Zabójcy Gawrona
27/02/2012
505 Wyświetlenia
0 Komentarze
24 minut czytania
Premier Donald Tusk podjął „męską decyzję” – zlikwidował program budowy korwet. „Gawrona” nie będzie. W ciągu 10 lat MON wydał na to ponad 400 milionów PLN.
Minister Tomasz Siemoniak zamierza teraz sprzedać zwodowany i częściowo wyposażony kadłub korwety, aby odzyskać wydane pieniądze. Nie wydaje się, aby to było możliwe. Siemoniak pytany o przyszłość polskich sił morskich tłumaczy, że trudno mu „w kilka miesięcy” naprawić fatalny stan floty. Rzeczywiście jest na stanowisku pół roku – od 2 sierpnia 2011 r. Zapomina jednak, że jego partia rządzi drugą kadencje, a on sam jest politycznym „spadkobiercą” Bogdana Klicha, wg Tuska „najlepszego ministra” w dziejach MON. Rząd PO miał więc sporo czasu, aby działania naprawcze podjąć. Przy czym czas ten traciły nie tylko rządy Platformy. Tytułowi zabójcy „Gawrona” wywodzą się nie tylko z szeregów PO.
Bezpieczeństwo militarne może być zagrożone na wiele sposobów. Nie tylko napaścią całości sił agresora, ale także ograniczonymi krótkotrwałymi uderzeniami bez udziału sił lądowych, środkami napadu powietrznego (rakiety, samoloty) lub z morza (okręty). Polska Marynarka Wojenne w nomenklaturze natowskiej, tak jak floty innych państw, jest zaliczona do tzw. sił szybkiego reagowania. Z powyższego wynika, że w priorytetach obronnych Polski na pierwszym miejscu powinny być zadania obrony powietrznej i morskiej, a dopiero po nich obrona lądowa. Użycie armii lądowej wymaga bowiem długotrwałych przygotowań (mobilizacja, rozwinięcie sił), co daje czas na wykrycie zamiaru i przygotowanie obrony, gdy uderzenia lotnictwem lub flotą tego czasu nie dadzą. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, gdy „ktoś” w warunkach np. zaangażowania USA w wojnę z Iranem lub rozpadu UE zechce „coś” wymusić na Polsce bombardując nasz port lub uderzając rakietą w jakiś ważny dla nas ośrodek. Rakiety Iskander nie są przecież instalowane w Kaliningradzie w bezdurno podobnie jak wzmacnianie Floty Bałtyckiej nowymi okrętami.
Fatalny stan polskiej MW ujawnił w wypowiedziach niektórych „znawców” morza opinię, aby siły morskie jako zbędne w ogóle zlikwidować – tego najwyraźniej posłuchał premier Tusk mordując „Gawrona”. Jesteśmy przekonywani, że do obrony interesów Polski na morzu Polsce wystarczy kilka baterii nadbrzeżnych rakiet ziemia-woda oraz trochę małych patrolowców do ścigania przemytników. Jako argument za likwidacja PMW używany jest przykład użyteczności floty w kampanii polskiej 1939. Wspomina się, że przed wojną też mieliśmy ambitnych dowódców floty, którzy wydali miliony na okręty oceaniczne nieprzydatne w obronie. Lepiej byłoby, gdyby za pieniądze wydane na niszczyciele i okręty podwodne sformowano dywizję pancerną. Przyznaję, że sam byłem zwolennikiem tej opinii, chociaż doceniałem walor strategiczny obecności naszych okrętów poza Bałtykiem. W 1939 r. był to po prostu jedyny, do odtworzenia lotnictwa i wojsk lądowych, element siły w rękach polskiego rządu na uchodźstwie. Kiedy jednak zbadałem bliżej powody dla których przed wojną budowano flotę doszedłem do wniosku, że w kwestii przydatności obronnej tych okrętów nie miałem racji.
