Za 100 dni zacznie się w Unii Europejskiej polska noc.
23/03/2011
469 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Prognozy mają to do siebie, że czasem się nie sprawdzają. Jak będzie tym razem? Dokładnie za sto dni rozpoczyna się polska prezydencja w Unii Europejskiej. Od dziś, zegar odlicza wstecznie, nie miesiące i tygodnie, lecz dni do wybuchu wielkiej fety. Wiele wskazuje na to, że nie będzie końca uściskom naszych przywódców z przywódcami Unii. Uwiecznione na fleszach zostaną nasze interesy narodowe, czy uśmiechy i puste słowa polskich polityków? Obstawiam, że to drugie. PO pourzęduje sobie na salonach Europy, by zbijać punkty poparcia w kampanii parlamentarnej. A oto garść refleksji w krzywym lustrze. I oby nasi światli przywódcy dali radę obalić to gęganie w każdym punkcie.
1. Czy rząd ma już gotowy plan działania lub choćby jego zarys? Ma, lecz trzyma w sejfie lub ma – jako świetny gadżet do kampanii parlamentarnej. A czy to nie wszystko jedno, co ma, gdy nic nie ma do gadania na salonach europejskich? I tak skończy się na wykonywaniu rozkazów duetu Merkel – Sarkozy z trzecim w tle Putinem. To trio rządzi polską polityką, póki co.
2. Czy przylot Obamy do Warszawy coś tu zmieni? Przyleci i odleci. Ugra coś dla USA, jak zwykle naszym kosztem, lecz klina nie wbije w przyjaźń polsko-rosyjską i polsko-niemiecką – z Polską jako elementem zbędnym przyjaźni niemiecko-rosyjskiej.
3. Tymczasem na okres naszej prezydencji przypada start negocjacji nad Wielkimi Ramami Finansowymi (2014 – 2020) budżetu Unii Europejskiej. Popuścić wodze fantazji i rzec, że cokolwiek to nam da, to przyznać się do bycia głupcem, a nie trzeźwym analitykiem sceny europejskich teatrów. Polska oczywiście rączo poprze program unowocześniania Unii własnym kosztem. Zrezygnuje w myśl haseł postępu z obciążania budżetu wydatkami na programy spójności i wspólnej polityki rolnej. Podtrzyma więc stare ustalenia, w wyniku których dopłaty do polskiego rolnictwa w okresie realizacji kolejnego Wielkiego Planu będą o ok. 70 mld zł mniejsze niż mogłyby być, gdyby nasz rolnik otrzymał dopłatę do hektara równą rolnikowi niemieckiemu. Postawi na modernizację i skok technologiczny, centrum UE kosztem peryferii, uzyskując w zamian obietnice, że jakiś mniej istotny instytut badań "naukawych" zlokalizuje się we Wrocławiu, Krakowie lub Warszawie.
4. A tak poza tym, rząd uzna wielką mądrość planów dwóch, a nawet pięciu prędkości rozwoju Unii, jako zgodną z własnym krajowym programem wsparcia rozwoju wielkich aglomeracji kosztem prowincji, w tym całej ściany wschodniej. Zgodzi się z wizją Europy, gdzie lokomotywa należy do Niemiec, a Polska zajmuje jeden z ostatnich wagonów. Przecież Unia musi konkurować ze światem. Dziś przegrywa nie tylko z USA, ale również z Chinami, głównie dlatego, że niemiecka lokomotywa ciągnie zbyt wiele wagonów za sobą. Efektywniej więc będzie, jeśli Polska i kilka innych krajów z regionu Europy Środkowej wyładuje na najbliższych bocznicach trochę ciężarów z własnych wagonów. W końcu Polacy nie muszą mieć pracy w Polsce, bo lepiej sprawdzają się w roli robotników emigracyjnych.
5. Polska nie może hamować francuskich i niemieckich inicjatyw budowy gospodarki innowacyjnej i opartej na wiedzy, a w związku z tym, że nie inwestuje w rodzimą naukę, musi poprzeć państwa, które wspierają własne uniwersytety i think tanki. Coś tam w końcu trafi do Warszawy w ramach nowych Wielkich Planów kolonizacji peryferiów.
6. W sprawach polityki klimatycznej nie warto kruszyć kopii. Nie byłoby najmądrzej, gdyby Donald Tusk po odtrąbieniu sukcesu w 2008 r., nagle zmieniał front i domagał się renegocjacji, niekorzystnych dla polskiej energetyki opartej na węglu, zapisów traktatów. Polska gospodyni domowa dzielna jest i z radością zapłaci o 60-80 proc. więcej za energię elektryczną w gniazdku, czy gaz w kuchence niż niemiecka frau. Grunt to czyste powietrze, w którym mniej dwutlenku węgla.
