Za mało, czy w sam raz?
30/04/2011
520 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
Oligarchia (gr.ὀλιγαρχία „panowanie nielicznych”, od wyrazów ὀλίγος oligos „nieliczny” + ἀρχή arche „władza”) – forma rządów polegająca na sprawowaniu władzy przez niewielką grupę ludzi.
Najogólniej rzecz ujmując, oligarchia to rządy podobne do dyktatorskich, które cechują się przywłaszczeniem suwerennej roli w państwie nie przez jednostkę, ale przez małą grupę.
W XVII i XVIII wieku w Polsce powszechna stała się forma oligarchii, zwana magnacką. Ustrój ten polegał na dużym, jeśli nie jedynym, wpływie najbogatszych rodów możnowładczych na politykę zewnętrzną oraz wewnętrzną w państwie. Spośród tej grupy wywodzili się także niemal wszyscy urzędnicy centralni.
Żyjący cztery wieki przed narodzeniem Chrystusa wielki filozof Arystoteles klasyfikował różne ustroje. Dzielił je na dobre, służące ludziom i złe – gnębiące ich, służące tylko dzierżycielom władzy. Wśród złych ustrojów Arystoteles wymieniał zdegenerowaną formę ustroju arystokratycznego oligarchię.
Arystokraci w rządzeniu państwem kierowali się dobrem obywateli będąc ludźmi wyróżniającymi się intelektem i mądrością, postępującymi moralnie. W ustroju oligarchicznym dążeniem grupy rządzącej było bogacenie się kosztem całego społeczeństwa spychanego w nędzę. Polska w swej historii doświadczyła jednej i drugiej formy ustrojowej.
W Rzeczypospolitej „Obojga Narodów” powstał unikalny w Europie system rządów „arystokratycznych” określany jako demokracja szlachecka. Jego podstawą była zamożna szlachta, świadoma praw i obowiązków stawiająca na pierwszym miejscu troskę o stan spraw publicznych. Kiedy jednak w XVII wieku ziemie polskie dotknęły wyniszczające wojny z Moskwą, Turcją, Szwecją (potop) i krwawa wojna domowa z Kozactwem, zamożność polskiej szlachty uległa ruinie. Zawieruchę wojenną przetrwały natomiast fortuny magnackie. Magnat miał własne wojsko i mógł obronić swoją majętność, szlachcic właściciel kilku wsi nie. W następstwie stan szlachecki uległ pauperyzacji i pojawiła się liczna szlachta bez majątku,szlachta gołota, która jednak miała prawo glosowania i decydowania o losach państwa.
Najwięcej takiej szlachty mieszkało na Mazowszu i to ona miała olbrzymi wpływ na wybór króla, gdyż mogła przybyć na sejm elekcyjny pod Warszawę nawet piechotą. Magnat dochodzący własnych interesów mógł kupować głosy biednych „panów braci” i wpływać na losy państwa polskiego. Mogły to robić i robiły obce rządy. Rozpanoszyła się korupcja. Do szlachty wybierającej króla, do posłów zaczęły płynąć nie tylko magnackie pieniądze, ale obce, rosyjskie, pruskie.
Mamy dziś w Polsce ustrój, w którym rolę decydującą odgrywają partię polityczne finansowane z publicznych pieniędzy. Przy czym nie dotyczy to tylko stronnictw znajdujących się w sejmie.
Wysokość subwencji na działalność statutową przysługujących partiom politycznym w latach 2008-2010
Nazwa partii
|
Wysokość
subwencji
za 2008 r.
(zł)
|
Wysokość
subwencji
za 2009 r.**
(zł)
|
Przewidywana
wysokość
subwencji
za 2010 r.
(zł)
|
Platforma Obywatelska Rzeczpospolitej Polskiej
|
37 966 470,31
|
40 430 797,40
|
40 430 797,40
|
Prawo i Sprawiedliwość
|
35 508 066,85
|
37 805 465,31
|
37 805 465,31
|
Polskie Stronnictwo Ludowe
|
14 201 375,95
|
15 119 448,77
|
15 119 448,77
|
Sojusz Lewicy Demokratycznej*
|
13 515 020,02
|
14 388 733,69
|
14 388 733,69
|
Socjaldemokracja Polska*
|
3 329 787,54
|
3 545 050,33
|
3 545 050,33
|
Partia Demokratyczna – demokraci.pl*
|
2 252 503,34
|
2 398 122,29
|
2 398 122,29
|
Unia Pracy*
|
489 674,64
|
521 330,94
|
521 330,94
|
Łącznie
|
107 262 898,65
|
114 208 948,73
|
114 208 948,73
|
Można twierdzić, że to finansowanie jest efektem poparcia wyborczego, a więc zgodne z wolą obywateli – wyborcy oddali głosy, a procenty tych głosów na poszczególne partie przekładają się na wysokość subwencji z budżetu państwa. Powstaje jednak pytanie, czy nie wykreowano tym samym w Polsce ustroju neo-oligarchicznego, w którym mamy partyjne „latyfundia” i partyjnych „magnatów”, nazywanych zresztą „baronami”.