W dniu 28 listopada 1918 r. Naczelnik Państwa Józef Piłsudski powołał do życia Polską Marynarkę Wojenną. Nie było okrętów i portów, nie było nawet wiadomym jakie będzie polskie wybrzeże. Byli tylko Polacy, którzy służyli w marynarkach państw zaborczych i teraz zgłaszali się do służby. Polską marynarkę budowali oficerowie z zaboru rosyjskiego (72%), austriackiego (22%) i z zaboru pruskiego (6%). Wśród tych ostatnich był dowódca flotylly okrętów podwodnego Kriegsmarine i przyszły bohaterski obrońca Helu w 1939 r. kontradmirał Józef Unrug.
W 1939 r. Polska dysponowała na Bałtyku nowoczesną i silną flotą. Kierownictwu Marynarki Wojennej była też podporządkowana Flotylla Pińska, jednostka operująca na rzekach i rozlewiskach Polesia. Marynarka Wojenna miała w składzie cztery niszczyciele, duży i sześć małych stawiaczy min, pięć okrętów podwodnych oraz sporą liczbę jednostek pomocniczych. Zbudowano największy na Bałtyku port w Gdyni, a wraz z nim Port Wojenny na Oksywiu. Na Helu zainstalowano baterię dział nadbrzeżnych i sformowano lotnictwo morskie. Powstała stocznia z dużym dokiem pływającym (5 tys. ton). W stoczni położono stępkę pod budowę pierwszego polskiego niszczyciela. Ten efekt osiągnięto dzięki skutecznemu wykorzystywaniu środków finansowych – na zakup nowych okrętów (wydatki majątkowe) szło 40%, a często 50% budżetu MW. W planie rozwoju floty do 1942 r. zamierzano zbudować kolejne 4 niszczyciele, 3 okręty podwodne i znaczną liczbę ścigaczy torpedowych. Miało być rozbudowane lotnictwo morskie (77 samolotów), a baterie nadbrzeżne uzbrojone być miały w działa dalekonośne 320 mm.
Struktura floty i plany jej rozbudowy są do dziś krytykowane. Czy to klęska sił zbrojnych RP w kampanii polskiej 1939 w tym przegrana naszej floty sprawiły, że pojawiły się te krytyczne opinie? Tymczasem zapomina się, że Marynarka Wojenna przygotowywała się nie tylko do wojny z Niemcami. Do 1934 r., gdy Hitler zdobył władzę i zaczął odbudowywać niemiecką potęgę wojskową największe zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski występowało przecież od strony sowieckiej. W czasie wojny 1920 r. okazało się, że problemem będzie zagwarantowanie dostawa zaopatrzenia z Zachodu. Przypomnijmy, że Niemcy i Czechosłowacja nie zgodziły się na przepuszczenie francuskich transportów z bronią dla walczącej Polski. Transporty morskie docierające do Gdańska nie chcieli rozładowywać niemieccy dokerzy. Dzięki Gdyni tego zagrożenia nie było, ale teraz była sowiecka Flota Bałtycka.. Składała się z okrętu liniowego, krążownika, 5 niszczycieli, 5 torpedowców i 8 okrętów podwodnych. Te siły mogły przerwać polskie połączenia morskie z Zachodem. Żeby jednak tego dokonać okręty sowieckie musiałby pokonać ponad 500 mil morskich z baz znajdujących się głębi Zatoki Fińskiej. Dowództwo PMW miało zamiar postawić zagrody minowe na kierunkach rejsów sowieckiej floty. W tym celu rozbudowano maksymalnie zdolność minowania. Poza dywizjonem minowców (ORP „Gryf” i sześć małych minowców) także trzy okręty podwodne (OORP „Ryś”,„Wilk”, „Żbik”) były podwodnymi stawiaczami min. Miny mogły stawiać też niszczyciele i kanonierki. Jednorazowo okręty polskie mogły postawić do 900 min. W planie wojny z Sowietami podwodne stawiacze min miały zaminować wyjście z Zatoki Fińskiej, następne zagrody minowe stawiałby „Gryf”, a na podejściach do Gdyni małe minowce. Okręty podwodne miały torpedami atakować sowiecki okręt liniowy. Mogły to skutecznie zrobić okręty duże i takimi były OORP „Orzeł” i „Sęp”. Pozostałe jednostki sowieckie miały zwalczać polskie niszczyciele szybkie i bardzo silnie uzbrojone – OORP „Grom” i „Błyskawica” były klasyfikowane przez zagranicznych ekspertów jako krążowniki lekkie.
