia redaktorka miesięcznika „Głos Polek” wydawanego przez Związek Polek w Ameryce, autorka książek „Odszukane w pamięci. Zapiski o rodzinie, pracy, przyjaźni” oraz „Historia Kongresu Polonii Amerykańskiej”. Od lat 70 –tych ubiegłego wieku, do chwili obecnej organizuje osobiście pomoc materialną dla Polaków na Kresach Wschodnich.
Wywiad ukazał się w tygodniku "Najwyższy Czas" w Nr 40 z 29 września 2012 r.
Jeden komentarz