7. Nie uchodzi też walić głową w mur i walczyć o jednolicie zliberalizowany i wspólny rynek energii na obszarze całej Unii Europejskiej. Skoro Anglik kupuje prawie dwa razy, a Niemiec o 30 proc. taniej ten sam gaz niż Polak, to gdzie tu interes. Ktoś musi przecież utrzymywać imperium Gazpromu, żeby Moskwiczanie szybciej postawili swoje bunkry przeciwatomowe.
8. Bezpieczniej jest tak jak jest. Nie wychylać głowy ponad polski opłotek, nie mącić w mądrości starszym i bogatszym, bo nie będzie poklepywania i wspólnych zdjęć, a kampania parlamentarna rządzi się swoimi prawami. Jeden uścisk z Angelą Merkel to 5 proc. głosów więcej. A Sarkozy doda drugie 5 proc i może da się rządzić – ku chwale spełnianych obietnic i malowanych cudów – przez następną dekadę. Nie ma co się wygłupiać i walczyć o inwestycje w nowoczesne technologie, bo to wywoła natychmiast rekontrę i niepotrzebny grymas na twarzy władców polityki i finansów.
9. Warto też – korzystając z wielkiej okazji sprawowania prezydencji – złożyć błyskawiczną deklarację, że przystąpimy do strefy Euro i udoskonalimy kreatywną księgowość w takim stopniu, żeby mucha komisarza unijnego nie siadała na rzetelności polskiej sprawozdawczości finansowej. Dziury w budżecie zasypiemy, dług zlikwidujemy, zaorzemy polskie rolnictwo, żeby nie robiło konkurencji – to powinien obiecać Donald Tusk. A gdy obieca, na pewno słowa dotrzyma. To zuch.
10. Zuch Donald Tusk przy wsparciu komsomolca Bronisława Komorowskiego powinien również zadbać o wielkie otwarcie unijnej polityki wschodniej. Rosja to wielki przyjaciel całej Unii Europejskiej, a nie tylko Niemiec, Francji i Włoch, dlatego powinniśmy zadeklarować dalszą gotowość do ograniczenia współpracy z innymi państwami Europy Środkowej oraz uroczyście i raz na zawsze wyrzec się polityki jagiellońskiej, by nie przeszkadzać wielkiemu dziełu partnerstwa wielkich narodów ponad koroną Orła Białego Rzeczpospolitej. Wiadomo, ta korona to w sumie pic, gdy gra na mapach geopolityki toczy się o rzeczy tak wielkie, że przekraczające zdolności rozumowe przeciętnego Polaka.
11. W trakcie naszej prezydencji polski premier i minister spraw zagranicznych powinien złożyć też należny hołd wiernopoddańczy Najwyższym Przedstawicielom władz Unii. Bijemy się we własną pierś i popieramy waszą politykę, towarzysze. Rezygnujemy z krótkowzrocznego forsowania naszych małych narodowych interesów, by pod skrzydłami Traktatu Lizbońskiego rozwijała się solidarność i braterstwo pomiędzy równymi i równiejszymi. To nic, że nie znajdziemy naśladowców u następców i tak wierzymy w moc naszego przykładu.
12. Jako światli przywódcy narodu żyjącego w ciemnogrodzie popieramy ducha europejskiego postępu. W związku z tym, wspólnie z naszymi przyjaciółmi z zachodu i wschodu, podejmujemy się wielkiego zadania zbudowania wizji przyszłości dla Unii. Polski nie stać, żeby przeciwdziałać u siebie negatywnym tendencjom demograficznym i wspierać politykę prorodzinną, ale niezwykle cieszą nas sukcesy na tym polu u naszych braci Francuzów i Niemców. Polski nie stać na tworzenie nowych miejsc pracy, ale niezwykle cieszymy się, że nasze dzieci, dzięki polityce otwartych granic i rynków, znajdują pracę przy angielskich zlewozmywakach i u niemieckich bauerów. To dobry znak, który daje świadectwo, że Unia się integruje i ma przed sobą przyszłość.
13. Szczęśliwa trzynastka nie ma nic wspólnego z czarnym kotem. Kot polskiej myśli politycznej jest biały jak opowieści prezydenta Bronisława Komorowskiego, że chcemy wyjść z NATO. Chwilowo tylko wpadł do komina tradycji targowickiej i osmolił się czarną sadzą.
Ale to biały kot. W końcu się wyliże.
I powtórzę: mam nadzieję, że mylę się w każdym punkcie prognozy owoców polskiej prezydencji. Błądzę, bo moje zwierciadło jest krzywe. W prostym zwierciadle, TVN-u i innych mediów establishmentu, obejrzyjcie sobie księgi rządowych sukcesów. Czas cudów znów się zbliża.