ORP "Błyskawica" wraz z "Gromem" najsilniejsze niszczyciele na Bałtyku
Te niszczyciele, a także OORP „Burza” i „Wicher”, mogły zatopić każdy z sowieckich niszczycieli i wygrać z sowieckim krążownikiem, bowiem dysponowały silniejszą niż on artylerią pokładową
Inaczej wyglądała sytuacja w razie wybuchu wojny z Niemcami. Transporty z zaopatrzeniem nie mogły docierać przez Bałtyk. Jedyna droga biegła przez terytorium sojuszniczej Rumunii, czyli konwój musiał przebyć drogę przez Morze Śródziemne i Czarne do portów rumuńskich. Do osłony tych konwojów miały być użyte niszczyciele. Dowództwo MW zdawało sobie sprawę, że utrzymanie baz morskich w wojnie z Niemcami będzie trudne. Trzeba byłoby do ich obrony skierować 10% wojsk lądowych, co było niewykonalne. W związku z tym założono, że po utracie baz okręty podwodne będą działały do wyczerpania możliwości operacyjnych, a następnie podejmą próbę przebicia się na Zachód, natomiast jednostki nawodne udadzą się na Hel, a ich działa po zdemontowaniu wzmocnią obronę tego odcinka..
Mimo niekorzystnego położenia PMW wyszła stosunkowo dobrze. W zespole niszczycieli stracono dwie jednostki: „Wicher” zatopiony na Bałtyku i „Grom” u brzegów Norwegii. Pozostałe „Burza” i „Błyskawica” walczyły w wojnie i wróciły do kraju. Okręt-muzeum „Błyskawicę” możemy dziś oglądać. Z dywizjonu okrętów podwodnych „Orzeł” i „Wilk” przedostały się na Zachód. Pozostałe przeszły do Szwecji, po wojnie wróciły do kraju. Wrócił też „Wilk”. „Orzeł” zatonął, prawdopodobnie storpedowany pomyłkowo przez inny okręt aliancki. W dywizjonie minowców zatonął trafiony bombami lotniczymi „Gryf” oraz dwa minowce, natomiast cztery Niemcy włączyli w skład swojej marynarki. Po wojnie okręty wróciły do Polski i dalej pełniły służbę. Kanonierki – jedna została zniszczona podczas nalotu, druga jako okręt niemiecki została zatopiona przez samoloty alianckie w porcie francuskim. Generalnie straty nie były więc wielkie, a PMW była w stanie prowadzić działania wojenne poza Bałtykiem.
Wyjaśnia się też powód zakupów przez Polskę dużych okrętów. Takie jednostki miały zdolność długiego operowania w morzu, okręty podwodne ponad 20 dni. To zaś miało znaczenie w przypadku utraty baz w kraju. Wybór okrętów był więc przemyślany i uzasadniony potrzebami obronnymi. Czasem dowodzi się, że byłoby lepiej, gdyby Polska miała małe okręty, ścigacze, które mogłyby lepiej posłużyć do obrony. Problem w tym, że w warunkach 1939 r. okręty takie nie miałyby z kim walczyć. Nie stawiłyby one przecież czoła niemieckim niszczycielom, a mniejszych jednostek Niemcy w rejon Zatoki Gdańskiej nie kierowali.
Wróćmy jednak do kwestii, że skoro Bałtyk jest małym i płytkim morzem, które łatwo zamknąć blokując cieśniny duńskie to Polska może zrezygnować z posiadania floty. Zastanawiające, że tak nie myślą nasi sąsiedzi Niemcy i Rosjanie. Także inne państwa nadbałtyckie mają nowoczesne i silne floty. Finlandia: 8 okrętów rakietowych (2 w rezerwie), 6 stawiaczy min, 13 trałowców, 95 łodzi desantowych i 46 okrętów pomocniczych różnego typu. Szwecja dysponuje flotą złożoną z 11 korwet, w tym klasy „Visby”, zbudowanych w technologii stealth.