W partiach rolę decydującą odgrywają gremia kierownicze owych baronów. Te zespoły ustalają co partia robi, jaki przyjmie program, kto ją będzie reprezentował. A dla kierownictwa jest też ważne, aby jego członkowie byli głównymi beneficjantami partyjnych działań, aby zasiedli w ławach poselskich, w rządowych i w administracji państwowej oraz samorządowej. W takiej perspektywie zdobycie władzy daje aparatowi partyjnemu większe możliwości awansu, także materialnego, niż uzyskanie statusu ugrupowania opozycyjnego. Jednak wygrana w wyborach nie jest sprawą łatwą. Mogą też wystąpić różne ograniczenia. Np. sytuacja polityczna, gospodarcza, społeczna w kraju jest kryzysowa i wiadomo, że przyszli rządzący będą musieli podejmować trudne i niepopularne decyzje. W takiej sytuacji ewentualne zdobycie władzy nie musi być korzystne dla interesów kierownictwa partyjnego. Wielu pamięta zwycięstwo wyborcze AWS, „cztery reformy” rządu Jerzego Buzka i katastrofę polityczną tego ugrupowania w następnych wyborach. W interesie „baronów” lepiej więc nie podejmować ryzykownych działań, a czas kryzysu przeczekać bezpiecznie w ławach opozycji niż narażać się na ciosy wygrywając wybory i tworząc rząd. W takiej optyce nie zawsze warto wygrać!
Takie kalkulacje pojawiają się dziś w rozmowach osób zorientowanych w polskiej polityce. Niedawno jeden z takich ekspertów przekonywał mnie, że z racji pogłębiającego się kryzysu PiS nie jest zainteresowany w wygraniu najbliższych wyborów. Dlatego kierownictwo tej partii nie będzie zabiegało o współpracę z innymi środowiskami i nie myśli o tworzeniu szerokiego frontu przeciwko rządzącej PO. Zapytał mnie – rozmawiali z tobą? Masz sporą popularność i w sprawach wojska uchodzisz za eksperta. Proponowali ci coś? Odparłem, że może rozmawiają z kimś innym.
Rozmówca twierdził, że liderzy PiS myślą jedynie w jaki sposób zapewnić wszystkim członkom partyjnego kierownictwa stanowiska posłów. Dlatego – przekonywał mnie – PiS nie potrzebują żadnych nowych nazwisk na swoich listach do Sejmu. Nowe nazwiska to konkurencja dla błaszczaków, brudzińskich, suskich. Tymczasem troską kierownictwa PiS jest zapewnienie ponownego wyboru najwierniejszym z wiernych. "Obcy" nie są potrzebni.
W opinii znajomego zarówno powrót ugrupowania "Polska Plus" do PiS jak i odejście grupki PJN wynikały z takich przesłanek. Posłowie "Polska Plus" doszli do wniosku, że szanse wyborcze PiS rosną i warto odzyskać sympatię prezesa partii, by znaleźć się na liście poselskiej tego ugrupowania z szansami na wygraną Posłowie PJN odwrotnie ulegli propagandzie przeciwników PiS i uznali, że jako członkowie tej partii nie zdobędą foteli poselskich. Po nieudanych dla Kaczyńskiego wyborach prezydenckich założyciele PJN najpierw w PiS przegrali ze zwolennikami twardej linii i stracili zaufanie prezesa PiS. To skutkowało w ich przypadku pewnością, że nie będzie dla nich miejsca na tzw. pozycjach biorących z list kandydatów do Sejmu. Teraz mają kłopot, że z własnej listy też nie zostaną posłami i niektórzy z nich myślą, jak by ponownie odzyskać łaski PiS.
Opinia mojego znajomego na temat zamiarów PiS może się potwierdzić. Pamiętam moje spotkanie z nim w trakcie wyborów prezydenckich. Byłem właśnie po udzieleniu wywiadu gazecie „Polska, The Times”, w którym negatywnie oceniłem kandydaturę Komorowskiego: Szeremietiew-Komorowski nie ma moralnego prawa kandydować A także po drugim wywiadzie dla „Super Expressu” gdzie oceniałem kwalifikacje przyszłego zwierzchnika sił zbrojnych: Kaczyński skuteczniej obroni Polskę Politycy PO oskarżali mnie, że biorę udział w kampanii PiS oczerniania kandydata Komorowskiego. Znajomy zapytał, czy moje wypowiedzi są efektem jakiegoś porozumienia ze sztabem wyborczym Kaczyńskiego. Odparłem zgodnie z prawdą, że nie. Były one wynikiem tego, że uważam kandydaturę Komorowskiego za marną i powiedziałem tylko to, co o nim myślę. Powiedziałem jednak znajomemu, że trochę mnie dziwi postawa PiS, który nie chce z tego skorzystać w kampanii. Być może moje obecność dałaby Jarkowi jakieś większe wsparcie np. w kręgach wojskowych. Wtedy on odparł: nie jesteś PiS-owi potrzebny. Kaczyński nie chce wygrać wyborów. Wystarczy mu pozycja drugiego z silnym poparciem. Cóż by on robił jako prezydent? PiS zostałby bez lidera. Brzmiało to wiarygodnie.
Jedna opozycja to za mało by wygrać wybory, ale za dużo dla ludzi chcących dostać się do Sejmu. Dla nich każde nowe środowisko, ugrupowanie, nawet idące wspólnie z PiS, może przecież uszczknąć głosy, których zabraknie obecnym liderom PiS do uzyskania mandatów posłów następnej VII kadencji. Tak nie musi być jeśli „druga opozycja” rzeczywiście sięgnie do głosów wyborców, którzy w innej sytuacji nie głosowaliby na PiS. Jednak kierownictwo PiS zdaje się nie wierzyć w istnienie takich wyborców, kandydatów na zwolenników „drugiej opozycji”.