Korweta klasy Visby
Szwedzi mają ponadto na uzbrojeniu 5 okrętów podwodnych. Jeden z nich uczestniczył w ćwiczeniach z flotą amerykańską i zdołał zmylić poszukujące go zespoły lotniczo-morskie, a następnie z bardzo małej odległości mógł odpalić torpedy i zatopić atomowy lotniskowiec typu Nimitz.. Dowódca szwedzkiego okrętu zamiast salwy torped wykonał przez peryskop zdjęcia atakowanego okrętu.
Silną flotą dysponuje Dania: 6 fregat w tym dwie duże, 4 korwety oraz 15 okrętów patrolowych. Może ktoś powiedzieć, że wymienione kraje są zamożne więc stać je na silne floty. Polska do zamożnych nie należy. Warto więc sprawdzić jak wyglądają wydatki na obronę tych państw (dane z 2009 r.): Finlandia wydała na wojsko 3.8 mld USD (1,3% PKB), Dania – 4.5 mld USD (1,4% PKB), Szwecja – 6. 1 mld USD (1,3% PKB). Wydatki obronne Polski to ponad 10 mld USD (2,0% PKB).
Na Bałtyku jest jeszcze jedna flota, o której powinniśmy pamiętać – Bałtycka Flota Według rosyjskiego ministra obrony Siergieja Iwanowa jest ona wysuniętą pięścią Rosji w Europie Środkowej. Ta „pięść” znajduje się pod bokiem Polski, w Kaliningradzie.
Kiedy w 1994 r. pracowałem nad doktoratem w Akademii Obrony Narodowej zapoznałem się z opracowaniem „Ogólna koncepcja systemu obronnego RP” (Rembertów 1994). Na str. 41 czytamy: „Sprzęt morski nie wyróżnia się na tle naszej techniki wojskowej. Jest podobnie zdekapitalizowany i nosi to samo piętno technologiczne wynikające z przynależności do Układu Warszawskiego. Dotyczy to głównie okrętów bojowych, systemów uzbrojenia, kierowania ogniem i dowodzenia oraz nawigacji. Znaczna część okrętów przekroczyła docelowe resursy eksploatacyjne, występują trudności z zakupem części zamiennych do silników i innych agregatów. Dotyczy to kutrów rakietowych, trałowców bazowych i okrętów zwalczania okrętów podwodnych. Także dzierżawione od Rosji okręty – niszczyciel i dwa okręty podwodne – nie przedstawiają sobą wielkiej wartości bojowej w stosunku do ponoszonych, znacznych kosztów operacyjnych.” W planowanych zakupach uzbrojenia dla uzyskania natowskiego wskaźnika nowoczesności (30%-40% uzbrojenia) proponowano m.in. wprowadzenie na stan floty 33 „okrętów wielozadaniowych”.
Kiedy jako sekretarz stanu w MON odpowiadałem za techniczną modernizację sił zbrojnych powstał program budowy korwet wielozadaniowych projekt 621.
Korwety miały być zbudowane wg modułowej koncepcji MEKO. Dzięki niej koszty budowy i utrzymania takich jednostek są dużo mniejsze od kosztów okrętów budowanych metodą standartową. W projekcie uwzględniona została technologia "stealth". Zamierzano instalować zawansowane systemy elektroniczne i silne uzbrojenie do zwalczania okrętów podwodnych oraz celów w powietrzu i na morz
W latach 2000-2002 dwie amerykańskie fregaty zastąpiły wycofany posowiecki niszczyciel rakietowy ORP „Warszawa”. Oba okręty miały czasowo wypełnić lukę w dużych jednostkach nawodnych do czasu pojawienia się wielozadaniowych korwet projektu 621. Jak pamiętam plany zakładały zbudowanie siedmiu jednostek typu Gawron. Najpierw miały to być dwie korwety, a następnie kolejne 5. Wykonawcą miała zostać Stocznia Marynarki Wojennej w Gdyni. W lipcu 2001 r. zostałem usunięty z MON. Nie miałem już wpływu na realizację projektu.
W listopadzie 2001 r. PMW podpisała umowę na budowę siedmiu korwet typu Gawron ze Stocznią Marynarki Wojennej w Gdyni. Pierwszy okręt miał być ukończony w 2005 r. W tym samym miesiącu odbyła się uroczystość położenia stępki pod pierwszy okręt ORP „Ślązak”. Pierwszy nit mocujący tabliczkę pamiątkową do sekcji stępkowej kadłuba wbił premier Leszek Miller.
Stocznia Marynarki Wojennej zainwestowała dużo pieniędzy w infrastrukturę potrzebną do realizacji zamówienia, zarezerwowała dużą część mocy produkcyjnych. Dość szybko okazało się jednak, że rząd Millera zrezygnował z budowy pięciu korwet, a w grudniu 2002 r. minister obrony Jerzy Szmajdziński zdecydował, że będzie budowany tylko jeden okręt. Decyzja ta wpędziła Stocznię Marynarki Wojennej w kłopoty. Bezczynnie stały puste doki, które nie pracowały na utrzymanie zakładu. W kwietniu 2003 r. pojawiło się widmo masowych zwolnień.
Dla stoczni projekt budowy korwet przyniósłby zyski dopiero po wybudowaniu trzech jednostek. Budowanie jednej straszliwie podnosiło koszty i czyniło zamiar nieopłacalnym. Tymczasem minister obrony podjął decyzję o przeznaczaniu na budowę korwety od 50 do 70 milionów złotych rocznie! Takie kwoty wystarczały na prowadzenie skąpych prac stoczniowych, bez szans na zakończenie budowy okrętu. Wydawało się przez pewien czas, że datą oddania do służby okrętu będzie rok 2010 – budowa trwałaby 9 lat. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała plany. Termin oddania pierwszej korwety typu Gawron ("Program rozwoju Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej na lata 2009 – 2018") przewidziany został na 2015 r. (14 lat budowy).
16 września 2009 r. został zwodowany kadłub korwety i minister Klich ogłosił natychmiast decyzję o zawieszeniu programu.W grudniu 2009 r. sąd w Gdańsku wydał postanowienie o ogłoszeniu upadłości Stoczni Marynarki Wojennej. Ze względu na pogarszającą się sytuację i brak perspektyw zawarcia układu z wierzycielami w kwietniu 2011 r. sąd wydał postanowienie zmieniające sposób prowadzenia postępowania upadłościowego z postępowania z możliwością zawarcia układu na postępowanie obejmujące likwidację majątku upadłego.
Zlikwidowano Stocznie Marynarki Wojennej, min. Siemoniak zlikwidował program budowy korwety i teraz należy oczekiwać na likwidację Marynarki Wojennej.
Leszek Miller krytykuje rząd za podjętą decyzję. W wywiadzie dla „Wprost” przypomina, że „decyzje o budowie korwety zapadły, gdy ministrem obrony był Bronisław Komorowski”. Owszem dobrze pamiętam, że współdecydowałem, ale o budowie siedmiu, ale nie jednej korwety. Miller mówi słusznie: „Jeśli minister obrony i premier twierdzą, że nie mają pieniędzy na dokończenie tego projektu, to mogą powiedzieć, że nie mają pieniędzy na siły lądowe, lotnictwo, to można zlikwidować armię, a wtedy też zlikwidować stanowisko ministra obrony narodowej, co wiązałoby się z konkretnymi oszczędnościami.” Jednak zapomina, że to w czasie jego urzędowania ścięto program do jednej korwety, co nie tylko bardzo podrożyło koszt budowy, ale wpędziło stocznię MW w śmiertelne dla niej kłopoty. Dlatego zabójcami Gawrona i Stoczni MW są nie tylko politycy PO, ale także ich krytyk Leszek Miller.